czwartek, 26 lutego 2009

Piknik z Wałęsą (krótkie opowiadanie plenerowe)























Staliśmy z Heniem w tłumie gapiów i oczekiwaliśmy na rozpoczęcie spektaklu. Imprezy na otwartym powietrzu mają swój urok i niewątpliwie duże plusy. W każdej chwili można napić się piwa, zjeść kiełbaskę czy kupić balona albo właśnie jak my teraz, obejrzeć spektakl „Teatru Mędrca Europy”, tu na tzw. powietrzu.

Oj, chodził kiedyś człowiek do teatru. W dobrym towarzystwie się poobracał, na kreacje popatrzył, schodami w górę, schodami w dół spacerował, sakrum teatralnego tknął – istna kultura i wyższy towarzyski bajer to był.

A tu, też bajer tylko innego rozmiaru.

Dzięki takiej właśnie jak ta, plenerowej imprezie kulturalnej czyli pikniku, władza nasza postanowiła wyjść do ludzi i w sposób prosty i bezpośredni dać im to czego oczekują – prawdy o Lechu Wałęsie. Nie będzie Cenckiewicz czy też inny Kaczyński pluł nam w twarz i Wałęsę nam germanił.... tfu, tumanił. Wiadomo, że największy elektryk tumanić potrafi się sam i pomocy niczyjej nie potrzebuje.

Niczyjej pomocy nie potrzebowała też władza, aby zorganizować ten imponujący piknik ze spektaklem teatralnym w finale. Wszędzie powiewały flagi Platformy Obywatelskiej i bratniego PSL oraz Polmosu Lublin.

Początkowo Heniek był niechętny.

- Zakąsimy po kiełbasce, kupimy balona z Wałęsą i idziemy do domu.

- Zaczekaj Heniu, popatrzymy trochę na spektakl. Kultura rozumiesz potrzebna. Ciekawe będzie! – przekonywałem.

- A co będą wystawiali?

- Będzie o Wałęsie, o jego życiu, walce, jak go torturowali i mordowali...

- ... eee, przecież On żyje – przerwał Henio.

- No tak, ale dla dobra legendy tu w tym spektaklu go mordują – odparłem.

- Ale co to ma wspólnego z rzeczywistością? – Henio był wyraźnie zniesmaczony.

- Oj, Heniu tu jest młodzież, ona się uczy. Co to za bohater, co żyje? Kościuszko żyje? Nie! Piłsudski żyje? Nie! Nawet Geremek nie żyje! Widzisz. Poza tym to tylko taka fikcja literacka, rozumiesz?

- Słabo, ale niech tam. Kto będzie występował?

Wyciągnąłem z kieszeni złożony na cztery program imprezy i pospiesznie podążając wzrokiem za wskazującym palcem począłem krążyć po kartce w poszukiwaniu informacji.

- Zaraz, zaraz.... O , jest! ... „Teatr Mędrca Europy ma zaszczyt.... dalej... w reżyserii Kazimierza Kutza... dalej.... pod tytułem „Co było potem, gdy znalazłem się za płotem”. O, widzisz Heniu „Co było potem...”!

- Ale kto występuje?! Będą jakieś gwiazdy?

- Tak, na pewno! Poczekaj....

W tym momencie spostrzegłem, że nie stoimy już, jak początkowo w niewielkiej grupie gapiów. Znajdowaliśmy się teraz w środku sporego tłumu wielbicieli teatru i historii Lecha Wałęsy. A cały czas widzów przybywało. Przybywało głównie młodzieży i mężczyzn w średnim wieku, zmęczonych już nieco degustacją jaką zafundował im lubelski Polmos.

Akurat koło nas stanęło dwóch młodych degustatorów, intelektualistów – liberałów. Od razu ich poznaliśmy, gdyż z miejsca w kulturalny sposób wyrazili swoją niechęć do PiSu.

- Jeb...ne pisiory takiej balangi za fri nie robiły – nie „Czarny”?

- Ku..a , chłopie gorzała za friko, wurstu się napakujesz ....

Tu osobnikowi nazwanemu „Czarnym” lekko się odbiło kiełbasą mieszaną z „Gorzką Żołądkową” lecz najwyraźniej wszystko przebijała nuta musztardy.

- Te, „Pajac” a po kiego my tu stoimy – „Czarnemu” znów się odbiło.

- Będą wystawiać coś.... sztukę taką będą odgrywać o Wałęsie.

- O kim?

- O Wałęsie, no wiesz, ten co piszą, że komunizm sam obalił i wypędził ruskich i wymyślił demokrację...

- Aaaaa, ku...a taki batnman i Rambo – wiem, co go teraz te pisiory gnoją, że kablował, czy coś?

- Tak. A kolo jest wporzo – nawija jak ten, jak mu tam... Kononowicz, a nie bułkę, przez bibułkę... jak pisiory piep...one...

- Ty „Pajac” a widziałeś Wałęsę?

- Gdzie? „Pajac” rozejrzał się dookoła.

- Nie teraz. Tak w ogóle czy widziałeś?

- Mooowa! A ze pięćdziesiąt razy widziałem. Ale on nie żyje. Zabiły go pisiory – „Pajac” wyraźnie się wzruszył.

- Pier...lisz, on jest nieśmiertelny przecież. Ku...wa chłopie latać potrafi i nap...dala z karata.

- A jednak go pisiory zabiły – „Pajac” miał łzy w oczach.

Sam nie wiem dlaczego, postanowiłem nagle wtrącić się w dyskusję między młodymi.

- Panowie, Wałęsa żyje...

- Słyszysz „Pajac”, Pan mówi, że żyje...a ty mażesz się jak laska jakaś...

- Gówno tam żyje – „Pajac” nie dawał za wygraną – nie słuchaj pisiora... Wałęsa jest zamordowany, a Ty (tu zwrócił się do mnie) jak się będziesz wp...lał do dostaniesz w kaczy dziób!

Zamilkłem i dla bezpieczeństwa zamieniłem się z Heniem miejscami. Na wypadek gdyby mnie znów podkusiło wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji młodych.

Tymczasem spektakl rozpoczął się, a tłum zamilkł.

Na scenę wyszedł reżyser spektaklu Pan Kazimierz Kutz i zaczął od słów „Dziś nap...olę wam o Lechu Wałęsie”... Publiczność przywitała go oklaskami.

