piątek, 8 października 2010

Komisja "czyściochów"


Czy kiedyś dowiemy się jakie i czyje akta wynoszono z Archiwów MSW?
Czy dowiemy się czyje dokumenty zostały wyczyszczone, czyje zabrane, a czyje zniknęły na zawsze?
Po co wielki moralny autorytet środowisk związanych z „ludźmi honoru” bezkarnie grzebał w tajnych dokumentach, mając nieograniczone prawo do dysponowania nimi?

Od powołania słynnej już „Komisji Michnika” minęło dwadzieścia lat.
W dniach 12.IV-27.VI. 1990 roku wymyślona przez ministra Edukacji Narodowej (sic!) Henryka Samsonowicza grupa „badawcza” w składzie: dyrektor Archiwum Akt Nowych Bogdan Kroll, prof. Jerzy Holzer historyk z PAN, historyk prof. Andrzej Ajnenkiel i ówczesny poseł OKP Adam Michnik, redaktor naczelny Gazety Wyborczej buszowała bezkarnie z Archiwach MSW – bez jakichkolwiek z punktu widzenia dobra Państwa powodów i celów.
„Komisja” przegrzebała akta Departamentu III (służba bezpieczeństwa), gdzie miała nieograniczony dostęp do dokumentów – akt osobowych współpracowników SB i UB.
W ogóle nie ewidencjonowano również wynoszenia i ponownego wnoszenia akt.
Nie liczono wynoszonych stron dokumentów, nie sprawdzano ich przy ponownym wnoszeniu.
W świetle zwyczajów panujących w cywilizowanym świecie, takie działania można nazwać po prostu polityczną hucpą, lub zwyczajami hitlero-stalinowskimi.

Komisję powołał ówczesny Minister Edukacji Narodowej, co już wydaje świadectwo sensowności powoływania takiej komisji, nie mówiąc już o doborze członków.
Peerelowscy lojaliści oraz propagandzista Unii Wolności – zestaw na miarę możliwości ówczesnej władzy.
Mówiąc wprost, równie dobrze mógł komisję taką ustanowić ówczesny minister rolnictwa i w skład jej powołać np. Czesława Kiszczaka, prof. Wiatra, prof. Jaskiernię oraz red. Jerzego Urbana lub red. Toeplitza.

Skąd pomysł na Adama Michnika w składzie komisji?
Naukowiec? Historyk?
Czy czasem to nie względy koleżeńsko-polityczne spowodowały, że naczelny Gazety Wyborczej wspierającej Tadeusza Mazowieckiego we wkrótce rozpoczynającej się kampanii prezydenckiej znalazł się na pierwszej linii frontu, by nurkować w aktach i zabezpieczyć ewentualne przykre i „śmierdzące babole” dotyczące kandydata na prezydenta i jego współpracowników.
Czy jakieś akta w tym okresie zniknęły z archiwum nie wiadomo. Nie były ewidencjonowane zarówno przez bezpiekę, jak i komisję od Samsonowicza.
Wątpliwość co do uczciwości intencji i działań budzi też powstanie tylko dwustronicowego sprawozdania stwierdzającego niekompletność akt oraz załącznika zawierającego wyrywkową listę materiałów archiwalnych, które zdaniem członków Komisji powinny zostać przekwalifikowane. (sic!)
Blisko trzy miesiące „zacna” komisja zajmowała się badaniem, by swoje działania opisać na dwóch stronach sprawozdania?
Średnio zdolny licealista zrobił by to lepiej, a przynajmniej nie było by tak bezczelnego wstydu i dwudziestoletniego smrodu.

Warto przypomnieć o tym, w dniach gdy oberredaktor wraz ze swoimi podwładnymi z „GW” poucza i umoralnia Polaków. Piętnuje swoich przeciwników i przykleja im łatki.

Dziwi, że wielki poczucie moralności i przykładnych zasad nie przeszkodziły Michnikowi w uczestnictwie w tak ewidentnym szwindlu.