poniedziałek, 28 lutego 2011

Język naszej dyplomacji - już na salonach...

Przepraszam, ze jestem już nudny, ale ciągle cholera... nie mogę wyjść spod wrażenia ogromu pracy jakie włożyło nasze MSW w poprawę języka polskiej dyplomacji...


niedziela, 27 lutego 2011

Między nami (filosemitami?)

Polska jest krajem filosemickim – stwierdził dziś minister Radosław Sikorski.
Kilka dni temu pan Premier będąc w Izraelu, zapewniał tubylców o dozgonnej przyjaźni między naszymi narodami.

Skąd tak nagły przypływ miłości, taka zmasowana akcja?
Jakieś nowe wytyczne od „przyjaciół”?
Nowe „tryndy” w UE?

Do ogólnej sielanki dokładam też swoje trzy grosze....


sobota, 26 lutego 2011

Tajemniczy świadek „GW”, czyli kosmici we Władywostoku

Jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154 dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapitana samolotu Arkadiusza Protasiuka. Awanturę słyszał chorąży BOR. Ale nie powiedział o niej prokuratorowi - dowiedziała się "Gazeta Wyborcza".
Tak napisał Onet i zachwycił się ową wielka rewelacją.
Szybko njusa podłapał też TVN i zrobił z niego hit dnia, myśląc że to jest coś, co dopiero zdołuje „mohery”...

Trzeba powiedzieć, że njus jest szokujący i wart.... tyle co relacja z lądowania kosmitów we Władywostoku.
Bo co tak naprawdę z tej informacji dowiedzieliśmy się?
A no, że jakiś (podobno) podchorąży (podobno) słyszał, jak (podobno) Błasik opieprzał (podobno) Protasiuka i (podobno) nie powiedział prokuratorowi o całym zdarzeniu.
Teraz (podobno) chce zachować anonimowość.
Ze swojej strony dodam tylko, że cała ta historia jest (podobno) autentyczna i (faktycznie!) g..no warta, gdyż nie do sprawdzenia i zweryfikowania.
Cieszy, że wreszcie w całym gąszczu wątpliwości jest jeden fakt niezaprzeczalny.
Tyle warta jest rewelacja „GW”.

Nie pierwszy raz „GW” posługuje się prowokacją w calu zamotania i zamieszania gdy jakaś sprawa przyjmuje niekorzystny dla linii gazety obrót.
Sposób postępowania jest prosty, pleciemy co tylko się da, byle ostro i bez szczegółów.
W razie czego, gdy cała bzdura zostanie zdemaskowana, winą obarczany jest informator, a co łatwo się domyśleć szczuje się go (na łamach gadzinówki) mecenasem Rogowskim.
To tak dla zachowania pozorów oraz publicznego oczyszczenia się z wszelkich podejrzeń o matactwo i łgarstwo.

Chyba jednak tym razem Rodzina Agora nieco przedobrzyła.
Na wiarygodność owej (podobno) prawdziwej sytuacji, rzuca cień mało prawdopodobny scenariusz dalszego rozwoju sytuacji.
Jak, bowiem owa (podobno) prawdziwa historia winna się skończyć w rzeczywistości?
Z racji zatajenia ważnej dla śledztwa informacji, ów chorąży BOR winien zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej.
Wcześniej, czy później osoba taka, dotąd anonimowa została by zidentyfikowana, a pośrednio (może nawet bezpośrednio) winna denuncjacji, czyli wydania go w ręce prokuratury została by „GW”, która sprawę rozdmuchała.
Nie rokuje to dobrze na przyszłość, nie zachęca innych informatorów do współpracy z Rodziną Agora.
Aż prosi się dodać coś o donosicielstwie w powiązaniu z komunistycznymi korzeniami protoplastów „GW”, ale....

Mimo pozorów, ludzie nie są takimi idiotami, jak ich „GW” postrzega.
Dlatego prędzej już uwierzą w tych kosmitów we Władywostoku.

------------------------------
Dla wielbicieli rewelacji a la „GW” mam taką oto historię:
„Jest świadek, który słyszał jak w lipcu 1989 roku Bronisław Geremek mówił do Jacka Kuronia, aby ten spalił dokumenty świadczące o ich współpracy z UB oraz pokwitowania odbioru wynagrodzeń z kasy MSW.
Słyszał to były poseł OKP, ale nie powiedział o tym nikomu, nawet prokuratorom IPN.”
------------------------------
Mówiąc prawdę, dla mnie ta druga historia wydaje się być bardziej prawdopodobna... :)

środa, 23 lutego 2011

Zimo, ty cweloholokauście!