Podczas gdy Kutz ciągnął swą opowieść o kontaktach z Wielkim Elektrykiem, swoją dyskusję ciągnęli również „Czarny” i „Pajac”.

- Ty, ku..wa to jest Wałęsa, ten tam na scenie?

- Nie Wałęsa przecież nie żyje – z oczu „Pajaca” znów popłynęły łzy.

- Ale czy to jest ten co przedstawia tu Wałęsę?

- Nie. Wałęsa miał dwa metry, był napakowany i nosił czarny dres...

- Adidasa?

- No. I miał płaszcz jak batman i pekaesy...

- Co ty pie...olisz, on chyba wąsy miał?!....

W tym momencie „Czarny” urwał i palcem wskazał przed siebie.

- Te, zobacz – Wałesa!

Na scenę wszedł wysoki, ubrany w czarny dres, barczysty osobnik z obsługi technicznej i wyniósł krzesło z którego właśnie podniósł się reżyser spektaklu.

Część wprowadzająca zakończyła się.

Posypała się lawina braw i Kazimierz Kutrz zniknął ze sceny. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na spektakl. Prawie wszyscy.

„Czarny” i „Pajac” kontynuowali dyskusję.

- No i ku...wa poszedł sobie Wałęsa.

- Poszedł? A nie poleciał? Waałęęęsa Ruuulez!!!! – głośno wykrzyczał „Czarny”

Tłum podchwycił. Spontanicznie rozpoczęto skandowanie „Wałęsa rulez, Wałęsa rulez...”

Wśród okrzyków i braw na scenie pojawił się pierwszy aktor.

Miał przyklejone siwe wąsy, w ustach fajkę a do kurtki roboczej przyczepiony znaczek z Matką Boską. Szturchnąłem Henia.

- Zobacz... Wałęsa!

Najwyraźniej mój głos usłyszał „Pajac”.

- Te pisior, ku..a mówiłem Ci - gęba na kłódkę! Gdzie ty masz tu Wałęsę. Wałęsa wyszedł, a poza tym ... Wałęsa nie żyje – „Pajac” znów się rozpłakał.

„Czarny” przytulił go po ojcowsku.

- Zobacz k...wa, co narobiłeś! – zwrócił się do mnie. Ty się lepiej nie odzywaj, milcz i czekaj na Wałęsę. Może jeszcze wyjdzie!?

Tymczasem na scenie, bohaterski wąsaty osobnik przeskakiwał właśnie przez płot. Za wyczyn otrzymał gorące brawa od zgromadzonej publiczności. Hałas wyraźnie pobudził płaczącego „Pajaca”.

- Co, co jest? Wałęsa przyszedł?!

- Nie, jakiś krasnalud pryknął przez płot... - wyjaśnił „Czarny”

Teraz na scenie odważny elektryk toczył walkę na śrubokręty z pięcioma zomowcami.

Zainteresowało to „Czarnego”.

- Eee, Zorro, było sobie antenę z beemki odkręcić, dłuższego wytrycha byś miał... – „Czarny” zaśmiał się charchotliwie.

Stojący dookoła widzowie zmierzyli go wzrokiem tak, że zamilkł i mocniej przytulił płaczącego „Pajaca”

Na deskach właśnie okrutni żołdacy od Jaruzelskiego znęcali się nad zakutym w kajdany przywódcą „Solidarności”. W oddali widniała łódka rybacka i połamana wędka. Z miejsca poznaliśmy z Heniem, że to epizod z internowania w Arłamowie.

- Oj, nacierpiał się Lechu, nacierpiał – wzruszył się Henio

- Patrz nawet Wałęsie wędkę połamali – dodałem

Mogłem już przewidzieć, że na słowo „Wałęsa” włączy się radar w głowie „Pajaca” i z miejsca, nieubłaganie mnie namierzy.

- Co Wałęsie?. Co zrobili Wałęsie? Te pisior, wyszedł już Wałęsa? - zwrócił się do mnie „Pajac”, zapłakany i wtulony w dresową kurtkę „Czarnego”

- No, wie Pan Panie „Pajac” mówiłem tylko do kolegi, że w Arłamowie połamali Wałęsie wędkę – odparłem grzecznie.

- Co? To po kiego pojechał do tego Wmarłamowa? Miał być tu! Występować. Jakby nie jechał to by mu nie połamali i nie zabili go.

Przysłuchujący się dotychczas z niewielkim skupieniem naszej rozmowie „Czarny”, nagle szeroko otworzył oczy. Najwyraźniej mu coś zaświtało pod ogolonym na łyso sklepieniem.

- Te „Pajac” dawaj kaniołkę – zrobim ściepę na wędkę dla Wałęsy. Jak się dowie, że mamy dla niego szmalec na kija i żyłkę, to może wyjdzie...

- ... nie wyjdzie!... - załamanym głosem przerwał mu„Pajac”. Wałęsa przecież nie żyje! – ledwo zdążył dokończyć, bo zatoczył się gromkim szlochem.

W tym czasie „Czarny” przemierzał już rzędy z czapką bejsbolówką i podtykając ją każdemu napotkanemu pod nos wykrzykiwał „Społeczna ściepa na kija i żyłkę dla Lecha – nie chować, nie pazernić, tylko kobsać obficie”!

Publiczność w jednym momencie całą swoją uwagę skupiła na działaniach „Czarnego” i kompletnie nie śledziła już wypadków na deskach teatru. Co znamienitsi widzowie wciskali do czapki nawet pięćdziesięcio i stuzłotówki. Z tłumu zachęconego akcją „Czarnego” co raz to dało się słyszeć nowe inicjatywy, w rodzaju: „to na haczyki dla Wałęsy”, „to na spławik” „to na robaki...”

„Czarny” triumfował.

Tymczasem na deskach, właśnie Kaczyńscy mordowali Wałęsę. Odbywało się to w wyjątkowo perfidny sposób, mianowicie duszono go teczkami a bohater krzyczał „nie otake Polske walczyłem” i umierał przy dźwiękach podniosłej pieśni „Biełyje rozy”.

Wielka szkoda, że tej wzruszającej sceny nikt prócz zapłakanego „Pajaca” nie widział. Wszyscy poza nim zajęci byli społeczną zbiórką i podniosłym nastrojem wielkiej i zaszczytnej inicjatywy.

