piątek, 29 maja 2009

Chrzanienie wybiórcze

Instytut Rzetelnego Dziennikarstwa przy „Gazecie Wyborczej” wypuścił „w świat” kolejne pokolenie przyszłych pulitzerów. Bez wątpienia jedną z jaśniejszych postaci wśród absolwentów jest niejaki Mikołaj Chrzan.
Chrzan jest ostry.
Chrzan się ściera.
Chrzan wyciska łzy.
Prócz tego Chrzan dobrze rokuje, bo prezentuje w swoim dziennikarstwie to, za co najbardziej cenimy gazetę Adama Michnika – umiarkowany obiektywizm i kreowaną rzeczywistość.
Zatem wielka kariera przed Chrzanem, pod warunkiem, że nie wytknie swojego zawodowego nosa poza trójkąt GW-Przekrój-NIE, bo wszędzie indziej obowiązują odmienne standardy dziennikarstwa. No ale gdzie mu będzie lepiej?

Ale w czym rzecz?
Otóż Mikołaj Chrzan był łaskaw zamieścić we wczorajszej „Gazecie Wyborczej” materiał pt. „Koledzy do Śniadka: 4 czerwca nie przyjedziemy”.
Ten zapis wielkiego kataklizmu i nieszczęść jakie spadły na szefa „Solidarności” odbił się szerokim echem, gdyż prócz rodzimej „GW” na „topie” zawiesił go nawet Onet.pl.

Kataklizm ten i kupa nieszczęść to list, w którym działacza gdyńskiej „Solidarności” wyrazili swój stosunek do rzeczywistości i obchodów rocznicy 4. czerwca. Jednym słowem Panowie z Komisji Wydziałowej NSZZ "S" Biura Projektowego Stoczni Gdynia nie wezmą udziału w uroczystościach i tyle. Mają do tego prawo. Prawo do napisania o tym miał też Chrzan. Nie miał jednak prawa manipulować faktami.

„Związkowców z "Solidarności" Stoczni Gdynia nie będzie 4 czerwca na wiecu "S" w Gdańsku. "Rządy PiS dla Stoczni nie przyniosły nic pozytywnego. Nie chcemy słuchać dyrdymałów" - napisali do szefa "S" Janusza Śniadka”- podaje dalej Chrzan.
Trzeba przyznać, że po takim wstępie jedyne co stało się oczywiste, to że „Solidarność” z Gdyni bojkotuje imprezę rocznicową. Nic bardziej mylnego.
Chrzan poszedł na Ostro i starł się z rzeczywistością.
Zgodnie z naukami pobieranymi w Instytucie, zastosował manewr w myśl którego każda okazja jest dobra by przywalić PiSowi bądź jego poplecznikom.
I przywalił, tyle że głupio.

Po zapoznaniu się z materiałem, zapoznałem się też z czterema nazwiskami widniejącymi pod listem. Jako dociekliwy czytelnik i uważny obserwator radosnego dziennikarstwa rodem z Agory, postanowiłem sprawdzić kto zacz, ci czterej osobnicy i jak ma się ich list do oficjalnego stanowiska Komisji Zakładowej „S” Stoczni Gdynia.

Czterej Panowie, sygnatariusze listu do Śniadka, to po prostu czterej panowie – szeregowi członkowie Solidarności. Pozostało jeszcze tylko zapoznać się ze stanowiskiem organizacji związkowej.
Nic prostszego znaleźć adres internetowy „S” Stoczni Gdynia i zadać pytanie drogą mailową. Tak też uczyniłem i po kilu minutach zwrotną pocztą otrzymałem odpowiedź podpisaną przez Pana Marka Lewandowskiego Rzecznika "S" Stoczni Gdynia, który jednoznacznie stwierdził, że: (....) Solidarność Stoczni Gdynia wystawi poczet sztandarowy na mszy z okazji tej rocznicy.(...) Co do opinii kolegów - "S" nie jest PZPR-em o jednej linii ideologicznej.(...) Proszę ich opinię (czterech Panów z Komisji Wydziałowej NSZZ "S" Biura Projektowego Stoczni Gdynia - przyp. autora) traktować dosłownie - jako ich!
Tyle w temacie.

Chrzan wycisnął łzy. Wycisnął moje łzy śmiechu i politowania nad swoimi zabiegami.
Jedyne co ciśnie się na usta, to określenie „świadoma manipulacja”, na dodatek głupia i prymitywna. Nie wydaje się prawdopodobne, że dziennikarz piszący do ogólnopolskiego dziennika, nie ma potrzeby sprawdzenia „u źródła” swoich informacji czy też podejrzeń.
Choćby dla ich potwierdzenia. Gdyby było inaczej oznaczało by, że teraz „GW” bierze pismaków „z ulicy” a jedynym kryterium kwalifikacyjnym, to niechęć do PiSu.
Nie wątpię w dziennikarski geniusz (oczywiście na miarę „GW”) Mikołaja Chrzana, ani w jego inteligencję i zdolność dedukcji, jednak założenie, że czterej panowie z Biura Projektowego Stoczni Gdynia, to cała organizacja związkowa daje dużo do myślenia.
Jeżeli by tak było, mogło by to oznaczać, że cała ta organizacja związkowa jest do..... chrzanu.
Na szczęście tak nie jest, i to autor nadaje się do chrzanu tarcia, a nie do pisania.

A może mamy do czynienia z „Chrzanem wyborczym” podanym za wczasu, do spodziewanej już niebawem „wyborczej kiełbasy” ?

P.S. Pan Mikołaj Chrzan powinien zapoznać się ze słynnym dowcipem o pytaniach do Radia Erewań. To tak trochę też o nim i jego dziennikarstwie.