Trwa dobra passa Platformy Obywatelskiej.
Po znakomitym komiksie o Chopinie, który powstał na zlecenie MSZ, kierowanego przez Radosława Sikorskiego, ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego kierowane przez Bogdana Zdrojewskiego dołożyło się znacznie do nowoczesnego plakatu pt. „Zimo wyp..dalaj”.

Ponieważ od ludzi mądrych, wykształconych i kulturalnych należy uczyć się, do słownictwa postępowego Polaka i Europejczyka weszły już powiedzenie oraz cytaty użyte w w/w dziełach sztuki.

Jak zawsze dobry przykład dali sami ministrowie, którzy w sposób symboliczny powitali się na zaaranżowanym spotkaniu.

wtorek, 22 lutego 2011

Śmieciarze - Lawirujący PeOwiec!

Klasyk zespołu The Trashmen w najnowszym teledysku grupy Śmieciarze!
Surfin' BIrd czyli Lawirujący PeOwiec!

środa, 16 lutego 2011

Specmisja mecenasa. Zarys sensacyjny w jednym akcie.

Bardzo dziękuję Godziembie za przybliżenie postaci Mec. Saczkowskiego. Wiemy już, że jego najnowsza książka, to pozycja wybitnie zajmująca i odkrywcza.

Ja ze swojej strony pragnę tylko przybliżyć nieco idee, genezę jej powstania.


Specmisja mecenasa. Zarys sensacyjny w jednym akcie.


I.


Jest godzina 13.30. Do socrealistycznej kamienicy przy ul. Marszałkowskiej w Warszawie wchodzi czterech mężczyzn w prochowych płaszczach, dźwigających cienkie nesesery.

Zarówno panowie jak i ich bagaże wydają się być spod jednej linii produkcyjnej, a jak dawniej mówiono - szyci na miarę.

Ich równe, rytmiczne kroki na schodach roznoszą się echem po pustym korytarzu. Trwa to chwilę, tyle ich może trwać spokojne przemierzenie dystansu od parteru na drugie piętro.

- Proszę bardzo, proszę was, to tutaj... – jeden z mężczyzn wskazał pozostałym drzwi ze złoconą tabliczką na której widniała treść: Kancelaria Adwokacka - Wiktor Saczkowski .

- Nu charaszo, priekrasno, szo my wstrietim z Wiktoram Antonowiczem... mnoga liet praszło... – z uśmiechem dodał drugi mężczyzna i nacisnął klamkę w drzwiach. Ta jednak nie zwolniła zapadki w zamku.

- Zamknięte? – zdziwił się trzeci mężczyzna.

- Spokojnie, to jeszcze nie godziny urzędowania – ze spokojem w głosie odparł ten czwarty i zapukał energicznie do drzwi.

- Wiktorze, otwórzcie, to my – przyjaciele.

- Dawaj Wiktor Antonowicz, odkywaj dwiery...

Po chwili dało się usłyszeć odgłos przekręcanego klucza w zamku i drzwi uchyliły się na szerokość blokady antywłamaniowej.

- Kto, kto tam?

- Mecenasie Wiktorze, niespodzianka, otwórzcie!

- Zobaczcie, kto jest z nami... popatrzcie tylko...

- Wiktor Antonowicz, eta ja drug iż Maskwy...

Panowie przekrzykiwali się wzajemnie, gdy tymczasem drzwi rozwarły się na całą szerokość...

- No niech was... ale niespodzianka, towarzysz Kuropienko... Andriej najdroższy – na twarzy mecenasa Saczkowskiego w mig wyrysował się szczery uśmiech, a ramiona rozłożyły na całą swoją szerokość.

- Zachodźcie, zachodźcie towarzysze przyjaciele... proszę.... do środka.

Drzwi zatrzasnęły się, lecz bez huku, gdy tylko cała czwórka zniknęła w otchłani przedsionka kancelarii.


II.


- Tak,... pułkownika Andrieja Kuropienę znacie rzecz jasna.... Ja nazywam się Parchaczewski i nazwijmy to, blisko współpracuję z grupą towarzysza pułkownika. A tamci, to są panowie Szlangbaum i Parafinow, którzy... no powiedzmy - nam pomagają.

Mężczyzna niższy od pozostałych gości, i wyglądający na nieco starszego od nich, cedził słowa, krążąc wokół foteli, na których zasiedli mecenas Saczkowski oraz pułkownik Kuropienko.