W pewnym momencie rozochocony „Czarny” wskoczył na scenę i pochyliwszy się nad niezwykle przekonująco konającym w konwulsjach odtwórcą roli Wałęsy wypalił:

- Te krasnalud, sypniesz cosik na kija i żyłkę dla Wałęsy? Nie sęp dziadek...

\

Aktor pogrzebał w kieszeni i wrzucił jakieś drobniaki, wbijając w „Czarnego” zdziwiony wzrok. „Czarny” zeskoczył na widownię i w asyście Henia oraz młodego, pryszczatego widza z drugiego rzędu rozpoczęli komisyjne liczenie gotówki.

W międzyczasie spektakl już się zakończył i aktorzy oraz autor i reżyser wspaniałego dzieła sterczeli zdezorientowani na scenie czekając na brawa. Nikt prócz zapłakanego „Pajaca” nie klaskał. Nikt nie zauważył, że spektakl już się skończył.

- Dwa tysiące pięćset trzydzieści jeden złotych, k...wa, ponad dwa tysiące złotych....! - krzyczał wymachując czapką „Czarny”.

- Imponujący wynik - dodał Henio, a pryszczaty młodzieniec z drugiego rzędu rzucił:

- Tak się bawi, tak się bawi STO-LI-CA!

- K...wa Panowie, idziem dać szmal dla Wałęsy – „Czarny” złapał Henia za ramie i pociągnął za sobą w kierunki schodów na scenę.

- Te z machą w grochy – zwrócił się do pryszczatego z drugiego rzędu - idziesz z nami.

Cała trójka weszła na deski i stanęła obok aktorów i reżysera tuż przy mikrofonie.

- Chcieliśmy tu zebraną kasę dać dla Pana Wałęsy, żeby sobie wędkę kupił i żyłkę i haczyki i spławiki...

- ..i robaki,... i podrywkę, ... i ochotkę, ...i błyski... padały ze wszystkich stron widowni pojedyncze okrzyki.

- ... tak jest, niech sobie to wszystko kupi – łagodnie zakończył „Czarny”

- A wy, to znaczy ty krasnalud i ty srebrny mikrus (tu zwrócił się do reżysera) dajcie mu kaskę i niech jeszcze tu do nas wyjdzie. No szybciorem konusy.

„Czarny” podał zaskoczonym artystom plastikową reklamówkę z zebranymi pieniędzmi i gwałtownym ruchem ręki wskazał im aby odeszli. Grupa artystów czym prędzej zniknęła za kotarą.

- Ku...wa Panowie, niech żyje Wałęsa – zaintonował szczęśliwy pomysłodawca zbiórki.

- ...Wałęsa nie żyje – dało się słyszeć cichy, łkający głos z widowni. To „Pajac” czujnie zareagował na słowo „Wałęsa”, po czym kontynuował oddawanie się nieskrywanej rozpaczy

- Ku..wa Panowie, idziem na miejsca – zarządził i cała trójka: Henio, Pryszczaty i On zeszli na widownię.

Tłum się gotował. Jedni twierdzili, że Wałęsa nie wychodzi, bo pojechał kupić wędkę, inni że tak się wzruszył, że moc mu w nogach odjęło, jeszcze inni, że po prostu wziął forsę i pojechał do domu.

Wszystkie te hipotezy, oczywiście potwierdzali wiarygodni świadkowie. I tak np. tleniona blondyna z łysawym brunetem twierdziła, że właśnie dzwonił do niej szwagier od którego przed chwilą na Allegro Wałęsa zakupił wędkę z kompletem haczyków, a ubrany w nienagannie skrojony garnitur, młody wąsaty jegomość twierdził, że właśnie przed chwilą jego przyjaciel, lekarz z pogotowia ratunkowego został wezwany do Wałęsy, aby postawić go na nogi. Zgromadzeni przekrzykiwali się już dłuższą chwilę, a czas płynął.

- Ciszaaaaa kuuuuu...wa , Wałęsa wyszedł! – ryknął nagle jak ranny łoś „Czarny”

- Gdzie, gdzie...? - reagował tłum

- A tam, ku...wa, ślepe jesteście ?! – wrzasnął „Czarny” i wskazał palcem na wynoszącego ze sceny rekwizyty, wysokiego, „napakowanego” łysego osobnika w czarnym dresie

- Wałęsa... kup... se...wędkę! – wykrzyczał „Czarny”

Osiłek spojrzał na niego i znacząco popukał się palcem w czoło. „Czarny” zbaraniał.

- Co ku..wa pukasz palcem? Wędkę se kup. Słyszysz?

Niestety osiłek nie słyszał, bo zdążył już zniknąć za kotarą wraz z dwoma krzesłami i stertą teczek. Tłum się nadal gotował, nie świadom ogromnej pomyłki. Tylko „Czarny” stał jak by go wmurowało w ziemię.

- Ku..wa Wałęsa spi...olił! Wziął kasę i spi...olił! – powtarzał pod nosem.

Pomimo, że słowa wypowiadane były cicho, nie umknęły nastawionemu na odbiór tylko wybranych, konkretnych wyrazów, bystremu uchu zapłakanego „Pajaca”.

- Wałęsa przecież nie żyje! – wycedził zalany łzami – mówiłem Ci od początku!

W głowie „Czarnego” zrodził się nagle okrutny scenariusz wydarzeń.

- Luuudzieeeee, krasnaludy podpierd...liły kasę dla Wałęsy! Granda!

Tłum wdarł się na scenę, a następnie wpadł za kotarę. Niestety ani aktorów, ani reżysera, ani też nikogo z obsługi już nie było.

- Cała kasa została podp...olona! Wałęsa nie żyje, a oni zabrali jego pieniądze! Luuudzie, łapać złodziei - to na pewno pisiory!

„Czarny” miotał się po scenie, kopał w deski i marszczył skórę na głowie w garściach, zapewne w tym momencie żałując, że nie posiada tam owłosienia.

Tłum milkł z minuty na minutę. Już tylko gdzieniegdzie dało się słyszeć pojedyncze głosy: „Granda”, „Złodziejstwo”, „Oszuści” itp. Ludzie kierowali się w stronę wyjścia.

Również i my z Heniem podążyliśmy za grupą.

Nasz wspólny pech, Henia i mój nie był by pełnym pechem, gdyby nie ponowne spotkanie i wspólny marsz do wyjścia wraz z „Czarnym” i „Pajacem”. Szli tuż za nami.

