sobota, 19 kwietnia 2008

O Lulku i Wielkiej Księdze Największej Mądrości (bajka współczesna)

Y A R R O K * Y A R R O K * Y A R R O K * Y A R R O K *
Poważany przez skrzatów niezmiernie, redaktor Lulek Skryba oddawał się właśnie skomplikowanemu zabiegowi wyciągania ze swoich trzewiczków wystającej, jeszcze zeszłorocznej słomy i upychaniu jej ponownie głęboko w bucikach. Ach, ileż to ździebełek zmieściło się w skrzacich kamaszkach i ile ciepła w ostatnie mroźne zimy dała spracowanym nóżynkom złota, zbożowa pierzynka.

Dzięki takiemu, to właśnie staremu zwyczajowi krasnali, mógł Lulek spokojnie pisać swoje odkrywcze teksty, nie martwiąc się o spracowane kończyny w mroźny czas. Teraz mimo, że śniegi już odpuściły a i słonko zawieszone wysoko na niebie mocniej grzało, Lulek ochoczo i z zapałem utykał nadal słomę w trzewikach, ciesząc się na myśl o rozchodzącym się po nóżkach przyjemnym ciepełku. Niektóre skrzaty śmiały się z niego, wytykając Lulkowi niedbalstwo w ubiorze, bo czasami w ważnych chwilach słoma mu z trzewików wychodziła i wyglądała znad cholewek zalotnie.

Takim to pracom miłym oddawał się właśnie redaktor, gdy do drzwi jego domku zapukał ktoś energicznie. Redaktor Lulek podniósł głowę i z odrobiną nonszalancji, językiem przełożył uprzednio wyjętą z obuwia słomkę, z lewego kącika ust w prawy.

- Wchodzić!

- Lulku, Lulku słuchaj, grupa skrzatów szykuje jakiś bojkot – zawołali od progu dwaj zasapani i łapiący łapczywie powietrze krasnale.

- Biegliśmy tu do Ciebie pospiesznie, byś napisał coś, może wyśmiał i jakby udało się też obraził kogoś – byłoby pysznie i krasnalo-fest !

Tu zawiesili głos i spod spuszczonych głów nieśmiało zerkali na Lulka, oczekując choćby jednego spojrzenia w ich stronę.
Redaktor tylko przez chwilę lekko zwrócił w ich stronę uniesioną wysoko głowę, nie zawieszając jednak na obu postaciach wzroku., wyrzucił z siebie, z charakterystyczną manierą

– A poszli w cholerę, spadać mi stąd, sam wiem co mam robić!

Redaktor Lulek nigdy nie patrzył na niższych w hierarchii społecznej od siebie. Dumnie unosił głowę i dawał się uwielbiać, mrucząc przy tym ciepło, i powtarzając jak mantrę: „hunwejbini, pałkarze, hołota i Czciciele JarKacza, hunwejbini, pałkarze,...”.

Zgięci w pół, w poddańczym ukłonie obaj krasnale szybko oddalili się, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku całując przy wyjściu klamkę w chatce Lulka.
Lulek Skryba znów językiem przełożył słomkę, tym razem z prawego kącika ust w lewy.

– Oj, tym razem dam popalić. Tak opiszę ten bojkot, że wszystkim buty pospadają. Może nawet od głupków nawyzywam i wytknę nieuctwo a na koniec się obrażę!

- Będzie smakowicie i postępowo.

Tu Lulek lekko uśmiechnął się pod nosem i kilkakrotnie przetarł palcem szkło binokla.

- Gdzie ja położyłem „Wielką Księgę Największej Mądrości”?

- Zaraz, zaraz ostatnio leżała na stole, później nosiłem ją ze sobą po ogrodzie i przykładałem do czoła, aby mądrość przepłynęła do głowy... a co później?

„Wielka Księga Największej Mądrości” była niezbędna Lulkowi przy pisaniu „mądrych i obiektywnych tekstów”. Stanowiła nieocenione wprost źródło mądrości i obficie rodziła nasiona geniuszu, które to Skryba usilnie sadził od wielu lat pod skrzacią czapeczką. Z Księgą, Lulek Skryba dostępował objawienia zwanego „zjadłwszystkierozumy” i był bezkonkurencyjnym w głoszeniu jedynie słusznych poglądów oraz prawd objawionych.