środa, 27 maja 2009

Dni Świrów

--------------------------------------------
Wojna z Kataryną

Ostatnie dni maja przejdą do historii. Przejdą do historii jako „Dni Świrów”, jako że najważniejsze informacje „kręciły się” wokół osób delikatnie mówić niepełnosprawnych percepcyjnie i myślowo.
Podupadający na ogólnej kondycji „Dziennik” za sprawą własnego wybitnego komentatora wypowiedział wojnę blogerom. Właściwie jednej blogerce a konkretnie Katarynie. Co im uczyniła złego Kataryna nie wiadomo, ale Cezary Michalski postanowił robić szum kosztem blogerki, aż do czasu poprawy kondycji „Dziennika”.
Najwyraźniej w kierownictwie redakcji panuje przekonanie, że wzorem „Faktu” czy też „SuperExpressu” należy narobić „mocnego dymu” a poczytność dziennika wzrośnie.
Dlaczego właśnie Kataryna?
Nieszczęsna blogerka „podłożyła się”, gdyż w swoim wpisie na Salonie24 zainteresowała się stanem kondycji kredytowej Ministra Sprawiedliwości Czumy. Niby nic strasznego, każdy ma prawo się zainteresować zależnościami kredytowymi osoby piastującej wysokie stanowisko państwowe, ale nie spodobało się to pierworodnemu ministra, który nawyzywał blogerkę i postraszył ją ciężkim więzieniem.
Nie jestem w stanie powiedzieć gdzie się tacy ludzie jak pan Krzysztof Czuma lęgną i czy przypadek ten kwalifikuje się do przymusowego leczenia w stosownym zakładzie, ale wszystko wskazuje, że coś jest nie tak.
Najpierw ministerialny panicz w niewybredne słowy uderzył w samą blogerkę, a później zażądał od właściciela Salonu24 ujawnienia danych osobowych Kataryny.
Korespondencja między obu panami trwała kilka dni i zakończyła się patem.
W tym momencie z odsieczą Czumie wkroczył Cezary Michalski na czele oddziałów wywiadowców. Ustalili dane osobowe Kataryny i wysłali do niej SMSa z konfidencjonalnym „Wiemy kim jesteś!”. Z pozycji interesu publicznego trudno dostrzec powód takiego działania, natomiast z pozycji interesu kierownictwa redakcji widać jak na dłoni próbę zaistnienia i złapania swoich pięciu minut oraz kilku czytelników więcej.
Tezę taką potwierdza fakt nie ujawnienia czy wykorzystania zdobytych danych, czyli „cała para w gwizdek”.
Tak się oto Michalski wkręcił między przysłowiową wódkę a zakąskę, po czym wartko „na gorąco” zainicjował ogólnopolską akcję „Dziennika” przeciw anonimowości blogerów.

„Ałtorytety” wybitne

Żeby było ładniej i bardziej naukowo, redakcja „Dziennika” zaprosiła stosownych naukowców i wybitnych specjalistów w temacie by nawtykali blogerom ile wlizie.
I tak wybitny intelekt Prof. Marcin Król, wyznawca mazowiecczyzny i demokrata pełną twarzą stwierdza, że „internet to nie śmietnik” i że „blogi są czymś idiotycznym”.
Gratulując Panu Profesorowi poczucia humoru, rozumienia praw obywatelskich i właściwego pojmowania zasad współczesnego świata, życzę jednocześnie powrotu do zdrowia.
Inny wielki autorytet mazowiecczyzny ks. Boniecki, za jedyne miejsce na anonimowość uważa konfesjonał, podobnie zresztą jak niegdyś kilku osobników - reliktów z zamierzchłej epoki, takich jak: Gomułka, Moczar czy też Kiszczak.
W ogólnokrajowej dyskusji nie mogło zabraknąć też przedstawiciela Polskiej Pederastii. Przeciw anonimowej krytyce wypowiada się sam Jacyków, chyba Tomasz. Co innego gdyby krytykował go w internecie dajmy na to Jan Kowalski a nie anonimowy bloger o nicku „Kowal”. To by wiele zmieniło. Jacyków zresztą dodaje, że bloga nie prowadzi, ale nie toleruje „obsrywania zza kotary”. Tu się całkowicie zgadzamy, przy czym samo określenie daje wiele do myślenia, gdyż praktyki takie miały ostatnio miejsce na dworze francuskim w XVII wieku. Widać, że w środowisku Pana Jacykowa wróciła moda na zwyczaje panujące w kręgach najwyższej arystokracji króla Ludwika XIII. To z całą pewnością zbliża z wielkim światem.
Przytoczone powyżej przykłady i wygłoszone tezy pokazują, że niezależnie od orientacji seksualnej i światopoglądowej (Boniecki i Jacyków) walka z anonimowością w sieci zbliża.
Gdy jednak zastosować inne kryterium – polityczne, wszystko się wyjaśnia.
Przeciw wolności w internecie i prawa do anonimowości są tzw. lewactwo i „mazowieczyzna”. Pozornie dziwi to, lecz po głębszym zastanowieniu i przypomnieniu gdzie sięgają ich korzenie – wątpliwości znikają.

Do lansu wystąp!

Wśród największych „ałtorytetów” znaleźli się też tak błyszczący intelektem celebryci jak Edyta Herbuś czy Paweł Kukiz.
Muszę przyznać, że nie bardzo wiem kim jest i czym się trudni pani Herbuś. Śpiewa, tańczy, recytuje, sprzedaje w mięsnym czy może podaje kawę? Nie mam pojęcia.
Wiem natomiast kim jest Pan Kukiz, a raczej kim był.
Był Kukiz estradowym szatanem o przekroju repertuarowym od post-punka do disco polo. Czas jego się skończył dawno temu, więc tenże zapragnął zwrócić za wszelką cenę publiczną uwagę na swoją przykurzoną nieco osobę.
Wzorem Michalskiego zapragnął kosztem Kataryny podlansować się nieco i naopowiadał o nieszczęściach własnych doznanych na skutek ciętego pióra owej blogerki.
Już na pierwszy rzut bacznego oka widać, ze wątpliwym jest aby renomowana blogerka zajmowała się mało renomowanym „śpiewakiem”. Dzisiaj dla interesujących się celebrytami ważniejsze są informacje o psie Dody niż o Pawle Kukizie. Ale takie jest życie.

Całujcie mnie w dupę

Akcja walki z anonimowością w sieci zainicjowana przez „Dziennik” wywołała całą falę protestów i niewybrednych komentarzy na stronach internetowych gazety.
Internauci nie pozostawili na redakcji suchej nitki, a kierownictwo i wydawcę zmieszali ze szlamem.
Było to oczywiście do przewidzenia, więc dziwi oburzenie Michalskiego i kompanii.
Przypomina to trochę łzy prowokatora, po tym jak dostał w zęby w następstwie prowokacji.
Nie do końca jestem przekonany o tym, że jest to oburzenie szczere i prawdziwe, a nie wyreżyserowane działanie. Już osoba w wieku gimnazjalnym ma na tyle wyobraźni, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji ataku na świat anonimowych użytkowników internetowej sieci.
Reakcją na liczne słowa troski oraz życzeń płynących z serca w stronę kierownictwa redakcji było „wystąpienie” redaktora naczelnego „Dziennika” w którym każe on się całować w dupę i obraża na wszystkich internautów. Nieszczęśnik tak dalece jest pochłonięty własnymi obowiązkami , że myli internautów z blogerami. Dla „RedNaczDz” to jedno i to samo.
Całujmy zatem redaktora w dupę, my użytkownicy internetu, a korzystając ze sposobności proponujmy zwrotnie serdeczne „a cmoknij mnie w pompę redaktorze”.