Obaj łkali i ocierali rękawami oczy oraz nosy. Każdy z innego powodu.

Gdy mijaliśmy piwny barek, Henio złapał mnie za rękaw i pokazał palcem umęczonego złocistym trunkiem oraz zapewne innym wyskokowym napojem osiłka, smacznie śpiącego z głową wtuloną w popielniczkę na pełnym rozlanego piwa stole.

- Patrz, to ten gość w czarnym dresie, który nosił krzesła...

- Tak, to on. Biedak tak się napracował i nadźwigał, że ze zmęczenia skonał... wtrąciłem niby dowcipnie.

Mój dowcip najwyraźniej dotarł do idącego dwa kroki z tyłu „Pajaca” i zaintrygował go.

- Kto niby skonał, gdzie.... te „Czarny” ktoś tu skonał.... – zwrócił się do czerwonego z płaczu i złości przyjaciela.

- O ty ku..wa, Waaałęsaaa tam... leży! – „Czarnemu” odjęło mowę. Niestety i on dostrzegł pijanego w belę osiłka.

- Dawaj „Pajac” lecim do Wałęsy – „Czarny” ciągnął kolegę za rękaw dresu i gnał w stronę piwnego barku, pokonując niskie krzewy i plotek

Obaj stanęli nad upojonym do nieprzytomności młodzieńcem i zaczęli go lekko trącać.

- Te Wałęsa wstawaj. Panie Wałęsa, Pan wstanie... Pooobudka!

Niestety, spożyta ilość alkoholu okazała się wprost proporcjonalna do mocy snu osiłka. Nie reagował na nic.

- Ty „Czarny” mówiłem ci ku..wa , że Wałęsa nie żyje – „Pajac” znów zaniósł się płaczem.

- Noooo. Wychodzi na to, że nie żyje. Pisiory go otruli browarem, miałeś rację, szacun „Pajac” – „Czarny” zasalutował do wytartej bejsbolówki.

- Zaraz, zaraz, „Pajac” masz komórę?

- Mam, a po kiego pytasz?

- Dawaj ku..wa, „Pajac” zrobisz mi zdjęcie z Wałęsą.

„Czarny” uniósł bezwładną głowę osiłka i przysunął ją do swojej uśmiechniętej twarzy.

- No dawaj, ... rób!

Nawet błysk flesza z aparatu zamontowanego w komórce nie zmącił błogiego snu pijanego.

Panowie jeszcze raz powtórzyli manewr, z tą różnicą, że tym razem to zapłakany „Pajac” przyklejał się do twarzy upojonego, a „Czarny” fotografował.

- Niech ci ziemia lekką będzie, spoczywaj w spokoju, gites koleś byłeś. Idziemy „Pajac”!

- ... ku..wa wędkę ci połamali i pieniądze podp....lili krasnaludy-pisiory jeb..ne – „Pajac ryczał jak bóbr głaszcząc twarz osiłka.

- "Pajac” idziemy – „Czarny” mocnej pociągnął kolegę i obaj znowu wbili się w tłum.

Więcej ich już nie widzieliśmy, co dla nas z Heniem wcale nie stanowiło powodu do zmartwienia. Do domów dotarliśmy jeszcze przed północą.

Nazajutrz koło jedenastej wpadł Henio. Pogawędziliśmy o tym i owym, ale głównym tematem były wydarzenia wczorajszego dnia. Żartowaliśmy z „Czarnego” i „Pajaca” z upitego do nieprzytomności „Wałęsy w dresie” i z całej komicznej sytuacji.

Miłą dyskusję przerwał nam znajomy głos dochodzący z radioodbiornika. Henio podbiegł i potencjometrem zwiększył siłę głosu.

- ...wczoraj otrzymałem od Narodu pieniądze, w zbiórce zebrane dla mnie , bo to mnie się należy, bo to ja takom koncepcje miałem, żeby komunizm obalyć, a nie Kaczyńskie, bo co to one robili, nikim byli i to tylko ja sam zasługi miałem, bohaterem jestem i pieniądze jak mi dajom teraz, to widać kto walczył i pluralizm robił i demokracje tworzył....

- To Wałęsa, poznaję po precyzji wypowiedzi – cicho stwierdził Henio.

Tymczasem z radia dalej wartko płynął strumień mądrości:

- ... a pieniądze to ja wezne i pewnie znów udupie w jakiś społecznych sprawach, coś może w rodzaju książki napiszę, albo powieść. Mojom historię wam napiszę, że to ja obalyłem i Jaruzelskiego i Kiszczaka i teraz Kaczyńskich. A jak zostanie coś, to se wędkę kupię i na ryby pojadę...he he...

A jednak krasnaludy okazały się w porządku, wypełniły swoją misję – prawie jednocześnie pomyśleliśmy to samo. I Henio i ja. Jacy szczęśliwi muszą być teraz „Czarny” i „Pajac”


Jak tylko będzie okazja, to znów pójdziemy z Heniem na jakiś „Piknik z Wałęsą”.

wtorek, 24 lutego 2009

Bezczelność ludzka nie zna granic - trzy przypadki.

Przypadek 1.
Zdarzenie
Pięćdziesięciosześcioletni Józef B. dokonał kradzieży dwóch butelek wódki i sześciu paczek papierosów marki „Fajrant” ze sklepu GS „Samopomoc Chłopska” we wsi Chorążówka. Miało to miejsce w czasie gdy sklepowa, prywatnie znajoma Józefa B. zajęta była na zapleczu przyjmowaniem dostawy towaru. Wykorzystawszy jej nieuwagę, złodziej przeskoczył przez ladę, schował do siatki skradzione przedmioty i wyszedł ze sklepu.
Sklepowa Janina Z., gdy tylko zorientowała się w brakach towaru, powiadomiła o tym Józefa B. i zażądała zwrotu wyniesionego ze sklepu mienia.
Oskarżony nie przyznał się do winy i mętnie tłumaczył, że nikt nie policzył przy nim stojących na półce butelek wódki i paczek papierosów. Choć kilka godzin wcześniej, przed wizytą Józefa B. sklepowa Janina Z. przeliczyła towar i zaraz po jego wyjściu (tchnięta przeczuciem) również – bezczelny znajomek szedł „w zaparte” i jawnie kpił z poszkodowanej.