- Chcieliśmy wam, mecenasie Saczkowski, bardzo podziękować za to co dotychczas i... poprosić o jeszcze. Stąd właśnie tu jest z nami osobiście towarzysz, tfu pułkownik Kuropienko.

Tak, osobiście fatygował się z Moskwy, by was prosić....

- Ależ ja jestem zaszczycony, bardzo szczęśliwy i zaszczycony – mecenas aż unosił się z dumy nad skórzanym fotelem.

- Doceniamy to mecenasie... Pułkownik za chwilę zreferuje sprawę, ja natomiast dodam tylko, że mam dla Pana zaległe pobory. Tak jakoś się to szybko wtedy w tym 89 roku porobiło, że resort zapomniał wypłacić wam należne pobory.... Oczywiście kwota jest zrewaloryzowana.... hahaha.

W tej samej chwili mężczyzna położył na biurku cienką, czarną teczkę i wprawnym ruchem otworzył ją przed mecenasem.

Grube pliki dwustuzłotówek wydawały się uśmiechać do mecenasa i wyraźnie ucieszyły Saczkowskiego.

- No, dziękuję bardzo... ale skąd wy... skąd pan wiedział, pamiętał...?

- Panie Saczkowski, my wiemy wszystko, potrafimy zapamiętać osobę... sprawę, wszystko. Pan mnie nie poznaje?

Saczkowski wyraźnie zaniepokoił się. Brwi zmarszczyły mu się a wzrok przeszywał postać Parchaczewskiego.

- Tak wiem,... chyba poznaję...tak na pewno poznaję – kapitan Parchacz!

- Teraz Parchaczewski, panie Saczkowski, niech pan to zapamięta – silnym i zdecydowanym głosem uciął wywody mecenasa mężczyzna.

- Tak jest panie kapitanie – Saczkowski powstał z fotela i wygiął się w postawie „na baczność”.

- No dobrze już siadajcie i dajcie spokój z tym kapitanem, stare dzieje... Jak widzicie pamiętamy was i dlatego, że cenimy, to przyszliśmy do was po niewielką przysługę.

Ale o tym za chwilę, to wam towarzysz, tfu... pułkownik Kuropienko zreferuje...


III.


- Daragij Wiktor Antonowicz, budu gawarit priamo – prosto będę mówił... pa polskij.

Trzeba, w imię przyjaźni polko-rosyjskiej oddać przysługę. Małą przysługę – pułkownik Kuropienko rozparł się wygodnie w fotelu.

- Wy, towarzyszu Saczkowskij dużo dobrego dla drużby naszej zdiełali... a teraz raz jeszcze o pomoc waszą prosimy... wdzięczność naszą, jak nie raz bywało na waszym koncie wkrótce zobaczycie.

Mecenasie, ten Kaczyński, co się rozbił Tupolewem, to nawet po śmierci strasznie nas prześladuje. Przyjaźń polsko-radziecką nam burzy, jego przyjaciele raport MAKu wyśmiewają, z towarzyszki Anodiny kpią... Tak Polaków zamotali, ze ci prawdę chcą poznać, nasze spreparowane dowody odrzucają. Już nawet Tusk i Komorowski nie chcą klękać przed towarzyszem Putinem..., bo się gniewu Polaków boją i przegranych wyborów.

- Ale co ja, co ja mogę zrobić, to jednak jest sprawa duża... wielka, to nie to, co przynoszenie na UB grepsów od internowanych, czy donoszenie na członków Solidarności – zaniepokoił się Saczkowski.

- A możecie drogi Wiktorze Antonowiczu, możecie... – Kuropienko rozejrzał się wokoło

-... Nie macie czegoś do popicia, bo od tego mówienia w gardle zaschło... szkło, szkło też dajcie. My mamy ogórcy i bekon... Mecenasie, gdzie wasza Polska gościnność. Kak to gawariat u was „gośc w dom – wodka na tablice”... hehehe....

W jednej chwili ma biurku pojawiła się duża butelka wódki czystej oraz pięć szklanek i dwa talerzyki na których spoczęły ogórki kiszone i słonina.

- Pażałsta, połakomitsa – pułkownik wskazał ręką na biurko z zastawą.

- Trzeba, drogi Wiktorze Antonowiczu – kontynuował – trzeba obrzydzić tego Kaczyńskiego, napisać coś takiego, że niby to jego wina, że on i jego grupa pili wodku, awanturowali się kazali lądować... no, że przez nich ta katastrofa była, a my niczego... nawet paluszkiem nie przyłożyli się... panimajetie?

