środa, 27 maja 2009

Dni Świrów

--------------------------------------------
Wojna z Kataryną

Ostatnie dni maja przejdą do historii. Przejdą do historii jako „Dni Świrów”, jako że najważniejsze informacje „kręciły się” wokół osób delikatnie mówić niepełnosprawnych percepcyjnie i myślowo.
Podupadający na ogólnej kondycji „Dziennik” za sprawą własnego wybitnego komentatora wypowiedział wojnę blogerom. Właściwie jednej blogerce a konkretnie Katarynie. Co im uczyniła złego Kataryna nie wiadomo, ale Cezary Michalski postanowił robić szum kosztem blogerki, aż do czasu poprawy kondycji „Dziennika”.
Najwyraźniej w kierownictwie redakcji panuje przekonanie, że wzorem „Faktu” czy też „SuperExpressu” należy narobić „mocnego dymu” a poczytność dziennika wzrośnie.
Dlaczego właśnie Kataryna?
Nieszczęsna blogerka „podłożyła się”, gdyż w swoim wpisie na Salonie24 zainteresowała się stanem kondycji kredytowej Ministra Sprawiedliwości Czumy. Niby nic strasznego, każdy ma prawo się zainteresować zależnościami kredytowymi osoby piastującej wysokie stanowisko państwowe, ale nie spodobało się to pierworodnemu ministra, który nawyzywał blogerkę i postraszył ją ciężkim więzieniem.
Nie jestem w stanie powiedzieć gdzie się tacy ludzie jak pan Krzysztof Czuma lęgną i czy przypadek ten kwalifikuje się do przymusowego leczenia w stosownym zakładzie, ale wszystko wskazuje, że coś jest nie tak.
Najpierw ministerialny panicz w niewybredne słowy uderzył w samą blogerkę, a później zażądał od właściciela Salonu24 ujawnienia danych osobowych Kataryny.
Korespondencja między obu panami trwała kilka dni i zakończyła się patem.
W tym momencie z odsieczą Czumie wkroczył Cezary Michalski na czele oddziałów wywiadowców. Ustalili dane osobowe Kataryny i wysłali do niej SMSa z konfidencjonalnym „Wiemy kim jesteś!”. Z pozycji interesu publicznego trudno dostrzec powód takiego działania, natomiast z pozycji interesu kierownictwa redakcji widać jak na dłoni próbę zaistnienia i złapania swoich pięciu minut oraz kilku czytelników więcej.
Tezę taką potwierdza fakt nie ujawnienia czy wykorzystania zdobytych danych, czyli „cała para w gwizdek”.
Tak się oto Michalski wkręcił między przysłowiową wódkę a zakąskę, po czym wartko „na gorąco” zainicjował ogólnopolską akcję „Dziennika” przeciw anonimowości blogerów.

