poniedziałek, 26 października 2009

D.... jak dureń, D.... jak Durczok.

Niedawno najbardziej nadęty z wszystkich polskich dziennikarzy telewizyjnych, Kamil Durczok skończył prowadzenie tefauenowskich Faktów.

Jak przystało na hiperbufona, nie ustrzegł się prywaty i żałosnych zabiegów stania się co najmniej Tomaszem Lisem.

Być Tomaszem Lisem, to znaczy uwierzyć, że posiada się dar kreowania faktów a także patent na jedyną i słuszną prawdę, objawianą wszem i wobec wśród gromkiego aplauzu gawiedzi zgromadzonej przed szklanym ekranem.

We własnym uwielbieniu, nadętej osobowości Durczok zapomniał, że ferować wyroki w dodatku na antenie i to wobec licznej widowni, wypada po ogłoszeniu ich przez upoważnione do tego sądy. Na dodatek te prywatne wyroki, najlepiej gdyby pokrywały się z orzeczeniem sądów, bo inaczej kicha...

Dziś „balon z Durczoka” raczył nazwać Radovna Karadzića, „najkrwawszym rzeźnikiem z Bałkanów” zapominając, że proces przywódcy Serbów bośniackich rozpoczyna się dopiero jutro.
Nic to, Durczok już wydał wyrok i szczęście tylko, że wszyscy nie jesteśmy Durczokami – jak zapewne marzy sobie „balon”.

Po co było by kształcić się na sędziego, czy w ogóle prawnika.
Lepiej zostać Durczokiem – prościej i lżej.
Nawet myśleć nie trzeba o tym co znaczy pomówienie i domniemanie niewinności.

Ech, jakie nazwisko... taki poziom.