Kataryna – blogomafijna ośmiornica i Sokorski w spódnicy

Aby zwiększyć dramaturgię sytuacji a jednocześnie ukazać własną walkę jako co najmniej narodowowyzwoleńczą, z blogerki zrobiono demona zła, hipercenzora i ośmiornicę, niszczącą swoimi mackami tak wszystkim drogą swobodę obywatelską.
Redakcja zastosowała (ich zdaniem) sprytny zabieg. Poprosiła „wybitnego” anonimowego blogera o komentarz oraz opisała „nieprawości” na Salonie24 – platformie, z którą gazeta rozpoczęła również wojnę.
Teza „Dziennika” jest następująca: Janke i reszta kierownictwa Salonu24 siedzą u Kataryny w kieszeni. Kto się źle wypowie na jej temat – umiera śmiercią blogera!
Gdybym nie znał tematu i nie wiedział o co chodzi w rzeczywistości – może bym uwierzył w rewelacje „Dziennika”. Nie miała natomiast tej wiedzy nasłana na Salon24 przez RedNacz niejaka Miziołek, która bawi do łez rewelacjami według własnego scenariusza.
Tak się składa, że byłem obecny przez trzy lata na platformie salonowej i nie przypominam sobie, by komuś zlikwidowano konto za złe pisanie o Katarynie. To raczej blogerom o orientacji ultraprawicowej czy nawet softprawicowej zamykano blogi za mocne słowa a tzw. „lewactwo” traktowano ulgowo.
Miziołkowa na poparcie swoich słów dobrała sobie jakieś postaci rzekomych poszkodowanych. Większość blogerów ocierających się o Salon24 zapewne zna wypłakującego się w rękaw Pani Miziołek NEOspasmina.
To wyjątkowe indywiduum, znane jako „Czerwony Troll”. Osobnik, który nie napisał na salonie ani jednego tekstu! Cały jego dorobek to głupkowate komentarze, graniczące z chamstwem.
Sam miałem nieprzyjemność być nawiedzanym na blogu przez owego trolla i po kilku jego odwiedzinach wywaliłem go na „zbity pysk”.
Teraz „bloger bez tekstów” urósł do rangi autorytetu.
Dalej, nie znany mi autorytet Czaplicki plecie okropne głupoty o jakimś konflikcie dotyczącym osoby „blogera Ketmana” (Maleszki) i leje nad tym krokodyle łzy.
Przypomnę tylko, że właściciel salonu24 Pan Igor Janke pozbył się Ketmana ze względów, powiedzmy czysto moralnych. Zdaję sobie sprawę, że kierownictwu „Dziennika” mało to mówi, ale dla porównania zwrócę uwagę, że tekstów Grzegorza Piotrowskiego czy też Jerzego Urbana jakoś w gazecie też nie widzę.

O moralność Waszą i Naszą

Efekty przemyślnej prowokacji „Dziennika” dały impuls do zainicjowania kolejnej ważnej akcji, takiej z gatunku wiatraka i Don Kichota pod nazwą „Stop chamstwu w sieci”.
Ładne to i miło się prezentuje a i intencje słuszne.
Zatem w sieci chamstwo i wulgaryzmy piętnujmy, w kłamstwa i pomówienia uderzajmy prokuratorem, zamykajmy do tiurmy krnąbrnych, internetowych łgarzy.
Nie było by w tym nic dziwnego i właściwie nawet można by przyznać rację tej inicjatywie, gdyby nie pewne wątpliwości. Całe przedsięwzięcie wygląda mi trochę na korporacyjną dyskryminację. Może nawet zazdrość?
Zapewne wielu pamięta sprawę dziennikarza Andrzeja Marka skazanego za drukowanie kłamstw. Jaki to był wtedy festyn dziennikarski przed sejmem w obronie skazanego. Klatka, a w niej Monika Olejnik, Lis i reszta tuzów dziennikarstwa – obrońców uciśnionego lub jak kto woli kłamcy i łgarza. Rotacyjnie, po kilka minut w klateczce i do transparentu z hasłem o wolności słowa. Jedyne co pozytywne w całej akcji, to możliwość oglądania całej plejady „nietykalnych pismaków” za kratkami. Szkoda, że tylko bananów zabrakło.
Nie bardzo mi się to łączy z czystością intencji zainicjowanej przez „Dziennik” akcji.
Dyskryminacja blogerów? Dziennikarz może kłamać, a bloger nie?
Oczywiście argumentem ludzi pióra będzie, że za kłamstwa w prasie płaci się słono drukując sprostowania. Lipa i mit. Za łgarstwo swoich pracowników płacą wydawnictwa, a to dla nich jest niczym pryszcz na łokciu, wielokrotnie zaplanowany wydatek i wliczony w koszta. Dlaczego wiec zwykły, szary bloger miał by becelować z własnej kieszeni?
Póki co, w myśl polskiego prawa nikt nie ma mocy prawnej ujawniać nazwisko osoby, która sobie tego nie życzy, a właściciele platform blogerskich nie mają obowiązku znać danych osobowych pisujących tam blogerów. I to właściwie tyle „w temacie”.
W związku z tym, tak naprawdę to Pan Krassowski może Katarynę w „dupę pocałować” a nie odwrotnie.