„Ałtorytety” wybitne

Żeby było ładniej i bardziej naukowo, redakcja „Dziennika” zaprosiła stosownych naukowców i wybitnych specjalistów w temacie by nawtykali blogerom ile wlizie.
I tak wybitny intelekt Prof. Marcin Król, wyznawca mazowiecczyzny i demokrata pełną twarzą stwierdza, że „internet to nie śmietnik” i że „blogi są czymś idiotycznym”.
Gratulując Panu Profesorowi poczucia humoru, rozumienia praw obywatelskich i właściwego pojmowania zasad współczesnego świata, życzę jednocześnie powrotu do zdrowia.
Inny wielki autorytet mazowiecczyzny ks. Boniecki, za jedyne miejsce na anonimowość uważa konfesjonał, podobnie zresztą jak niegdyś kilku osobników - reliktów z zamierzchłej epoki, takich jak: Gomułka, Moczar czy też Kiszczak.
W ogólnokrajowej dyskusji nie mogło zabraknąć też przedstawiciela Polskiej Pederastii. Przeciw anonimowej krytyce wypowiada się sam Jacyków, chyba Tomasz. Co innego gdyby krytykował go w internecie dajmy na to Jan Kowalski a nie anonimowy bloger o nicku „Kowal”. To by wiele zmieniło. Jacyków zresztą dodaje, że bloga nie prowadzi, ale nie toleruje „obsrywania zza kotary”. Tu się całkowicie zgadzamy, przy czym samo określenie daje wiele do myślenia, gdyż praktyki takie miały ostatnio miejsce na dworze francuskim w XVII wieku. Widać, że w środowisku Pana Jacykowa wróciła moda na zwyczaje panujące w kręgach najwyższej arystokracji króla Ludwika XIII. To z całą pewnością zbliża z wielkim światem.
Przytoczone powyżej przykłady i wygłoszone tezy pokazują, że niezależnie od orientacji seksualnej i światopoglądowej (Boniecki i Jacyków) walka z anonimowością w sieci zbliża.
Gdy jednak zastosować inne kryterium – polityczne, wszystko się wyjaśnia.
Przeciw wolności w internecie i prawa do anonimowości są tzw. lewactwo i „mazowieczyzna”. Pozornie dziwi to, lecz po głębszym zastanowieniu i przypomnieniu gdzie sięgają ich korzenie – wątpliwości znikają.

Do lansu wystąp!

Wśród największych „ałtorytetów” znaleźli się też tak błyszczący intelektem celebryci jak Edyta Herbuś czy Paweł Kukiz.
Muszę przyznać, że nie bardzo wiem kim jest i czym się trudni pani Herbuś. Śpiewa, tańczy, recytuje, sprzedaje w mięsnym czy może podaje kawę? Nie mam pojęcia.
Wiem natomiast kim jest Pan Kukiz, a raczej kim był.
Był Kukiz estradowym szatanem o przekroju repertuarowym od post-punka do disco polo. Czas jego się skończył dawno temu, więc tenże zapragnął zwrócić za wszelką cenę publiczną uwagę na swoją przykurzoną nieco osobę.
Wzorem Michalskiego zapragnął kosztem Kataryny podlansować się nieco i naopowiadał o nieszczęściach własnych doznanych na skutek ciętego pióra owej blogerki.
Już na pierwszy rzut bacznego oka widać, ze wątpliwym jest aby renomowana blogerka zajmowała się mało renomowanym „śpiewakiem”. Dzisiaj dla interesujących się celebrytami ważniejsze są informacje o psie Dody niż o Pawle Kukizie. Ale takie jest życie.

Całujcie mnie w dupę

Akcja walki z anonimowością w sieci zainicjowana przez „Dziennik” wywołała całą falę protestów i niewybrednych komentarzy na stronach internetowych gazety.
Internauci nie pozostawili na redakcji suchej nitki, a kierownictwo i wydawcę zmieszali ze szlamem.
Było to oczywiście do przewidzenia, więc dziwi oburzenie Michalskiego i kompanii.
Przypomina to trochę łzy prowokatora, po tym jak dostał w zęby w następstwie prowokacji.
Nie do końca jestem przekonany o tym, że jest to oburzenie szczere i prawdziwe, a nie wyreżyserowane działanie. Już osoba w wieku gimnazjalnym ma na tyle wyobraźni, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji ataku na świat anonimowych użytkowników internetowej sieci.
Reakcją na liczne słowa troski oraz życzeń płynących z serca w stronę kierownictwa redakcji było „wystąpienie” redaktora naczelnego „Dziennika” w którym każe on się całować w dupę i obraża na wszystkich internautów. Nieszczęśnik tak dalece jest pochłonięty własnymi obowiązkami , że myli internautów z blogerami. Dla „RedNaczDz” to jedno i to samo.
Całujmy zatem redaktora w dupę, my użytkownicy internetu, a korzystając ze sposobności proponujmy zwrotnie serdeczne „a cmoknij mnie w pompę redaktorze”.