Epilog
Józef B. niedługo po zdarzeniu, ponownie odwiedził GS „Samopomoc Chłopska” we wsi Chorążówka i zażądał od Janiny Z. wydania mu na tzw. „zeszyt” dwóch butelek wódki oraz sześciu paczek papierosów „Fajrant”. Gdy sklepowa odmówiła, zrobił karczemną awanturę i biegał po wsi głośno krzycząc o dyskryminacji i nazywając Janinę Z. słowami uznawanymi za obelżywe.
Grupa mieszkańców, z wójtem na czele (który jest prywatnie dobrym znajomym „od kielicha” Józefa B.) potępiła decyzję o nie przyznaniu „kredytu” potrzebującemu i zapowiedziała rozważenie odebrania koncesji na prowadzenie sklepu Janinie Z.


Przypadek 2.
Zdarzenie

Dwudziestoośmioletni Jacek K. zniszczył mienie Biblioteki Publicznej w Komorach koło Wątłoboków. Stało się to 16 lipca ubiegłego roku. W godzinach porannych Jacek K. posiadający kartę biblioteczną, wypożyczył na okres jednego tygodnia czterotomową „Historię Polski”. Księgozbiór został zwrócony bo biblioteki w terminie. W czasie odbioru, podczas rutynowego sprawdzania stanu zwróconego mienia biblioteki, przerażona pracownica stwierdziła ubytki w postaci wyrwanych wielu kartek z ksiąg. Wskazywał na to brak ciągu numeracyjnego stron. Na zwróconą uwagę Jacek K. roześmiał się i stwierdził, że nic nie brał i nie wyrywał. „To tak od nowości, tych kartek nigdy nie było” - stwierdził z szerokim uśmiechem i wyszedł z biblioteki.

Epilog
12 stycznie br Jacek K. ponownie odwiedził Bibliotekę Publiczną w Komorach koło Wątłoboków. Zażądał wypożyczenia my ponownie czterotomowej „Historii Polski” na okres jednego tygodnia. Nauczeni przykrym doświadczeniem pracownicy biblioteki odmówili. Rozwścieczony Jacek K. wybiegł z biblioteki, lżąc niemiłosiernie bibliotekarzy i zapowiadając srogą zemstę. Dwa dni później Przewodniczący Rady Miasta Komory Ronald U. (który jest prywatnie wspólnikiem w interesach Jacka K.) potępił decyzję pracowników biblioteki i zapowiedział sankcje karne w stosunku do tych, którzy „bronią dostępu do wiedzy mieszkańcom miasta”.


Przypadek 3.
Zdarzenie
Czterdziestodziewięcioletni Lech W. pełniący wówczas (1992 rok) obowiązki Prezydenta RP zażądał od ówczesnego szefa MSW Andrzeja M. dostarczenia mu do miejsca urzędowania tajnych akt SB dotyczących swojej osoby. Oryginały akt przekazano bez pośrednictwa tajnych kancelarii. Wróciły one po jakimś czasie do UOP zdekompletowane. Wszczęto śledztwo w tej sprawie, a kolejne ekipy UOP bezskutecznie żądały od Lecha W. zwrotu akt.
Lech W. zaprzecza jednak, by miał coś z nich usunąć i jako osobę, która mogłaby dać odpowiedź wskazuje nieżyjącego już od wielu lat Andrzeja Z.- ministra w swojej kancelarii (chodzi prawdopodobnie o to, że Andrzej Z. nocami zakradał się do biurka Lecha W., wyjmował i niszczył jego akta). W każdym razie nie ulega wątpliwości, że akta Lecha W. są zdekompletowane i że dokonano tego w czasie wypożyczenia do Pałacu Prezydenckiego.

Epilog
20. stycznia br emerytowany elektryk i były Prezydent Lech W. zażądał udostępnienia akt SB z lat 1970-76, czyli z okresu gdy był zarejestrowany jako TW o pseudonimie „Bolek”.
Po otrzymaniu odpowiedzi odmownej*), Lech W. rozpętał burzę. Zaangażował w nią nawet Donalda T. pełniącego czasowo obowiązki Premiera oraz innych prominentnych działaczy obecnego rządu. Wnioskowano nawet o rozwiązanie IPN, lub w najlepszym wypadku o zmianę statusu instytutu.

Podsumowanie:
Twardy opór uczciwej części społeczeństwa może tylko pomóc zrozumieć swój błąd, tym którzy zeszli na złą drogę, a tym samym nie dopuścić do wystąpienia wśród nich zjawiska zwanego recydywą.
Jednym słowem – nie należy dawać możliwości popełnienia ponownego przestępstwa tym, którzy mają „lepkie łapki”, ponieważ gdy się raz sparzymy, wolimy dmuchać na zimne.
A szanowni obrońcy niedoszłych recydywistów, dziś głaszczący ich po głowach i domagający się specjalnych przywilejów dla nich, niech lepiej udostępniają swoim podopiecznym wyłącznie własne, prywatne mienie. Może oduczy ich to naiwności, ewentualnie cwaniactwa.

*) Oficjalnie gdański Oddział IPN odmówił Lechowi Wałęsie dostępu do jego akt z lat 1970-76, powołując się zapis który zabrania udostępnienia niektórych dokumentów byłym agentom. Nie chodzi o wszystkie dokumenty z tego okresu, lecz tylko o te, które osobiście napisał Wałęsa, lub takie, które powstały w wyniku jego donosów ustnych.

piątek, 20 lutego 2009

Wraca normalność(?) Darwinizm zwrotny Niesiołowskiego Stefana.

Są pewne oznaki, że wraca normalność.
Przynajmniej tak się wydaję, gdyż dało się wyczuć jej obecność w sejmie. Otóż widziano ponoć normalność na Komisji Etyki Poselskiej, podczas rozpatrywania spraw posła Jarosława Kaczyńskiego, który wypowiedział niegdyś kilka prawdziwych słów o znanym łódzkim choleryku Niesiołowskim.

Jako, że były Premier potrącił obiekt kultu religijnego Platformy Obywatelskiej, grupa aktywnych członków tej partii, oburzona szarganiem ich uczuć duchowych i fetyszy w postaci czerwonych policzków i rozbieganych oczu Niesiołowskiego, wniosła do KEP skargę na Kaczyńskiego.
Że niby jak on śmiał i tak dalej... Że jak można i w ogóle...