Kulturalni wśród ludów wulgarnych

Zainicjowana akcja przeciw chamstwu w sieci, jak przystało na inicjatywę poważnego dziennika zebrała liczne grono moralnie czystych i brzydzących się wulgarnością osobistości.
Ludzie kultury, estrady i highlife’u – jednym słowem śmietanka towarzyska.
Cieszy szczególnie obecność w tym gronie wybitnie kulturalnych: Andrzeja Chyry, Jerzego Kryszaka, Edyty Olszówki, Janusza Panasewicza, Edmunda Staszczyka i Tymona Tymańskiego.
Może czepiam się, ale na podstawie w/w nazwisk dochodzę do wniosku, że kultura ma się dzielić się na realną i wirtualną. To znaczy na kulturę w życiu codziennym i tą na blogach.
Mniemam, że powyżej wymienione osoby w internecie będą niczym chór aniołów i gdzież im tam do ekscesów przyziemnego realu, takich jak rzucanie butelkami na koncercie, pokazywanie gołego tyłka, awantury po pijanemu na pokładzie samolotu czy też słowotoki, gdzie na 10 wypowiadanych wyrazów, 9 to ku..wa.
Mam też nadzieję, że do zaszczytnego grona „czystych” wkrótce dołączy też sam redaktor naczelny Robert Krassowski ze swoim „pocałujcie mnie w dupę”.

Oddać salwę i spalić maszt, a może wymienić kapitana?

Cała sprawa powinna dać do myślenia kierownictwu Axel Springer Polska, że zamiast zmieniać obyczaje panujące w przestrzeni internetowej lepiej zmienić redaktora naczelnego oraz jego pomocnika i nie ośmieszać się.
Jak świat światem, nikt ze społecznością tak wielką i na dodatek nieokreśloną nie wygrał.
Nie ma na to sposobu.
Nie wiem jak „Dziennik” wyobraża sobie wojnę z „chamstwem w sieci” ale wiem jedno, że wojna ta jest już przegrana.
Nie pomogą nawet „Lotne Brygady Michalskiego” szukające nocami ukrywających się pod nickami chamskich internautów i blogerów.Idę o zakład, że teraz komentarzy i wpisów o wyjątkowo wulgarnej treści na stronie „Dziennika” przybędzie wielokrotnie. Chyba, że w myśl dewizy „nie ważne czy dobrze czy źle – ważne że mówią o nas” takie właśnie było zadanie.

Wizja naprawy obyczajów w internecie - wersja Michalskiego

poniedziałek, 25 maja 2009

Królowa „dzikiego handlu”?

Jak podaje „Życie Warszawy” - dziki handel opanował Stolicę. Na prestiżowych ulicach Warszawy pełno stoisk, straganów, na których dzicy handlowcy sprzedają co popadnie: skarpety, maskotki, obrusy, sznurowadła i tym podobne towary.

Straż miejska nie radzi sobie.
Najwyższe władze miasta również.

Dziwne jest wszak, że dotychczasowy nieprzejednany wróg nielegalnego handlu, Pani Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz tak nagle „odpuściła”.

„Stalowa Dama” warszawskiego ratusza, pogromczyni emerytów ze śródmieścia, których w przebiegły sposób doprowadziła do kapitulacji czynszami, nie daje sobie rady z dzikimi, ulicznymi kupcami?
Zwyciężczyni warszawskich kierowców, których szybko i sprawnie pobiła poprzez całkowicie nie przejezdną Stolicę, kapituluje przed nielegalnymi handlarzami?

Sprawa jednak wyjaśniła się bardzo szybko.
Nasz fotoreporter uwiecznił dziwnie znajomo wyglądającą osobę, mówiąc wprost – handlującą na ulicy bez zezwolenia i to w dodatku (niejednokrotnie) w asyście urzędników z Ratusza.



















Co gorsza, osoba ta zapoczątkowała modę na dużo gorszy w efekcie handel urzędokrążny (bardziej uprzykrzająca życie wersja handlu domokrążnego).




Czy nie mamy tu przypadkiem do czynienia z wykorzystywaniem stanowiska do celów prywatnych? Czy nie jest obowiązkiem wysokiego urzędnika zawieszenie na czas sprawowania urzędu wszystkich prowadzonych dotychczas prywatnych biznesów?
Tylko patrzeć jak inny warszawscy „dzicy kupcy” pójdą w jej ślady i wtargną do urzędów..

Ten paskudne świadectwo wystawia sobie, kto z pozycji wysokości urzędu demoralizuje i zły przykład daje innym.

niedziela, 17 maja 2009

Pederaści, Premier ... czy nie za wiele nieszczęść?

Wczoraj pederaści i ich sympatycy paradowali przez Kraków. Wyszli z Kazimierza i udali się Krakowską, Stradom i Grodzką na Rynek Główny. Nazywało się to Marszem Tolerancji.

To jest nawet dobra nazwa na opisanie całego przedsięwzięcia, bo trzeba było nie lada tolerancji w społeczeństwie aby znieść widok grupki chorych na homoseksualizm, manifestujących radość z bycia dotkniętymi chorobą (inaczej mówiąc nienormalnymi).

Przetoczył się zatem przez Kraków kilkudziesięcioosobowy tłum wyposażony w baloniki, tęczowe flagi itp. W ich stronę poleciało kilka jajek, kamieni oraz słów prawdy ze strony uczestników konkurencyjnego Marszu Tradycji i Kultury zorganizowanego przez Młodzież Wszechpolską i NOP oraz zwykłych postronnych obywateli.

Na homoseksualistach wielkiego to wrażenia zapewne nie zrobiło, gdyż wydaje się, że wielu z nich czerpie podniecenie i radość w skutek poniżania i doznawanego nieszczęścia. To też jest taka choroba, czy też inaczej mówiąc zboczenie.

Reasumując, pederaści pokrzyczeli, poklepali się po tyłkach, opatrzyli sobie guzy i wrócili do domów. Radości z udanej imprezy nie było końca.

Myślę sobie, że biedne to miasto Kraków. W przeciągu jednego miesiąca aż dwie imprezy, niczym zaraza przekraczają jego gościnne progi.
Najpierw spacerujący pederaści, a 4. czerwca najazd na Wawel szykuje ekipa Tuska uciekająca przez stoczniowcami z Gdańska.

Tragiczny ten zbieg wydarzeń można przyrównać jedynie do tragedii z XIII wieku, gdy najpierw Kraków najechali i spalili Tatarzy a później po odbudowaniu, zarządzono by zasiedlali go głównie Niemcy i Ślązacy.