- Ach, rozumiem, że niby taką sztukę napisać, na role podzielić, spreparować fakty, trochę głupot nawciskać... – ważył słowa mecenas, gładząc się po brodzie.

- Prosto tak! Trzeba to bystro, szybko to zrobić, bo nam prokuratorów w Maskwu Paljaki prisłali.

Węszą kak sabaki... I póki co, zanim tawariszcz Andriej Jakubowicz Wajda, filmu nie zrobi o tym , to nam nada czto ni bud, pamącić... panimajetie?

- Tak jest, rozumiem, rzecz jasna – pomącić – Saczkowski wzniósł w górę szklankę z wódką i ostentacyjnie ją wychylił do dna.

- A kiedy film będzie gotowy? Kto będzie w obsadzie? – zagadnął mecenas, zagryzając wypitą gorzałkę ogórkiem.

- Będzie, kiedy czas jego przyjdzie – rzucił Kuropienko i wykonał identyczne czynności jak mecenas przed chwilą.

- Mogę wam tylko powiedzieć, że scenariusz jest już gatow. Tawariszcz Anodina i tawariszcz Waldemar Kuczynskij sprawili się charaszo. Jeszczio tolka gaspadin Miedwiediew i tawariszcz Putin parawku pałażu i do roboty – jak u was mówią! To będzie wielkie dzieło. Powiem wam tylko, że w rolach głównych będą grali: moj drug Olbrychski, ten, no... Barciś, Karolak i mnoga drugich aktierow.... pażyjom, uwidim - No, Wiktor Antonowicz, na zdarowie... wsie tawarisczi pijut!

Cała piątka wzniosła w górę szklanki z wódką i równocześnie drugą ręką sięgnęła po zakąski.


IV.


Na stół wjechała już czwarta butelka białej wytrawnej.

Towarzystwo nieco rozluźnione, nie panowało już nad poziomem głośności dyskusji.

Mecenas Saczkowski wyraźne rozochocony sporą ilością alkoholu oraz perspektywą rychłego zarobku dużych pieniędzy, głośno kreślił Kuropience zarysy swojego literackiego dzieła.

-... i wiesz Andriej... i napiszę, że pił Kaczyński wódkę... że generał ten co tam był też pił. Że tego Kaczyńskiego nikt nie lubił... że śmiali się z niego, dobrze będzie Andriej?

Może jeszcze napiszę, że kogoś tam zamordował w tym samolocie, albo pobił chociaż...?

Kuropienko odetchnął głośno.

- Daj spokój Wiktorze Antonowiczu, to ostatnie, to grubymi nićmi szyte, w to ludzie nie uwierzą....

- Co nie uwierzą, co nie uwierzą!? – Saczkowski przełknął kęs słoniny – Mnie uwierzą, słowo enkawudzisty!

- A piszcie sobie Wiktorze Antonowiczu co chcecie, piszcie... niech was... eee – Kuropience odbiło się ogórkiem.

- Wy to macie szczerość na twarzy wypisaną – zagaił po chwili - Przypomnijcie mi jak długo to my już razem pracujemy?

- Oooo, chyba od 65 albo od 67 – próbował przypomnieć sobie mecenas - To znaczy z wami, drogi Andrieju to trochę później się poznaliśmy, już po oddelegowaniu mnie przez NKWD do Polski. Było to... chyba... chyba w 72.

- Tak, to było w 72! – jeszcze ja był porucznikiem, pamiętam – wykrzyknął Kuropienko.

- W takim razie za naszą znajomość – szklanki w górę – Saczkowski wzniósł toast w stronę siedzących z lewej strony Parchaczewskiego, Szlangbauma i Parafinowa.

Panowie odpowiedzieli skinieniem głowy i unieśli w górę szkło.

V.


No, jest wreszcie – Parchaczewski wyraźnie ożywił się.

Jest... Tego Szlangbauma to po śmierć tylko wysłać.... Masz tę flaszkę?

- Tak jest towarzyszu kapitanie, miałem problem bo w delikatesach była spora kolejka, ale mam... – jednym tchem wyrecytował Szlangbaum wchodząc do gabinetu.

- Dawaj, tu na biurko... postaw. Otwórz i polej – zarządził kapitan – Zobacz całe towarzystwo zwaliło się. Zwalili się z tego czekania...

Istotnie, mecenas Saczkowski odpoczywał po sporych wymiotach, a major Kuropienko wbił tępy wzrok w przesuwającą się raz w górę raz w dół grdykę mecenasa.

Parafinow, jedyny „na nogach” od dobrych kilkudziesięciu minut sprawdzał godzinę, porównując czas na swoim zegarku z tym co widział na barometrze.