Kataryna – blogomafijna ośmiornica i Sokorski w spódnicy

Aby zwiększyć dramaturgię sytuacji a jednocześnie ukazać własną walkę jako co najmniej narodowowyzwoleńczą, z blogerki zrobiono demona zła, hipercenzora i ośmiornicę, niszczącą swoimi mackami tak wszystkim drogą swobodę obywatelską.
Redakcja zastosowała (ich zdaniem) sprytny zabieg. Poprosiła „wybitnego” anonimowego blogera o komentarz oraz opisała „nieprawości” na Salonie24 – platformie, z którą gazeta rozpoczęła również wojnę.
Teza „Dziennika” jest następująca: Janke i reszta kierownictwa Salonu24 siedzą u Kataryny w kieszeni. Kto się źle wypowie na jej temat – umiera śmiercią blogera!
Gdybym nie znał tematu i nie wiedział o co chodzi w rzeczywistości – może bym uwierzył w rewelacje „Dziennika”. Nie miała natomiast tej wiedzy nasłana na Salon24 przez RedNacz niejaka Miziołek, która bawi do łez rewelacjami według własnego scenariusza.
Tak się składa, że byłem obecny przez trzy lata na platformie salonowej i nie przypominam sobie, by komuś zlikwidowano konto za złe pisanie o Katarynie. To raczej blogerom o orientacji ultraprawicowej czy nawet softprawicowej zamykano blogi za mocne słowa a tzw. „lewactwo” traktowano ulgowo.
Miziołkowa na poparcie swoich słów dobrała sobie jakieś postaci rzekomych poszkodowanych. Większość blogerów ocierających się o Salon24 zapewne zna wypłakującego się w rękaw Pani Miziołek NEOspasmina.
To wyjątkowe indywiduum, znane jako „Czerwony Troll”. Osobnik, który nie napisał na salonie ani jednego tekstu! Cały jego dorobek to głupkowate komentarze, graniczące z chamstwem.
Sam miałem nieprzyjemność być nawiedzanym na blogu przez owego trolla i po kilku jego odwiedzinach wywaliłem go na „zbity pysk”.
Teraz „bloger bez tekstów” urósł do rangi autorytetu.
Dalej, nie znany mi autorytet Czaplicki plecie okropne głupoty o jakimś konflikcie dotyczącym osoby „blogera Ketmana” (Maleszki) i leje nad tym krokodyle łzy.
Przypomnę tylko, że właściciel salonu24 Pan Igor Janke pozbył się Ketmana ze względów, powiedzmy czysto moralnych. Zdaję sobie sprawę, że kierownictwu „Dziennika” mało to mówi, ale dla porównania zwrócę uwagę, że tekstów Grzegorza Piotrowskiego czy też Jerzego Urbana jakoś w gazecie też nie widzę.