P.S. Wprawdzie, jest już po paradzie w Krakowie, ale poniższy plakat przyda się w innych miastach polskich, gdzie światopoglądowo otwarci włodarze miejscy planują organizację podobnych parad.

sobota, 16 maja 2009

Stenogram z nadzwyczajnego posiedzenia komisji ds. nacisków

Sensacja i rewelacja.
Dzięki uprzejmości sejmowych szczurów (które z narażeniem życia wyniosły dokumenty, a nie uciekły z Tuskiem do Krakowa) udało nam się dotrzeć do stenogramu z niezwykle ważnego przesłuchania Pana Janusza Kaczmarka, przez Sejmową komisję ds. nacisków.
Przesłuchanie odbyło się w wielkiej tajemnicy i w niekompletnym składzie komisji.
Zabrakło przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości, co było zamierzonym ruchem koalicji PO-PSL-SLD, by nie denerwować świadka trudnymi pytaniami.
Prawda, którą odsłoniło tajne przesłuchanie, przekracza wyobrażenie nawet najbardziej negatywnie nastawionych do PiS i Ziobry obywateli.
Teraz to już kryminał i dożywocie coraz bliżej...

Stenogram

Komisja Śledcza do zbadania sprawy zarzutu nielegalnego wywierania wpływu przez członków Rady Ministrów, Komendanta Głównego Policji, Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na funkcjonariuszy Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prokuratorów i osoby pełniące funkcje w organach wymiaru sprawiedliwości w celu wymuszenia przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków w związku z postępowaniami karnymi oraz czynnościami operacyjno-rozpoznawczymi w sprawach z udziałem lub przeciwko członkom Rady Ministrów, posłom na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej i dziennikarzom, w okresie od 31 października 2005 roku do 16 listopada 2007 roku

Data: tajne
Świadek: Kaczmarek Janusz
Przewodniczący: Karpiniuk Sebastian /PO/
Zastępca Przewodniczącego: Łuczak Mieczysław Marcin /PSL/
Poseł: Chmielewski Stanisław /PO/
Poseł: Matyjaszczyk Krzysztof /Lewica/
Poseł: Węgrzyn Robert /PO/
----------------------------------------------------------------------------------

Karpiniuk Sebastian: - Panie Ministrze, bardzo proszę o przestawienie się. Proszę podać imię nazwisko....

Świadek: - Nazywam się Lepper... Roman Lepper...

Karpiniuk Sebastian: - Panie Ministrze proszę się rozluźnić, może Pan odpowiadać bez stresu, specjalnie dla Pańskiego komfortu, zamknęliśmy się tu na klucz przed pisowskimi kaczystami. Oni nie będą Pana denerwowali. Proszę, śmiało... całą prawdę...

Świadek: - To tak, tego nazywam się.... Jak ja do cholery się nazywam? Szanowna komisjo, czy mogę skonsultować się telefonicznie z żoną w ważnej sprawie?

Karpiniuk Sebastian: - Bardzo proszę. Czy podać Panu telefon?

Świadek: - Dziękuję, mam własny marki PhonoKrauze – niezawodny.... z kablem...
Halo, halo Honorata? Przypomnij mi jak ja się właściwie nazywam, nie chcę znów popełnić jakiegoś pier.... kłamstwa... aha, tak już sobie przypominam....
Dziękuję kochanie, .... tak będę na kolacji, tylko nie rób znów pier... ryby. Od ryby puchnie mi nos i ropieją oczy.... Pa!

Karpiniuk Sebastian: - A więc, Panie Ministrze..?

Świadek: - Nazywam się Kaczmarek. Janusz Kaczmarek! (siarczyste brawa od członków komisji)

Karpiniuk Sebastian: - Panie Ministrze, czy chciał by Pan coś dodać do złożonych już zeznań w sprawie nacisków. Może coś uzupełnić...

Świadek: - Tak, chciał bym opowiedzieć o kilku faktach związanych z łamaniem prawa przez Premiera Kaczyńskiego i jego siepaczy od Ziobry. Faktach dotychczas nie znanych.

Karpiniuk Sebastian: - Prosimy bardzo, byle było ostro i hardcorowo! Nie wiem jak Ty (zwraca się do Posła Łuczaka - PSL) ale ja uwielbiam hardcore!
(Łuczak potakujaco kiwa głową)

Świadek: - Będzie. Zatem tak, kiedyś Kaczyński na tajnej naradzie zasugerował, żeby napluć Niesiołowskiemu do kawy. Najbardziej cieszył się z tego Ziobro i naciskał na mnie, abym to ja wykonał tę czynność. Nie dałem się złamać i skłamałem, że naplułem. Pomogło mi w tym to, że Niesiołowskimu plują do kawy też jego koledzy z klubu parlamentarnego oraz on sam, szczególnie podczas dyskusji. W takiej ilości śliny trudno było wyodrębnić moją. No, to tak było....

Karpiniuk Sebastian: - I to wszystko? Eeeee..... a gdzie ten hardcore?

Świadek: - No to może taka historia... Kaczyński na tajnym posiedzeniu Rządu powiedział kiedyś, ze planuje porwanie Walęsy. Oni się wtedy dobrze do tego przygotowali. Wiedzieli, że Wałęsa jedzie do Krakowa. Wcześniej Gosiewski polecił wybudować dworzec kolejowy we Włoszczowej, by tam po zatrzymaniu się pociągu wedrzeć się do wnętrza i uprowadzić byłego prezydenta.

Karpiniuk Sebastian: - ... no i co? Udało się?

Świadek: - Tak. Ten co teraz występuje, to nie Wałęsa! To sobowtór. Zresztą to widać, bo nie kocha Platformy tylko jeździ z Ganleyem i jego libertasami.

Karpiniuk Sebastian: - ..Co Pan powie,... taki numer! Proszę dalej, dalej Panie Ministrze...!

Świadek: - To właściwie wszystko... No może jeszcze taka historia. Kiedyś Ziobro mnie naciskał, abym nacisnął w windzie guzik z rzymską jedynką. Jechaliśmy chyba do mojego gabinetu...

Karpiniuk Sebastian: - Czy uległ Pan naciskowi?

Świadek: - Mnie nie tak prosto nacisnąć. Nie, nie uległem. Staliśmy na parterze jeszcze przez dobre dziesięć minut, aż wsiadł jakiś niższy rangą urzędnik i uległ naciskowi... to znaczy nacisnął pod wpływem nacisku... pojechaliśmy!

Karpiniuk Sebastian: - Ciekawe rzeczy nam tu Pan mówi. Może ktoś z kolegów ma pytania do Pana Ministra?

Węgrzyn Robert: - Szanowny Panie Kaczmarku, jak to było wtedy w Marriocie? Był Pan u Pana Krauzego? A po co Pan był, jeżeli Pan był?

Świadek: - Panie przewodniczący, czy mogę się skontaktować z żoną w bardzo pilnej sprawie osobistej?