Nie wykluczone, że trzy dni Karpiniuk z kolegami w pielgrzymce do domu Osoby Świętej w Platformie Jedynej, po zbudowanych na Euro 2112 drogach do miasta Łodzi udawali się. Po łysiejącej głowie Stefana głaskali i srogą zemstę na Kaczyńskim przyrzekali.

Ponoć nawet Tusk dwie noce z rzędu nie spał tylko żonę Małgorzatę łokciami w łóżku obijał przekręcając się co i raz z boku na bok
W finalnym okresie, drugiego dnia nad ranem osiągnął nawet prędkość średniej klasy turbiny i tylko dzięki zabiegom najbliższej rodziny wyhamował.

Nie spiesząc się zbytnio KEP żalu i goryczy „platfowiernych” wysłuchała i wydała salomonowy wyrok – „spieprzajcie i nie zawracajcie d...y” a tłumacząc na język parlamentarny: „sprawy nie rozstrzygnięto, gdyż w głosowaniu był remis”.

Oznacza to, że albo ktoś w zdominowanej przez Platformę i komunistów Komisji Etyki zdradził i wyparł się Stefana, albo oznacza to powrót normalności. Prawdopodobnie, po części i jedno i drugie, ale zawsze miło pomarzyć.

Niby sprawa błaha, bo właściwie nic nowego Kaczyński o Niesiołowskim nie powiedział. Wszystko co zostało ujawnione z sejmowej mównicy jest ogólnie wiadome i znane wszem i wobec. Można o tym przeczytać w opracowaniu IPNowskim „Działania SB wobec organizacji Ruch”.

Stefan Niesiołowski po aresztowaniach w organizacji, już na pierwszym przesłuchaniu raczył był wszystko opowiedzieć ze szczegółami, czym nieco skomplikował dalsze życie „w pudle” innym zatrzymanym, którzy zgodnie z umową „szli w zaparte”.

Uroczy ten „gaduła” dziś dorabia ideologie do swoich czynów i bohatersko wypina pierś po zaszczyty, niszcząc każdego kto tylko źle się wyrazi o jego martyrologii.
Stworzył dogmat, ochoczo przyjęty przez swoich wyznawców, a mówiący o tym, że: „co Stefan mówi jest to święte i jedynie prawdziwe”

Tak więc dookoptowawszy sobie wiernego kompana przy swoich „cudach boskości” w postaci Andrzeja Czumy wzajemnie świadczą sobie usługi w ramach firmy „Świadkowie” sp. z o.o. „Całodobowo-pewnie-skutecznie-przekonywująco”
Tyle wprowadzenia, teraz do rzeczy.

Prawdopodobnie największym przestępstwem Kaczyńskiego było stwierdzenie, że „trzynastoletnie dziewczynki w zderzeniu z gestapo wytrzymywały potworne tortury, więc nie ma tutaj w ogóle o czym mówić (to o gadulstwie Niesiołowskiego na pierwszym przesłuchaniu w UB)”.

„Stefanianie” uzasadniając złożenie wniosku do komisji etyki, mówili, że "Jarosław Kaczyński użył haniebnych, podłych słów w odniesieniu do Stefana Niesiołowskiego" i "takie wypowiedzi nigdy nie powinny mieć miejsca".
Osobną sprawą jest, czy istnieją w ogóle jakieś haniebne, podłe słowa mogące obrazić Stefana Niesiołowskiego, ale o tym dalej.

Fakty są natomiast takie, że nic co zostało powiedziane nie może być uznane w oparciu o dokumenty historyczne za nieprawdę czy też oszczerstwo.
Zapewne zdecydowana większość przyzna, że „donoszenie” już na pierwszym przesłuchaniu nie jest bohaterstwem (delikatnie mówiąc), a wypadki heroizmu i wytrzymywania straszliwych tortur przez polskie dzieci również miało miejsce. Wystarczy tylko zestawić oba wątki....

Jak już napisałem, wątpię czy istnieją jakieś słowa w języku polskim, mogące obrazić Niesiołowskiego.
Podobnie jak nie istnieją w świadomości przyzwoitego człowieka zachowania, których mógłby on się dopuścić. Ale nie Niesiołowski Stefan!
Podczas gdy jego niedoszłe „dzieło życia” jest bohaterstwem, już np. czyn braci Kowalczyków to „zwykłe piromaństwo”
Były katolik i pozorant walki o lustrację, stanowi swoisty sejmowy folklor (w zastępstwie Leppera i reszty Samoobrony) i wszystko to co robi jest obliczone na poklask tej prymitywniejszej części wyborców PO. Choć o palmę pierwszeństwa „gadulski Stefan” musi bić się z Palikotem i Kutzem, widać nie rezygnuje.

Zadziwiający w tym wszystkim jest brak reakcji prasy. Każdy inny „polityk” pokroju Niesiołowskiego (oczywiście z listy PiS czy z LPR itp.) dawno był by zniszczony i wyrzucony na śmietnik historii, czyli tam gdzie jego miejsce. A Stefanek istnieje, plecie durnoty, wypowiada wyuczone frazesy w zgrabnych formułkach, obraża i pomawia. Zmienia przy tym poglądy co kilka lat i punkt widzenia na najnowszą historię Polski.

Z zaciekłego obrońcy lustracji i antybolszewika stał się na skutek cudownego dotknięcia Św. Donalda – antylustratorem i obrońcą „bolszewików”.

Jednym słowem Niesiołowski ewoluuje.
Stanowi to żywy przykład na potwierdzenie teorii Darwina, z jedną różnicą - wszystko postępuje w odwrotnym kierunku.

niedziela, 15 lutego 2009

"Odgrzewane kotlety" - Świńska twarz Posła Palikota

W cyklu "Odgrzewane kotlety" dziś prawdziwa twarz posła Palikota i jego słynne "wystąpienie" w studiu TVN.

środa, 11 lutego 2009

AIDS umysłowy

Powraca cyklicznie. Raz na jakiś czas falami, obfite żniwo zbiera umysłowy AIDS.
Gdy nasila się zwłaszcza wzmożona aktywność seksualna redakcji „Gazety Wyborczej” (pieprzą bez opamiętania) oraz pomniejszych organizacji społecznych i towarzyskich, oznacza że zarażeni AIDS umysłowym, zaczynają polowanie na antysemitów.

