środa, 18 czerwca 2008

Minusy ujemne

*Y A R R O K * Y A R R O K * Y A R R O K * Y A R R O K *
Im bliżej dnia pojawienia się na rynku księgarskim opracowania Cenckiewicza i Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" tym bardziej histeryczne ruchy wykonuje „bohater” książki, były Prezydent a prywatnie były elektryk Lech Wałęsa. Udziela wywiadów, obraża się, udaje że wychodzi ze studia ale wraca – ot mota się jak przysłowiowy „Szmul po pustym sklepie”. Z wypowiedzi w trakcie licznych wywiadów nie wynika absolutnie nic, a sam Wałęsa już po pięciu minutach w kolejnej rzece wywodów nieświadomie zaprzecza temu, co na początku rozmowy twierdził. Z uśmiechem na ustach, póki starczy mu nerwów i z luzem niekontrolowanym opowiada coraz to bardziej sensacyjne historie.

Nie bardzo wiem, kto zacz jest jego doradcą ds. medialnych, ale powinien go były Pan Prezydent i elektryk jak najszybciej wyrzucić. Wiadomo, że Wałęsa bez doradców funkcjonować nie może, więc ktoś taki w otoczeniu jego znajdować się musi. Rzecz w tym, że kolejny raz Pan były Prezydent wywalił kasę w błoto. Po epoce Zakrzewskiego, Drzycimskiego i „kapciowego Mnietka” Wachowskiego, którzy pomogli mu zająć zaszczytne czwarte miejsce w plebiscycie na najlepszego prezydenta odrodzonej Rzeczpospolitej (gorszy był tylko, też Bolek - Bierut) , Wałęsa zatrudnił kolejnego geniusza i płaci – i traci. Traci resztki honoru i mitu. Traci wizerunek bojownika i człowieka z poczuciem przyzwoitości. Nie wystarczy przy każdej okazji opowiadać, że samemu obaliło się komunizm i podobne temu populizmy (ciekawe, że to samo już od wielu lat opowiada poza granicami kraju Bronisław Lewartow-Geremek. Panowie powinni coś między sobą ustalić) – trzeba też mieć twarz, z którą w sytuacjach trudnych wychodzi się z opresji.

„Lechu idź w zaparte” ponoć radził byłemu Prezydentowi inny wielki „rewolucjonista” Jacek Kuroń. Było to jeszcze w 1992 roku, po pierwszych „teczkowych zmaganiach z bezpieką”. Czas pokazał, że Wałęsa mocno wziął sobie do serca te słowa i mimo, że Kuronia nie ma już między żywymi jego słowa są żywe do dziś. Nie oznacza to, że „pójście w zaparte” trwać będzie bez końca. Może się zdarzyć, że na skutek publikacji (o której jak dotychczas mało wiadomo) Lech Wałęsa powróci do starej wersji obiegowej, o podpisywaniu „jakichś tam kilku dokumentów (inna wersja: coś tam podpisałem)” .
Mało natomiast prawdopodobne jest, że przyjmie model Boniego, to znaczy pochoruje się, popłacze, wzniesie pomstę do nieba, ale na koniec przyzna do współpracy. „Pokorne cielę dwie matki ssie” mówi przysłowie, dlatego w nagrodę Boni po latach współpracy z SB, został doradcą Premiera. A Wałęsa? Co jeszcze może zyskać, gdyby nawet posypał głowę popiołem i wyrzekł słowa – „tak, byłem!”?
Już nic! Przecież doradcą nie zostanie – sam potrzebuje doradców, ministrem – za niskie progi, prezydentem – za wysokie! Już tylko hipotetycznie można rozprawiać „co by było, gdyby...” Ja obstawiam pracę w „Gazecie Wyborczej” w jednym pokoju z Maleszką.

A całkiem serio, szumowi medialnemu wokół publikacji autorstwa IPN winien jest sam Wałęsa. Zamiast siedzieć cicho i spokojnie czekać, odgrywa tragikomedię wciągając w swoją grę najosobliwsze postaci. Z charakterystyczną dla osaczonej zwierzyny desperacją , sięga po pomoc kłusowników. Do grona autorytetów moralnych świadczących niegdyś o czystości Wałęsy dobił wczoraj Gromosław Czempiński – PRLowski szpieg i szef SLDowskiego UOP, który jednoznacznie zakwestionował prawdziwość dokumentów „Bolka”. Zestawiając ze sobą wydane uprzednio przez Wojciecha Jaruzelskiego „Świadectwo Moralności Wałęsy” (na usilną prośbę samego Wałęsy) i wypowiedzi Czepińskiego mamy wstępny zarys bohatera książki historyków IPN.

Problem w tym, że kłusownicy, jak to kłusownicy najpierw poklepią i uśmiechną się, a później przystawią nóż do gardła. Choćby taki Siemiątkowski. Naopowiadał wpierw o nieskalanej przeszłości byłego Prezydenta, by wkrótce dodać coś o „mocno zdekompletowanej teczce” która wróciła do UOPu z Pałacu Prezydenckiego. Po co kraść dokumenty, które nie mają żądnego znaczenia? Kto zatem podprowadził kartki z teczki Wałęsy? Znów jakaś sprzątaczka?


P.S> Trudno odmówić sobie też skomentowania „rewelacji” Wałęsy, którymi to sam zainteresowany obficie na raczy od kilku dni. Szczególnie spodobała mi się wypowiedź o planowanym porwaniu bohatera.
Jako wielbiciel filmów sensacyjnych z wypiekami na twarzy czytałem: - Dlaczego nie mówią, że chciano mnie porwać? Kto chciał to zrobić? Dlaczego nie mówią, że żona Gwiazdy chciała mnie wyciągnąć ze stoczni, żeby mnie porwano, a na moje miejsce wstawić Gwiazdę?
Okropność! Mniemam, że małżeństwo Gwiazdów swój plan przygotowało na tyle profesjonalnie, że do dziś nie udało by się zauważyć, że Wałęsa to nie Wałęsa tylko Andrzej Gwiazda. Szczęście Boskie, że ktoś pokrzyżował im plany! Ale temat jest mocny - polecam scenarzystom i reżyserom, szczególnie młodego pokolenia.

Mam też drugą wersję scenariusza – light science-fiction. Otóż, na ziemię przybywają „Obcy z Gwiazd” i planują porwanie Lecha Wałęsy. W tym celu żona jednego „przybysza” próbuje wyciągnąć przewodniczącego Wałęsę i uprowadzić go statkiem kosmicznym na inna planetę. W jego miejsce szykowany jest już odpowiedni „Obcy z Gwiazd” - sobowtór, który ma zastąpić miłościwie panującego przewodniczącego...... Ciąg dalszy dopisze wkrótce życie (albo też wkrótce, sam były Prezydent Lech Wałęsa w kolejnej opowieści).