Karpiniuk Sebastian: - Bardzo proszę, skontaktuj się Pan!

Świadek: - ....Halo, Honorata, tu ja. No ja, mąż Twój „pier... kłamczuszek” ... he, he, he....!
Czy ja byłem u Pana Krauzego w Marriocie? Tak!....aha, to dziękuję. Halo, Honorata..... a po co ja byłem? Aaaa,..... a ja umiem w to grać? No to spadł mi kamień z serca...umiem.
Pa! Aha, na kolację nie rób ryby, od ryby puchnie mi nos i ropieją oczy.... Pa!

Karpiniuk Sebastian: - Panie Kaczmarku, bardzo proszę o odpowiedź na pytanie członka komisji....

Świadek: - Tak byłem w Mariocie u Pana Krauze. Wiecie Państwo, my często gramy w pchełki. Oczywiście jak tylko Pan Krauze ma czas.... to człowiek bardzo zajęty. Ale i tak mnie ogrywa. Nie trenuje a jest lepszy! Wtedy świeżo byłem po partii z Andrzejem Lepperem, a tu telefon od Krauzego.... no to ja w samochód i do Marriota....

Węgrzyn Robert: - A jakim systemem pan pstryka? Od-się, czy do-się? Bo jak to raczej tradycyjnie...

Świadek: - No ja to tak... normalnie. Pstrykam i leci pchełka.... Ja z chęcią zademonstruję kiedyś....

Matyjaszczyk Krzysztof: - Dobrze, dobrze... Panowie, do rzeczy! Panie Ministrze, czy może Pan nam powiedzieć na ile prokuratura była dyspozycyjna w stosunku do kaczystów?

Świadek: - Oooo, bardzo była dyspozycyjna. Nawet kazała zamykać zwykłych chuliganów i kiboli. Ja byłem prokuratorem wiele lat, ale czegoś podobnego nigdy wcześniej nie widziałem. Zgroza!

Matyjaszczyk Krzysztof: - Ja już dziękuję. Może jeszcze ktoś z kolegów...?

Łuczak Mieczysław Marcin: - Panie Ministrze, deklarował Pan, że będzie harcore’owo, a ja ciągle czekam... No może jeszcze jakieś szokujące historie... proszę!

Świadek: - No to może taka kwestia. Kaczyński z Ziobrą sprowadzili Talibów i szkolili ich w Klewkach. Mięli oni wysadzać w powietrze biura poselskie Platformy Obywatelskiej. Pierwszy odkrył to Andrzej Lepper, ale oczywiście nikt jemu nie chciał wierzyć.
Talibowie zresztą szybko wyjechali, bo wystraszył ich Giertych. Biedacy myśleli, że to żywa mumia.....he, he, he...

Łuczak Mieczysław Marcin: - Eeeee, miało być harcore’owo...

Karpiniuk Sebastian: - Mieciu-Marcinie, daj spokój Panu Kaczmarkowi. Panie Ministrze, a może coś takiego, co mogło by poruszyć serca obywateli. Może ktoś z ekipy rządzącej dopuścił się okrucieństwa wobec dzieci, zwierząt, mniejszości...? Nikt nie naciskał boleśnie na żabę, ślimaka, dżdżownicę?

Świadek: - Ziobro naciskał! Sam widziałem jak w hotelu sejmowym nacisnął palcem komara na ścianie. Trysnęła krew, posłano po Stefana Niesiołowskiego i dyżurnego lekarza. Stefan przez lupę przyglądał się czy to przypadkiem nie jest ciężarna samica. Gdyby jego podejrzenia się potwierdziły, Platforma miała już przygotowany wniosek o odwołanie Ministra Sprawiedliwości. Niestety samica nie była w ciąży, a na dodatek bezpłodna.

Karpiniuk Sebastian: - Ciekawe jak mało brakowało aby upadek tego tyrana mógł dokonać się wcześniej... gdyby nie ułomność owada....

Świadek: - Właśnie, ale jest jeszcze jedna historia. Jeszcze bardziej przerażająca. Chodzi o traktowanie mniejszości seksualnych....

Karpiniuk Sebastian: - A co? Naciskał też mniejszości? Niech Pan opowiada...

Świadek: - To było tak. Mięliśmy jechać do Ministerstwa Sprawiedliwości. Wyszliśmy z URMu i Ziobro zaprosił mnie do swojego samochodu. Wsiadłem z przodu po stronie pasażera i z przerażeniem zobaczyłem, ze ten tyran po przekręceniu kluczyka w stacyjce, bezczelnie naciska pedała! W akcie protestu chciałem wysiąść, ale bym się tym zdemaskował więc zostałem. Oświadczam, że byłem naocznym świadkiem przekrętu z nacikiem! Okropne!

Łuczak Mieczysław Marcin: - Zaraz, zaraz. Kaczyński ma kota. Czy nie był Pan czasem świadkiem jakichś okrucieństw dokonywanych na zwierzęciu? Nie naciskał go?

Świadek: - Tylko w trakcie głaskania. Zresztą ten kot mruczał a nie piszczał. To znaczy, że nie miał krzywdy u Kaczyńskiego. Zresztą tego nie wiem, trzeba przesłuchać kota, to sympatyczny zwierzak.

Łuczak Mieczysław Marcin: - Z tonu Pańskiej wypowiedzi wnioskuję, że lubi Pan zwierzęta...

Świadek: - Tak lubię. Sam mam zwierzątko w domu.

Łuczak Mieczysław Marcin: - Taak? A jakie? Bo my z peeselu to gustujemy raczej w krowach i świniach...

Świadek: - Mam jeża.

Łuczak Mieczysław Marcin: - O, ciekawe. A dlaczego właśnie jeż?

Świadek: - Bo widzi Pan, ja się czeszę na jeża!

Karpiniuk Sebastian: - Ciekawe! A ja to raczej na cukier kleję włosy i dziubek z lakieru robię. Że niby tak zalotnie.... Raz w Sejmie długopis mi pod ławę spadł i schyliłem się aby go podnieść. Jak już unosiłem głowę, to dziubkiem ukułem Julię Piterę. Mogę się poszczycić, że byłem pierwszym i jedynym dotychczas, który ukuł Julkę! Ale do rzeczy.... coś jeszcze?