- Mecenasie, halo... mecenasie dajcie szklankę, przysuńcie się tu do mnie... na słówko pozwólcie – Parchaczewski nachylił się nad Saczkowskim.

- Tak, tak w czym rzecz? – wrócił do świadomości mecenas.

- Podziwiam was, tak podziwiam... Macie zaufanie radzieckich towarzyszy, u nas też was szanują... pięknie. Piękna karta, piękna robota... – Parchaczewski objął po ojcowsku Saczkowskiego.

- A ja w was nie wierzyłem kiedyś. Tak, teraz to mogę

to powiedzieć... nie wierzyłem! Taki niby religijny byliście, niby Polak z kresów, ciągnęło was do kraju, a tu nie wiedzieliśmy, że naprawdę to wy tu do nas do PRL do pracy, ciężkiej pracy dla radzieckich towarzyszy przyjechaliście – Parchaczewski wytarł talerz po słoninie palcem i oblizał go.

- Tak było, tak było – na wpół śpiący Saczkowski skinął dwa razy głową.

- I gdyby nie przypadek, to byśmy się nie spotkali. Gdyby nie przypadek mecenasie... Patrzcie jakie to przypadki po ludziach chodzą – kapitan kręcił z niedowierzaniem głową.

- Ale upodobania to macie, oj macie niezłe... ale w tamtych czasach nie było łatwo chłopczyków poderwać, nie było łatwo... heheh. Prawda mecenasie..?

Saczkowski tylko uniósł powieki i wypuścił głośno powietrze z ust – No!

- Jak wtedy was zdjęto w szalecie na placu Trzech Krzyży i przywieziono na Wilczą z tymi gaciami opuszczonymi do kolan, to chłopaki ze śmiechu padali. Mówili mi, że tak wyglądaliście śmiesznie... ten wasz chłopczyk zeznał, że pazerni jesteście bo mu dwie stówy za dwa numerki wisicie i zapłacić nie chcecie... Na szczęście do nas do Departamentu III już z założonymi gaciami was przywieziono. Aleście, ku..wa u nas jeszcze wartownika podrywali... taki numer z was był!

Wspomnienia Parchaczewskiego przerwało głośne bulgotanie wydobywające się z gardła mecenasa.

- Będę rzy.... – niestety nie dokończył.

Parchaczewski tylko odwrócił głowę.


VI.


Gdyby nie Parafinow, to pewnie szósta flaszka nie pojawiła by się w gabinecie mecenasa Saczkowskiego. Biedny młodzian musiał zaprzes

tać analizowania wskazań czasu na barometrze i udać się do nocnego sklepu po alkohol. Jako jedyny na „chodzie i z wyglądem”

Adwokat w stroju niedbałym nadal niepokojąco bulgotał, ale na siedzącym obok Parchaczewskim nie robiło to już wrażenia.

-... ale terminowy to byliście, zawsze. Regularnie grepsy przynosiliście do czytania. Czy wy wiecie jak was nazywano? – kapitan czknął znacząco w kierunku mecenasa.

- Uhmmm – wydobył z siebie Saczkowski

- A „Ciocia Kabelek” na was mówili! Nikt z podziemia nie wiedział o kogo chodzi... nikt! Oni nawet nie orientowali się, że wy na chłopców chodzicie, no i że te grepsy co wam opozycja dawała w więzieniu, to wy do nas przynosicie.... naiwni – Parchaczewski ziewnął i złożył głowę na ramieniu mecenasa – nie wiedzieliiiiii......aaa.....

- Uhmmm – podsumował Saczkowski.

Na sąsiednim fotelu od mniej więcej minuty kiwał się przebudzony Kuropienko.

- Job Taju mat, sztakan wodki dawaj, Parafinow bystro! – zarządził.

- Parchacz prosnujsia, wstawaj, Szlangbaum – ku..wa wnimanije uże idiom, czas na nas!

Bieri palto, sumku dawaj....

Chwiejnym krokiem major podszedł do ledwo przytomnego gospodarza.

- Da swidanija Wiktor Antonowicz, cześć – uścisnął giętką rękę adwokata i objął go serdecznie.

Pamiętaj dobrze wykonasz zadanie – nagroda bę

dzie. Widziałeś jaki medal dostał Andriej Jakubowicz Wajda, widziałeś? Dostaniesz taki sam. Pieniądze rzecz jasna też. No na nas już czas – Kuropienko ucałował w czoło Saczkowskiego i wytarł usta.