Co to jest antysemityzm?
Prawdopodobnie nikt tego jednoznacznie nie określi i w żaden racjonalny sposób nie wytłumaczy. Słowo wytrych.

Wśród chorych na umysłowy AIDS słowo symbol, podobne jak dla komunistów słowo komunizm. Komunizmu też nikt tak naprawdę nie widział, ale walka o niego jest zaszczytem i obowiązkiem. Komunizm w rozumieniu jego wyznawców to elektryczność, rodzina, dobrobyt... czyli wszystko. Podobnie jest z antysemityzmem, wszystko co przeszkadza „GW” i pomniejszym durnym kanapowym organizacjom to „antysemityzm” i należy go „tłuc”.
A jeżeli jeszcze sprawa dotyczy wydarzeń o charakterze Polskim, patriotycznym to już jest megaantysemityzm.

Tak jak nie da się uleczyć dzikiego afroafrykańczyka (tak chyba brzmi europoprawna nazwa murzyna) który uprawiał seks z małpą „i złapał HIVa” lub radosnego „wyzwolonego” pederasty zarażonego tymże samym przez przygodnego prostytutka w Amsterdamie, tak też nie da się wyleczyć nałogowego czytelnika „Gazety”.

Umysłowy AIDS już po kilku tygodniach powoduje nieodwracalne zmiany i „polakofobię galopującą”. Zdrowej części ludności nie poddającej się „urokowi” Gazety oraz będącej poza strefą wpływów „Rodziny Wydawnictwa Agora” nie pozostaje nic tylko współczuć chorym i uśmiechać się (do nich, z nich?) pobłażliwie.

A jest czego współczuć „rodzinie zarażonych z Agory”.
Wprawdzie wyrywkowo, ale przewertowałem archiwum „Gazetki” pod kątem antysemityzmu. Co znalazłem? Ubaw na całego łamany na współczucie!

Nie sposób wymienić wszystkie „chore” materiały, choćby tylko z okresu roku.
Multum, multum. Począwszy od prezentującego chorobliwe nieuctwo Sankowskiego, który ma za złe NSZowi, że strzelał do skomunizowanych Żydów. Poprzez niejaką Wielowiejską, która piętnuje Polski antysemityzm, bo....jest i już! Aby dokopać wszystkim „antysemitom” pochyla się nawet nad „filmowym fałszywym gniotem” Shoah kompletnego idioty oraz syjo-nazisty Lanzmana i jawnie domaga się kochania żydokomuny.

Warte są jeszcze odnotowania zbite w cykl materiałów o Marcu’68 wywiady, wspomnienia i rozmowy uczestników tamtych wydarzeń. Oczywiście tych, zaprzyjaźnionych z „GW” czyli „krewni i znajomi królika” (ups, Michnika) z których jasno przebija polski antysemityzm!
Oczywiście „Gazeta” nie tylko inicjuje ale także żywo uczestniczy i udostępnia swoje łamy najbardziej „światłym i europejskim” organizacjom zwalczającym „antysemityzm”.

Stałym gościem na łamach jest stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita”, która ma ambicje na miarę dawnego GUKPPiW (Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk) wyszukuje tematów, gdzie ktoś niepochlebnie wyraża się o Żydach i skarży do sądu. Oczywiście większość tych spraw jest przez wymiar sprawiedliwości odrzucana. Póki co nie ma zapisu o przymusowej miłości Żyda, Rosjanina, Araba czy też innego „inostrańca”.
Jest też w prawie polskim zapis o wolności wypowiedzi, nawet krytycznej, mieszczącej się w ramach faktów historycznych oraz ich interpretacji.
Najwyraźniej tym z „GW” i „Otwartej” nie podoba się polskie prawodawstwo i woleli by coś na wzór przepisów ustanawianych niegdyś przez swoich rodziców i dziadów, czyli stalinowskiego modelu prawa. Niestety, za późno się urodzili.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Kilka dni temu „Poszukiwacze zaginionego antysemityzmu” skażeni umysłowym AIDS, znów zaatakowali. Tym razem nie spodobało im się, że nie kocha ich Prof. Bogusław Wolniewicz. Doszukali się w luźnych wypowiedziach (w Radiu Maryja) treści przestępczych, polegających na obojętności wobec świąt żydowskich i deklaracji odrębności kulturowej.
Mam nadzieję, że składającą zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, w imieniu „Otwartej Rzeczpospolitej” Panią Paulę Sawicką, zagorzałą słuchaczkę radia O. Tadeusza Rydzyka nikt w prokuraturze poważnie nie traktuje. Tak jak i jej donosów.

Póki co cieszmy się z wolności i prawa do swobody wypowiedzi. Diabli wiedzą, na jaki pomysł wpadną jeszcze „tropiciele” wraz z „rodziną zarażonych z Agory”.

Dziś mija 33 rocznica wprowadzenia poprawek do konstytucji PRL dotyczących kierowniczej roli partii i sojuszu z ZSRR. Oby nie dało to impulsu do działań w kierunku zapisu o bezwzględnym ukochaniu każdego judejczyka i sojuszu „do grobowej deski” z „Gazetą Wyborczą”.

P.S. Inny znów tropiciel antysemityzmu Dawid Warszawski vel. Konstanty Gebert, vel Kostia Giewert wystąpił w programie TVN, traktującym o braciach Bielskich.
Na pozór nic dziwnego. Tewje Bielski, to dla Konstantego jak ojciec. Też komunista, bandyta, agent NKWD itp. itd. Dlatego też jako jedyny z zaproszonych do udziału w programie, Gebert miał pretensje do polskich chłopów, że dobrowolnie nie utrzymywali zbirów od Bielskiego!
Dziwią się ludzie później, że w Polsce zdarzają się wypadki postaw antysemickich. I czego się dziwią? Skoro prowokatorów nie brakuje...

Dlatego apeluję: odizolować chorych na AIDS umysłowy, od reszty społeczeństwa a wszystkie animozje i rany się zagoją.



Nie tylko AIDS umysłowy.

WYNIKI EKSPERYMENTU PRZEPROWADZONEGO NA PRZYPADKOWYCH CZYTELNIKACH „GAZETY WYBORCZEJ”

Specjalnie powołane do tego ciało naukowe, przeprowadziło ciekawy eksperyment na przypadkowej grupie czytelników „GW”.
Efekty przekroczyły najśmielsze oczekiwania.