- Gdzież ona jest, ... a może na najwyższej półeczce w mojej wielkiej skrzatbibliotece?

- Tak, tam ją chyba ostatnio kładłem.


- Dobrze ją schowałem –
uśmiechnął się półgębkiem Lulek - tylu hunwejbinów, pałkarzy i Czcicieli JarKacza się teraz po domach kręci, że trzeba uważać.

- Drabina, gdzie jest drabina?


- Przecież nie sięgnę nic z najwyższej półki bez drabiny – skonstatował krasnal.

- Zaraz..., a jest, drewniana, moja ulubiona.... hop, jeden drugi trzeci szczebel, no jestem już ....

- Chwilka, chwilka, gdzie ta książka może stać – zmarszczył czoło i zamyślił się Lulek. Lekko przesunął palcami po grzbietach ustawionych jak pod linijkę ksiąg i następnie zdmuchnął z nich kurz.

- O, może to będzie ta książka? - Mocnym ruchem palca wskazującego uchwycił od góry grzbiet i nie bez trudu wyjął wolumin. Ponownie zdmuchnął kurz obficie oblepiający okładkę i otworzył księgę na przypadkowej stronie.

- Zaraz, co tu mamy – „Ein Mensch Haben Zwei Baben...“ - wyrecytował w języku organizacyjnym Lulek.

- Nie, to nie to, to jest samouczek językowy z pracy – westchnął i wsunął księgę ponownie w wolne miejsce. Przekrzywiwszy nieco głowę starał się teraz odczytać tytuły na grzbietach rzędów ksiąg.


Trzeba dodać, że zadanie nie było łatwe. Lulek Skryba posiadał wprawdzie tylko trzy tytuły w księgozbiorze, lecz ponad dwieście ksiąg. Choć brzmi to dziwnie, jest faktem. W księgozbiorze redaktora, prócz tak uporczywie poszukiwanej „Wielkiej Księgi Największej Mądrości” i odnalezionego przed chwilą „Samouczka języka organizacyjnego” pozostałe miejsca na półkach zajmowały księgi autorstwa Redaktora Lulka Skryby – 220 sztuk obszernego wywiadu z jednym ministrem, który zasłynął z tego, że gdy mu odebrano resort to się popłakał i obraził a potem odszedł do innej partii, gdzie dostał w nagrodę inny resort.
Książka cieszyła się wielkim wzięciem wśród skrzatów. Każdy brał ją, gdyż myślał, że Skryba rozprowadza ją gratis, lecz gdy przychodziło do płacenia zwracał autorowi i czmychał do domu. W związku z takim obrotem sytuacji redaktor stał się posiadaczem całkiem niemałego księgozbioru i mógł imponować innym krasnalom.

- „Ejkum, kejkum – tam do czarta, gdzie ta księga wiele warta” – Lulek wyrecytował cicho, niby od niechcenia tajemne zaklęcie i wychylił się niebezpiecznie poza podstawę drabiny. Kątem oka dostrzegł czerwoną księgę, stojącą prawie na samym końcu półki.

- Magia działa, magia działa.... – wykrzyknął.

- Mam ją, jest – ręką Lulka wędrował po woli lecz nieuchronnie w stronę czerwieni grzbietu. Jednocześnie drabina dźwigająca jego osobę pochylała się i potrzaskiwała złowieszczo.

- Jeszcze trochę, jeszcze trochę..... mam.....eee, .... mam ją!

W tym momencie klamerką skrzatowego czasu spięte zostały dwa zdarzenia. W jednej chwili Lulek uchwycił księgę i trzeszcząca podstawa drabiny skapitulowała.

- Laboga, laboga – były to ostatnie słowa spadającego redaktora Skryby przed niemiłym kontaktem z podłożem. Jeszcze tylko zdążył zarejestrować mocne uderzeniem w czoło podążającą za nim czerwoną księgą.

Lulek Skryba uchylił oko. Niepewnie przesunął gałką oczną w lewo, później prawo.