Pozostali goście, w płaszczach czekali już w przedpokoju.

- Do drzwi towarzysze, a on... niech pośpi. Jutro ma bardzo dużo roboty, dużo pisania. Idziemy.

Mecenas pogrążony w ramionach Morfeusza nie słyszał nawet odgłosu zamykanych drzwi.


VII.


Moskwa tego dnia była wyjątkowo piękna. Choć mróz na ulicach trzaskał, słońce jasno oświetlało dachy Kremla.

Major Kuropienko siedział w swoim gabinecie, w starym wysłużonym fotelu i przeglądał poranną prasę.

Lekturę przerwało mu pukanie do drzwi gabinetu.

- Wejść! – rzucił nie odrywając wzroku od gazety.

W drzwiach pojawił się porucznik Parafinow.

- Meldujcie – nakazał Kuropienko.

Parafinow podszedł bliżej. Jednym ruchem ręki położył na biurku niewielką książkę p.t. Lot do Smoleńska. Szkice dramatyczne w jednym akcie” autorstwa Wiktora Saczkowskiego.

- Towarzyszu majorze, mecenas-agent „Tietja Kabelnoje” znów działa!



niedziela, 13 lutego 2011

Fantazje starej pierdoły

Nie jest moim celem tym tytułem obrazić.
Zresztą nawet nie bardzo orientuję się, które z powyższych określeń mogło by dotknąć niejaką Rudecką-Kalinowską z Krakowa, o której mam zamiar tu napisać.
Chyba jednak termin „fantazja” może dotknąć najbardziej starą i rozchwianą psychicznie działaczkę niższego szczebla, aparatu PO w Krakowie, bowiem wiadomo wszech i wobec, że w tym wieku fantazji już się nie posiada.
W każdym razie próby fantazjowania, dokonywane przez Rudecką-Kalinowską spaliły na panewce, bo nie dość, że umiejętności brak, to i możliwości już nie staje.
Tak to u starych pierdoł bywa.

Owa działaczka dwojga nazwisk i jednej komórki mózgowej „wypociła” wpis, w którym zarzuciła, że to Kaczyński stoi za deklaracją Marcina Mellera (o nie popieraniu PO) oraz jest odpowiedzialny, za wejście na Polski rynek zagranicznego biznesu medialnego Marquarda.
W dość zawiły sposób R-K wykoncypowała sobie, że to Jürg Marquard (właściciel Playboya) zakazał Mellerowi głosować na „tuskoidów”, zapewne po ostrzegawczej rozmowie u Kaczyńskiego.
Śmiesznie jest?
Nie to jednak jest najzabawniejsze.

Dalej to dopiero jest bomba!
Na potrzeby własnej linii oskarżenia R-K, z resztek i strzępów informacji (które gdzieś, kiedyś zasłyszała) stworzyła „nową prawdę” o zupełnie nowej jakości.
To jest właśnie ta trzecia prawda, zdefiniowana kiedyś przez księdza Tischnera.

Już spieszę wytłumaczyć „starej pierdole”, że owe rewelacje są warte tyle ile sprawność mózgowa i inteligencja jej samej.
Składa się tak, że blisko 15 lat związany byłem z jednym z tytułów, który w okresie przytaczanym przez R-K przechodził z rąk spółdzielców, poprzez inne ręce do koncernu Marquarda.
Express Wieczorny mieścił się w tym samym budynku, dwa piętra niżej.
Miałem tam znajomych i przyjaciół, toteż wszyscy żyliśmy zmianami własnościowymi w obu redakcjach.
O ile moja redakcja stanowiła własność spółdzielni, a dopiero później, kolejno: znanego polskiego biznesmena i w końcu Marquarda, o tyle Express Wieczorny (będący we władaniu Kaczyńskich – jak pisze Kalinowska) został sprzedany firmie Fibak Investment Group!
Nie, Kaczyński nie sprzedał Expressu Wieczornego Marquardowi, tylko Wojciechowi Fibakowi (grupa Fibak Investment Group była w tym czasie właścicielem szeregu polskich czasopism, m.in. "Dziennika Śląskiego", "Sportu", "Gazety Poznańskiej" oraz "Expressu Wieczornego").
Cóż z tego wynika?
A wynika, że Rudecka-Kalinowska najordynarniej kłamie.

Wprawdzie Fibak nie był magnatem prasowym i sterował nim koncern Marquarda, lecz to wcale nie świadczy o winie Kaczyńskiego, tylko już bardziej o moralności późniejszego wielbiciela platformersów Fibaka.