Świadek: - No to właściwie wszystko.... to znaczy na razie wszystko, póki czegoś nie wymyślę, to znaczy przypomnę sobie....
Zaraz,... a czy na przykład rozwiązanie zagadki zabójstwa Kennedy’ego Panów interesuje? A może wyjaśnienie kwestii trójkąta bermudzkiego lub aktualne miejsce pobytu Elvisa Presleya?

Karpiniuk Sebastian: - Nie, to może jakaś inna komisja. Może Poseł Palikot dostanie jakąś nową komisję, to się Pana tam skieruje... No to my już dziękujemy bardzo.
Mieciu-Marcinie (to do posła Łuczaka- PSL) obudź Stasia (Chmielewskiego Stanisława), bo żona będzie miała znów pretensje, że zaspał do domu.

Świadek: - (wyjmuje telefon i wybiera numer) Halo, Honorata? To ja... jaki ja? Twój „pier... kłamczuszek” he, he, he....!
Ja już jestem wolny, jadę do domu. Jest kolacja? Co, znów ryba?

Stenogram podpisany przez członków komisji oraz świadka.

czwartek, 14 maja 2009

„Rozmowy z kukłą” jako forma wykładów Lecha Wałesy – projekt obywatelski.

Gdy nie wiadomo o co chodzi, zazwyczaj chodzi o pieniądze. Gdy dodatkowo sprawa dotyczy człowieka ubogiego, któremu trudno zabezpieczyć byt swój oraz licznej rodziny, sprawa wydaje się prosta. Tak też jest z byłym Prezydentem Wałęsą.
Ów człowiek będący na krawędzi ubóstwa, człowiek któremu brak na garnitur i parę skarpetek, dał się za parę groszy namówić i wraz z Partią Libertas odbywa tourne po Europie.
Nie ma w tym nic złego, a wręcz uważam, że zabawnym jest, gdy ludzie o różnych profesjach i poziomach łączą się w grupę i tworzą wesoły team, gdzie „dla każdego coś miłego”.

Projekty takie, to nie „novum”.
Niegdyś w zamierzchłych latach peerelu instytucja o nazwie PAGART organizowała takie grupy zwane „timami”, które jeździły na „partaninki” czy jak kto woli „chałturki”.
Starsi zapewne pamiętają zabawny film „Motylem jestem, czyli romans czterdziestolatka”. Tam również prężny i przykładny budowlaniec, inżynier Karwowski, zostawszy „Człowiekiem Miesiąca” przyłącza się (zapewne za pośrednictwem PAGARTU) do artystycznej grupy, gdzie jest i śpiewaczka i tańczące pszczółki i iluzjonista i diabli wiedzą co jeszcze.

Jego numer popisowy, to rozmowa z kukłą Wackiem. Dyskusja dotyczyła wydajności pracy, ilości zużytego betonu na kilometr trasy Łazienkowskiej czy też spraw teoretyczno-naukowych (np., że gdyby wszystkie pręty stalowe z budowy trasy połączyć w jeden pręt to można było by opasać nim kulę ziemską dwanaście razy). Jeździł Karwowski z teamem i odpłatnie gaworzył z kukłą ku uciesze siermiężnej, żądnej rozrywki gawiedzi.
Nie była to rozrywka wysokich lotów, ale też „teren” nie wymagał tego.
Oczywiście wszystkie podawane w skeczu liczby i dane, były uprzednio konsultowane na szczeblu centralnym. To tak aby nie doszło do nieporozumień.

I tym różni się „chałturnik” Karwowski od „chałturnika” Wałesy”.
Mimo pozornego podobieństwa w sprzeczności polegającej na łączeniu zawodu całkowicie technicznego z występami artystycznymi, cała reszta obu tych Panów zasadniczo różni.
Podczas gdy Karwowski, mający za zadanie wtłaczać do głów gawiedzi w sposób dostępny zalety socjalistycznego budownictwa robił to konsekwentnie i programowo, Wałęsa improwizuje i leci na „badziewiu”.

Najzabawniejsze jest to, że opracowany szablon wystąpienia (wyuczony wiele lat temu) jest tak uniwersalnie bezsensowny, że nawet popierająca go Platforma Obywatelska zaczyna drżeć i ogryzać paznokcie ze strachu. Dlaczego, skoro to samo Wałęsa raczy pleść na wiecu PO i to samo na wiecu Libertas? To proste, gdy ktoś plecie try-po-trzy i bez sensu, to słuchacze zaczynają dopatrywać się sensu w tym, co nie zostało powiedziane. A to może każdy interpretować według własnej woli. Tego się Platforma obawia.

Dlatego, mój pomysł jest taki.
Wykonać dla Wałęsy kukłę - pacynkę. Napisać dla nich 20-30 minutowy dialog (może być o dyplomatołkach, zadymiarzach w stoczni, plusach ujemnych u Kaczystów itp.). Zatwierdzić tekst w KC PO. Zapłacić Wałęsie godziwie (kasa od Palikota). Zmusić go, aby się nauczył dialogu na pamięć. Zorganizować tourne z udziałem tańczącego Bartoszewskiego, połykającego ogień Nitrasa, przebranych za pszczłóki Niesiołowskiego z Palikotem.... i w Polskę! Oczywiście występy sprzedawać tylko w pakiecie. To tak dla bezpieczeństwa, gdyby byłemu Prezydentowi zachciało się improwizować. Przy większej liczbie zaufanych artystów, większa pewność, że ktoś niesfornego Wałęsę w odpowiednim momencie wyprowadzi za kotarę lub zagłuszy.


Mając na uwadze wyłącznie dobro kraju, niech pomysł ten będzie moim wkładem w kampanię wyborczą Platformy Obywatelskiej. Żadnych pieniędzy nie chcę. Z wdzięczności po rękach można mnie całować we wtorki i czwartki w godzinach 9.00-11.30.

sobota, 9 maja 2009

Szczur wawelski

Pan Premier, stosujący dobrą i sprawdzoną metodę Bruce’a Lee z filmu „Wejście Smoka” a polegającą na „walce bez walki” – przeniósł uroczystości zwycięstwa nad komunizmem z Gdańska do Krakowa. Konkretnie na Wawel.

Wszystko po to aby nie dać grupie „Solidarności” ze Stoczni Gdańskiej możliwości zademonstrowania swego niezadowolenia z polityki gospodarczej naszych rządzących.
Po cholerę zaproszeni goście, na przykład piąty sekretarz ambasady Kostaryki, czy też artysta estradowy z zespołu Kombi mają oglądać demonstrujących robotników?
Po diabli mają przypadkowo sztachnąć się dymem ze spalonych opon albo zobaczyć, że te wszystkie zenitowe notowania rządu graniczące z absurdem, to jedna wielka kwitnąca lipa i bobińszczyzna.