O moralność Waszą i Naszą

Efekty przemyślnej prowokacji „Dziennika” dały impuls do zainicjowania kolejnej ważnej akcji, takiej z gatunku wiatraka i Don Kichota pod nazwą „Stop chamstwu w sieci”.
Ładne to i miło się prezentuje a i intencje słuszne.
Zatem w sieci chamstwo i wulgaryzmy piętnujmy, w kłamstwa i pomówienia uderzajmy prokuratorem, zamykajmy do tiurmy krnąbrnych, internetowych łgarzy.
Nie było by w tym nic dziwnego i właściwie nawet można by przyznać rację tej inicjatywie, gdyby nie pewne wątpliwości. Całe przedsięwzięcie wygląda mi trochę na korporacyjną dyskryminację. Może nawet zazdrość?
Zapewne wielu pamięta sprawę dziennikarza Andrzeja Marka skazanego za drukowanie kłamstw. Jaki to był wtedy festyn dziennikarski przed sejmem w obronie skazanego. Klatka, a w niej Monika Olejnik, Lis i reszta tuzów dziennikarstwa – obrońców uciśnionego lub jak kto woli kłamcy i łgarza. Rotacyjnie, po kilka minut w klateczce i do transparentu z hasłem o wolności słowa. Jedyne co pozytywne w całej akcji, to możliwość oglądania całej plejady „nietykalnych pismaków” za kratkami. Szkoda, że tylko bananów zabrakło.
Nie bardzo mi się to łączy z czystością intencji zainicjowanej przez „Dziennik” akcji.
Dyskryminacja blogerów? Dziennikarz może kłamać, a bloger nie?
Oczywiście argumentem ludzi pióra będzie, że za kłamstwa w prasie płaci się słono drukując sprostowania. Lipa i mit. Za łgarstwo swoich pracowników płacą wydawnictwa, a to dla nich jest niczym pryszcz na łokciu, wielokrotnie zaplanowany wydatek i wliczony w koszta. Dlaczego wiec zwykły, szary bloger miał by becelować z własnej kieszeni?
Póki co, w myśl polskiego prawa nikt nie ma mocy prawnej ujawniać nazwisko osoby, która sobie tego nie życzy, a właściciele platform blogerskich nie mają obowiązku znać danych osobowych pisujących tam blogerów. I to właściwie tyle „w temacie”.
W związku z tym, tak naprawdę to Pan Krassowski może Katarynę w „dupę pocałować” a nie odwrotnie.

Kulturalni wśród ludów wulgarnych

Zainicjowana akcja przeciw chamstwu w sieci, jak przystało na inicjatywę poważnego dziennika zebrała liczne grono moralnie czystych i brzydzących się wulgarnością osobistości.
Ludzie kultury, estrady i highlife’u – jednym słowem śmietanka towarzyska.
Cieszy szczególnie obecność w tym gronie wybitnie kulturalnych: Andrzeja Chyry, Jerzego Kryszaka, Edyty Olszówki, Janusza Panasewicza, Edmunda Staszczyka i Tymona Tymańskiego.
Może czepiam się, ale na podstawie w/w nazwisk dochodzę do wniosku, że kultura ma się dzielić się na realną i wirtualną. To znaczy na kulturę w życiu codziennym i tą na blogach.
Mniemam, że powyżej wymienione osoby w internecie będą niczym chór aniołów i gdzież im tam do ekscesów przyziemnego realu, takich jak rzucanie butelkami na koncercie, pokazywanie gołego tyłka, awantury po pijanemu na pokładzie samolotu czy też słowotoki, gdzie na 10 wypowiadanych wyrazów, 9 to ku..wa.
Mam też nadzieję, że do zaszczytnego grona „czystych” wkrótce dołączy też sam redaktor naczelny Robert Krassowski ze swoim „pocałujcie mnie w dupę”.

Oddać salwę i spalić maszt, a może wymienić kapitana?

Cała sprawa powinna dać do myślenia kierownictwu Axel Springer Polska, że zamiast zmieniać obyczaje panujące w przestrzeni internetowej lepiej zmienić redaktora naczelnego oraz jego pomocnika i nie ośmieszać się.
Jak świat światem, nikt ze społecznością tak wielką i na dodatek nieokreśloną nie wygrał.
Nie ma na to sposobu.
Nie wiem jak „Dziennik” wyobraża sobie wojnę z „chamstwem w sieci” ale wiem jedno, że wojna ta jest już przegrana.
Nie pomogą nawet „Lotne Brygady Michalskiego” szukające nocami ukrywających się pod nickami chamskich internautów i blogerów.Idę o zakład, że teraz komentarzy i wpisów o wyjątkowo wulgarnej treści na stronie „Dziennika” przybędzie wielokrotnie. Chyba, że w myśl dewizy „nie ważne czy dobrze czy źle – ważne że mówią o nas” takie właśnie było zadanie.

Wizja naprawy obyczajów w internecie - wersja Michalskiego