Jasne jest, że to obecny miłośnik Platformy i Tuska z Komorowskim – Wojciech Fibak wprowadził koncern Marquarda na Polski rynek, a nie (co zarzuca R-K) - Kaczyński.
Najwyraźniej Rudecka-Kalinowska swoje rewelacje oparła na wielbionej przez Komorowskiego Wikipedii, która to idiotyzmy powielane później przez emerytkę zamieściła, bądź na prawdach niejakiego Nowaka (tego od raportu Nowaka) – również właściciela, jak Rudecka samotnej komórki mózgowej.
Jako podsumowanie tego wpisu niech posłuży poniższa informacja, że to co wywołało u „starej pierdoły” takie oburzenie, czyli uwłaszczenie się Kaczyńskiego na części „RSW Prasa Książka Ruch” stało się za sprawą... Donalda Tuska.

W latach 1990-92 Komisję Likwidacyjna (która przyznawała prawa do tytułów) stanowili: Jerzy Drygalski, przewodniczący (zastąpiony w listopadzie 1990 r. przez Kazimierza Strzyczkowskiego), Jan Bijak, Andrzej Grajewski, Alfred Klain, Krzysztof Koziełł-Poklewski, Maciej Szumowski oraz właśnie Donald Tusk!
No, kurde wszystko się Kalinowskiej popierniczyło... wszystko w łeb wzięło.
A swoją drogą dziwne, że nie zastanawiaj jej wcale, co w takiej komisji robił czyściciel kominów z Gdańska Donald Tusk?
Do tego starej pierdole już fantazji zabrakło.

http://www.wsd.edu.pl/publikacje/Kledzik_Media_lokPATKrakow.pdf
http://renata.rudecka-kalinowska.salon24.pl/277778,dziala-z-n-czesc-ii
http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=252


P.S>
Dla wielbicieli R-K i plemienia „tuskoidów”, pod ich przemyślenia poddaję:
1. Jaki miał interes członek komisji likwidacyjnej Donald Tusk, w przyznaniu Fundacji Prasowej Solidarności prawa do tytułu „Express Wieczorny”?
2. Czy członek komisji likwidacyjnej Donald Tusk, miał powiązania z Marquardem i był bardzo zainteresowany we wprowadzeniu na rynek polski jego koncernu?
3. Czy nie było to połączone z podstawieniem Wojciecha Fibaka (zdeklarowanego sympatyka liberałów) jako nabywcy tytułu, który błyskawicznie odsprzedaje prawo własności Marquardowi?

środa, 2 lutego 2011

Funkcjonariusze i urojenia wielkościowe

Nie będzie o Palikocie.
Będzie o innych szkodnikach, które larwy swoje podkładają w zdrowych tkankach i czekają aż pasożyt się rozwinie niszcząc i unicestwiając swojego karmiciela.
Tak się jakoś dziwnie składa, że obecnie normalnym jest to, co powinno być nienormalnym i na odwrót.
Taka w pełni oczekiwana (przez twórców IIIRp) zmiana miejsc.

Jak napisałem, nie mam zamiaru być „przygłupim Jasiem” i dłubać patykiem w kupie, by nabrać przekonania co tam jest.
Wiem dobrze co jest w Palikocie, Kucu, „Gazecie Wyborczej”, TVNie, w przeróżnych polsatch, politykach i tokefemach...

Zdrową (choć czasy nie były zdrowe) cześć swojego życia udręczyłem się w PRLu.
Dlatego mechanizm manipulacji tej hałastry, którą wymieniłem powyżej, poznałem już wiele lat temu. Poznałem od ich nauczycieli, wykonujących świetną manipulację dziennikarską na łamach Trybuny Ludu, Głosu Pracy i reszty propagandowych tub.
Wtedy ludzie dawali radę i śmiali się w głos z głupot o „gospodarskich wizytach” oraz „imperialistach z USA”, więc i dziś dadzą.
Niech sobie jeden z drugim „agorczykiem” agituje i kręci propagandę.
Ludzie normalni wiedzą swoje.

Piszę o „agorczykach” czy jak kto woli „rodzinie agora” z „załganej szmaty”, gdyż chwilę temu przeczytałem informację na Onecie, podaną za Tok FM:
„Kaczyński poczuł się dotknięty wypowiedzią w programie satyrycznym. Złożył pozew”
Prawidłowo.
Chodzi o słowa Palikota: „Kaczyński to największy wilk polskiej polityki i trzeba go zastrzelić i wypatroszyć”, wypowiedziane w (podobno...) satyrycznym programie niejakiego Majewskiego.
Tak jest, za głupotę i agresję połączoną z podjudzaniem do zabójstwa trzeba płacić.