- Chyba żyję, skoro patrzę – pomyślał – a skoro patrzę to żyję – dokończył i rad ze swego geniuszu filozoficznego uniósł się do pozycji siedzącej. Przesunął ręką po głowie i syknął z bólu. Nad okiem, pod skrzat-czapeczką wyczuł bolesnego guza, który palił i nabrzmiewał.
Rozejrzał się dookoła. Nieopodal rozkraczona z połamanymi szczeblami leżała nieszczęsna drabina a obok naddarta czerwona księga.

- Moja książeczka, moja kochana książeczka – wybuchnął płaczem Lulek – zniszczona, podarta – jak ja teraz dostąpię objawienia zwanego „zjadłwszystkierozumy”, jak teraz naubliżam hunwejbinow, pałkarzom i Czcicielom JarKacza? O ja nieszczęśliwy.

- Ale zaraz, może klejem ze starych nieświeżych skarpet uda się jeszcze ją skleić – pomyślał i sięgnął po pędzel i puszkę z brunatnym mazidłem.

- „Raz dokoła, raz dokoła, czy smród księgę skleić zdoła?” – zaintonował tylko sobie znane zaklęcie.

– A do tego jeszcze obwoluta wierzchnia podarta i ... - tu urwał i aż zamarł z wrażenia. Poczuł jak krew uderza mu do głowy, serce wali jak młotem a nabity guz niepokojąco mocno pulsuje. Rozdarta papierowa, czerwona obwoluta, całe lata skrywająca właściwą okładkę, odsłaniała teraz prawdziwy tytuł wielbionej tak księgi! Cedząc słowa przez zęby, trzęsącym się głosem Lulek Skryba odczytał bijący po oczach złotymi literami napis – „Wielka Księga Bzdury i Impertynencji”

- Och, ja nieszczęśliwy, och ja biedny, laboga, ejkum kejkum, co będzie teraz? Co będzie gdy się wyda, że objawienie zwane „zjadłwszystkierozumy” to zwykła bzdura a moje komentarze i blogi przesiąknięte są pospolitą impertynencją? Co będzie?

Lulek podparłszy głowę na zabrudzonych kurzem i klejem ze skarpet dłoniach dumał, siedząc na podłodze do późnego wieczora. Przed oczami przewijały mu się różne sytuacje, które był w stanie spotkać go teraz, po wyjściu na jaw wielkiego oszustwa i manipulacji. Widział jak wszystkie skrzaty wytykają go palcami, skandując „ Lulku nasz – co pod obwolutą masz”.
Widział też, jak zastępy hunwejbinów, pałkarzy i Czcicieli JarKacza nabiją się z niego do rozpuku. Nawet znajomy minister (ten, który najpierw się popłakał, a później obraził, odszedł i doszedł do innej partii) drwiąc z jego czapeczki i guza, przykleja go klejem z nieświeżych skarpet do okładki „Wielkiej Księgi Bzdury i Impertynencji”.

Dość!!! Czas działać, nie dopuścić do kompromitacji.

Lulek sięgnął dłonią do szuflady w skrzatbiurku. Wykonał nią okrężny ruch i wydobył czarny pisak. Gruby wodoodporny mazak służący do zamazywania rzeczywistości przy pisaniu materiałów dziennikarskich. Zdjął skuwkę i kilkoma ruchami ręki zamazał złote litery tytułu na książce, po czym już własnoręcznie napisał obok „Wielka Księga Największej Mądrości”.

- No, teraz wszystko jest po staremu – uśmiechnął się nieco szyderczo.

- Niech dalej myślą, że mam objawienia zwane „zjadłwszystkierozumy”, głoszę jedynie słuszne poglądu i ubliżam najpyszniej pod słońcem, bo mi wolno.

- A że księga śmierdzi nie przymierzając jak stare skarpety, nic to, przyjdzie przywyknąć.

Zadowolony siebie Lulek Skryba rozsiadł się wygodnie na swoim skrzat-foteliku i przy pomocy książki z odręcznie napisanym tytułem „Wielka Księga Największej Mądrości” rozpoczął tworzenie kolejnego epokowego dzieła tępiącego hunwejbinów, pałkarzy i Czcicieli JarKacza, sporadycznie poprawiając przy tym palcem słomę, nadal wyglądającą zalotnie znad jego cholewek.
(C.D.N.N.)*
*Ciąg Dalszy Nie Nastąpi