Stefan W. z Kłobudzka po przeczytaniu sobotnio-niedzielnego wydania „GW” (w tym dwa razy materiału o polskim antysemityzmie w „Wysokich Obcasach”) zapuścił paznokcie, zawiązał szorty na głowie i zwinął w rulon całe wydanie gazety, po czym je wypalił, zaciągając się głęboko.



Teodor Z. z Cichego Dna po lekturze poniedziałkowego wydania „GW”, w tym demaskatoskiego tekstu o polskim antysemityzmie, zjadł własne zęby przednie oraz doznał zapadnięcia gałek ocznych.





Marian C. z Kurzowędła po pzreczyatniu tylko połowy „GW” w tym pięknego tekstu o antysemityzmie polskim na kresach, obrzezał sobie palec serdeczny i udawał kozaka – czerwońca.

piątek, 6 lutego 2009

Rozmowy pod okrągłym stołem - TYLKO DLA DOROSŁYCH!!!

UWAGA, TYLKO DLA DOROSŁYCH!!!
Zainspirowany wpisem Rzepki, pod moim poprzednim tekstem, postanowiłem przedstawić rysunkowo jak właściwie mogła wyglądać rozmowa między dwoma, nazwijmy to „Bardzo Ważnymi Panami” i w jakich okolicznościach mogło to mieć miejsce...








Zbieżność postaci poklęczeci i poleżeci - przypadkowa.

Cały materiał o zapomnianych taśmach i Okrągłym Stole w czwartkowym wydaniu DZIENNIKA: http://www.dziennik.pl/polityka/article313116/Oto_nieznane_nagrania_z_Okraglego_Stolu.html

Dzień Świra

Podniosła atmosfera rocznicy rozpoczęcia obrad „Okrągłego Stołu” udzieliła się chyba wszystkim. Najbardziej, bo już od rana czcili ten dzień ci, którzy zebrali się w sejmie aby poglindzić i strzelić setkę z dawno nie widzianymi kolegami z „walki”.

Miło było popatrzeć i posłuchać tzw. „koncesjonowanej opozycji” kadzącej swoim dobroczyńcom i na odwrót. Przypominało to trochę stary góralski zwyczaj picia wódki: ja piję do Ciebie, ty pijesz do Niego, a On do mnie – a później wszyscy jesteśmy narąbani i rzygamy wspólnie.

Prawdopodobnie, to właśnie ta setka czy dwie, czyli wyskokowe alkohole spowodowały, że Frasyniuk postulował o wystawienie pomnika Jaruzelskiemu z Wałęsą (chyba na rękach), Michnik cytował „Gazetę Polską”, Mazowiecki opowiadał o słuszności grubej kreski, mimo że jeszcze niedawno tłumaczył, że został źle zrozumiany i to wcale nie chodziło o „grubą kreskę”, a reszta „czerwonych stolarzy” plotło pomniejsze baje.

Swoim zwyczajem, już pod wieczór wypowiedział się sam Wałęsa, który prawdopodobnie przesadził z napojami wyskokowymi i stwierdził, że „komuniści chcieli, by opozycja udławiła się władzą” czym zakłócił tak piękny rocznicowy dzień i popsuł nastrój sielanki. (Jacy komuniści? Przecież to była pre-socjaldemokracja!)

Na ekranach telewizorów przez cały dzień pojawiały się dawno nie widziane postaci bankrutów politycznych takich jak: Mazowiecki, Frasyniuk, Michnik, Reykowski, Kwaśniewki, Ciosek, Jaruzelski, Miller, Samsonowicz itd. itp.

Szczególnie sympatycznie, że operatorzy często zawieszali szklane oko kamery na „ojcu chrzestnym” całej imprezy czyli na profesorze Samsonomiczu.

Tak, gdyby nie Henryk Samsonowicz losy wielu z uczestników jublu potoczyły by się zapewne inaczej. To powołana przez niego 12 kwietnia 1990 roku tzw. „Komisja Michnika”, która w składzie Kroll, Holzer, Ajnenkiel i nieoceniony Michnik wdarła się heroicznie do archiwów MSW i wyprostowała życiorysy najbardziej zaufanych i dobrych towarzyszy walki z „komuną”. Warto przypomnieć, że „komisja” działała od 12 kwietnia do 27 czerwca 1990 roku, a jedynym efektem jej prac było stwierdzenie „o niekompletności akt”
Nigdzie nie rejestrowano jakie teczki były przeglądane i co z nimi robiono. Np. ile z nich wynoszono oraz czy w ogóle je oddano... itp.

Taką to komisję powołał Henryk Samosnowicz – ówczesny Minister Edukacji Narodowej (!!!) Po prawdzie, równie dobrze taką komisję mógłby powołać Minister Sportu albo Przemysłu Ciężkiego (był kiedyś taki) lub nawet Dyrektor Departamentu Śrutu, Drutu i Parasoli Giętych.
Faktem jest, że chłopaki robotę wykonali dobrze a dodatkowo, jako ciało powołane przez szefa MEN sprawdzili wszystkie błędy ortograficzne, interpunkcyjne oraz stylistyczne. Oczywiście w tym co po ich wizycie pozostało na miejscu.
Dziś ta komisja nazywana jest przez niewtajemniczonych „Chujwipoco” , a przez wtajemniczonych „KażdyTWwipoco”.

Właśnie dzięki temu ciału, dzisiejsze imprezy rocznicowe wyglądały tak pięknie i bratersko. Lansowany dla plebsu mit twardej, szlachetnej opozycji i dobrej komuny ocalał.
Duża buźka, jak dwadzieścia lat temu.
Panowie, zdrowie Samsonowicza!

Szkoda tylko, że nie mógł być obecny „główny architekt przemian” i „twórca Solidarności” - Bronisław „Drogi” Geremek.
Szkoda, że nie mógł wpaść "na jednego" za zdrowie wszystkich obecnych.
Niestety...
Już wcześniej wpadł na jednego..... w Ducato.


P.S. Przy całej tej imprezie „koncesjonowanych” zapomniano tylko o „Wielkiej Idei Solidarności”. Jakoś nie dotarła na bankiety.



Z ostaniej chwili...

Stoi w Warszawie zapomniany pomnik jakiegoś ALowskiego partzanta. Jak by tylko Władek F. chciał, to...