W normalnym świecie, przekaz prasowy po takim bajdurzeniu byłby jednokierunkowy.
Zbadać psychicznie Palikota i olać totalnie. Jednym słowem śmierć polityczna.
Ale nie u nas.
Nie tu gdzie normy wytycza Trybuna Lud.... ups przepraszam Gazeta Wyborcza.
W radiu „rodziny agora” wprawdzie opisali pięknie o co chodzi, ale aż nadto uwypuklili, że miało to miejsce w programie satyrycznym, więc (tak na marginesie) po co ten Kaczyński się pieni...?
Nie ma poczucia humoru?
Na dodatek funkcjonariusz obsługujący ten news, tak niby od niechcenia, na marginesie (oj, grube mają w agorze marginesy...) był uprzejmy zauważyć, że przecież Kaczyński wielokrotnie „formułował negatywne opinie” o Palikocie.
Znaczy się prowokował.
Tu sygnał dla słuchaczy: Sam sobie winien!
Słuchający stale Tok FM zapewne uwierzą w przekaz, tak jak niegdyś wielu wierzyło Trybunie Ludu i Dziennikowi Telewizyjnemu. Natomiast ci myślący sięgną pamięcią do wielu bezczelnych wypowiedzi Palikota o Jarosławie Kaczyńskim i jego najbliższych.
Co tu porównywać?
Jedno jeszcze jest istotne i niebezpieczne.
Miejsce, sytuacja i kwalifikacja wypowiedzi Palikota.
Da się zauważyć, że funkcjonariusz agory puszcza do słuchaczy oko: „to przecież program satyryczny”!
Znaczy, że skoro satyryczny, to można.
Kaczyński to mruk, nie ma poczucia humoru.
Brzmi to całkiem nonsensownie, zważywszy, że „ojciec redaktor - ja jestem Agora” Michnik, nauczyciel rzesz funkcjonariuszy prasowych, jest najlepszym przykładem na brak tegoż poczucia humoru. Przypomnę tylko, że za byle lajtowe wypowiedzi ciągał ludzi do sądu.
Za wypowiedzi w programach satyrycznych też.
Brak logiki działania.
Swoiste i oryginalne, jednokierunkowe poczucie humoru, jak widać dane jest tylko członkom i sympatykom „rodziny agora” i posiadają oni prawo do dysponowania nim na wyłączność.
Krótko - co mówią „agorczycy”, to jest śmiesznie i za to nie można się obrażać.
Za pozostałe rzeczy obrażamy się i skarżymy do sądu.
A gó...no!
Żeby było na przekór, może ktoś napisze, że np. Michnik, to hiena i należy mu up..olić łeb przy samej dupie!
Może to być nawet u Majewskiego.
I już jest weselej!
------------------------------------------------------------------
P.S. Teraz z innej beczki.
Będzie jeszcze przez minutkę o poziomie.
O poziomie ludzi, o poziomie wykształcenia i pojmowania właściwych norm oraz rzeczywistości.
Kiedyś „upiorny dziadunio” Bartoszewski wytrząsał się na mównicy i opowiadał o „dyplomatołkach” oraz o jedynym, który może ich ocenić, czyli ministrze Klichu.
Dlaczego?
Bo Klich jest psychiatrą! Tu rozległy się owacje i huragany śmiechu z Sali. Brać platformiana turlała się w ekstazie po podłodze. Rzecz jasna ze śmiechu.

Kilka dni temu w rozmowie telewizyjnej, Bogdan Klich wytłumaczył, ze wcale psychiatrą nie jest. Jest absolwentem Wydziału Lekarskiego AM w Krakowie, ot co. Próbował wprawdzie studiować na wydziale psychiatrii , ale szybko zrezygnował.
Niby nic takiego, ale sprawa ta jest niczym lustro w którym odbija się pewien sposób myślenia oraz zawłaszczania prawa do wypowiadania opinii nie zawsze w zgodzie z rzeczywistością.
Inaczej, nie ważne czy mówi się prawdę, ważne że się mówi!

Skoro Władysław Bartoszewski, mimo że jest tylko zdolnym absolwentem liceum ogólnokształcącego tytułuje siebie „profesorem”, to wydaje mu się, że również dwumiesięcznego słuchacza wykładów na wydziale psychiatrii można bez problemu nazywać psychiatrą.
Oby ta choroba urojeń wielkościowych nie była wśród członków PO zaraźliwa (choć kandydatów na pacjentów widzę).