Naradził się Pan Premier z najtęższymi umysłami w PO i postanowił – damy czadu na Wawelu!
Zaprosimy sobie Wałęsę , Borusewicza i resztę pokornych od koncesjonowanej opozycji. Dopełnimy „zasłużonymi w walce o wolność i demokrację (wersja beta, model platformas)” w rodzaju Nitrasa, Karpiniuka czy też innego Grasia i będzie klawo i z przytupem.
Nad całą imprezą unosił się będzie niczym balon, sam Lech Wałęsa, który po raz kolejny opowie zapewne, jak to sam w pojedynkę obalił cały światowy komunizm i wymyślił demokrację, czym wprowadzi w ekstazę zebranych gości.
Będzie rzadko uroczo. A szkoda, że bez „Solidarności” .

Oficjalnie wybór Krakowa nie ma nic wspólnego z obawami o własną skórę czy też strachem Pana Premiera przed demonstrującymi robotnikami. Na konferencji prasowej Tusk wystrzelił z Grasia, że niczego się nie boi, a Kraków wybrał bo go lubi.
Słuszne to i polityczne tłumaczenie.

Od pamiętnej daty 4.VI.1989 roku minęło już dwadzieścia lat. Dorosło jedno pokolenie, odeszło też jedno. Edukowana dziś młodzież, dzięki konsekwentnej polityce zakłamywania historii gotowa jest uwierzyć, że to sam Wałęsa przy pomocy śrubaka i Tuska obalił komunę a Nitras z Karpiniukiem i Adamowiczem z gołymi torsami wiedli lud na barykady i lali komunę aż furczało. Okrągły stół był porozumieniem postępowych sił niepodległościowych, a Michnik z ferajną na „Gazecie Wyborczej” przynieśli nam wolność.

Zanim więc Pan Premier wyjedzie do Krakowa i zamknie się ze świtą na Wawelu oraz otoczy kordonem policji, warto przypomnieć, że tak też kończył swoje „panowanie” jego wielki poprzednik Edward Gierek. Również nie chciał widzieć, rzeczy niewygodnych, również otaczał się klakierami o prymitywnym rozumku, również widział „warchołów” i „chuliganów” oraz „ekstremistów, którzy biją milicję”.
Jako, że historia lubi zataczać krąg – polityczny łomot tuż, tuż...

P.S> Teraz z innej beczki...
Jak zawsze, nasz wódz Donald pomyślał też o najmłodszych. Specjalnie z okazji imprezy partyjnej w Krakowie, Pan Premier dokonał transkrypcji bajki o smoku wawelskim.
Tym razem w krótkim swoim dziele „Szczur wawelski” zawarł wątek osobisty (odniósł się do zarzutów braku odwagi i ucieczki z imprezą z Gdańska do Krakowa).
Czytajcie milusińcsy baje Pana Premiera. Może Grimm to on nie jest, ale skąd miał, na Boga czerpać wzorce? Całe dnie na podwórku.

czwartek, 7 maja 2009

Pier... kłamstwa służące do latania. Przełom w śledztwie?

Niestrudzony w działaniach dochodzenia do prawdy, poseł i przewodniczący „Komisji ds. nacisków” Karpiniuk, wreszcie znalazł wiarygodnego świadka, którego zeznania mogą pogrążyć ministra Ziobrę.

Świadek jest osobą ze wszech miar prawdomówną, co zdają się potwierdzać zeznania następnych świadków, osób również godnych całkowitego zaufania.
Tak się dobrze składa, że świadkowie zamieszkują pod wspólnym adresem, dlatego nie było problemu z zebraniem wszystkich i przesłuchania w czasie jednego posiedzenia komisji.

Poniżej fotorelacja z przesłuchań:























































wtorek, 5 maja 2009

Seriale, seriale... seriale

Okazuje się, ze wraz z władzą Platformy Obywatelskiej nastały dobre pomysły na ciekawe i wartościowe seriale.
Po, emisji dotąd nie emitowanego odcinka „Stawki większej niż życie”, Telewizja Polska znów zaskoczyła wszystkich, tym razem wznowieniem przygód lubianych pancerniaków oraz sympatycznego psa.
W rolach głównych same znakomitości naszej sceny oraz dobrze ułożony pies.
Odcinek pierwszy już poniżej:


niedziela, 3 maja 2009

Walspeech Sp. z o.o.

Nastały ciężkie czasy dla byłych prezydentów.
Jak powiedział wczoraj Lech Wałesa, musi dorabiać, bo za 3 tys. miesięcznie nie wyżyje.
Bieda popchnęła Go nawet do wygłoszenia na kongresie partii Libertas wykładu o „dupie-maryni”.
Tematyka – nic nowego. Właściwie to zapewne L.W. mówił to samo, co na spotkaniu z Dalaj Lamą czy też Związkiem Hodowców Dżdżownic, ale liczy się oczywiście że to Wałęsa mówi, a nie co mówi.

W tej sytuacji konieczne jest wprowadzenie cennika usług.
Tak, aby zasadom demokracji stało się zadość i aby każdy obywatel mógł mieć Wałęsę na własność – na imieninach, chrzcinach, prywatce czy też wieczorze kawalerskim.
Mając nadzieję, że Instytut im. Lecha Wałęsy pod wodzą zaradnego Piotra Gulczyńskiego lada dzień opracuje stosowny taryfikator i rozpocznie akcję promocyjną, można już dziś zakrzyknąć (po europejsku) „Wałęsa forever!”

-----

Za sprawą jak zawsze dobrze zorientowanych w temacie, uczynnych karaluchów z domu na Polanki w Gdańsku, wszedłem w posiadanie poniższego listu skierowanego do byłego Prezydenta. Jak widać obywatele już wcześniej podchwycili opisywany powyżej temat.
Treść poniżej:


Baje Tuskowe, 30.IV.2009 r.


Szanowny Panie Wałęsa,
bardzo chciała bym aby znalazł Pan dla mnie czas 14. czerwca o godzinie 7.00.
Proszę o zarezerwowanie w w/w terminie 15 minut, za które odpowiednio zapłacę, zgodnie z ustalonym przez Pana cennikiem.

Sprawa dotyczy wesela córki mojej Julity z kawalerem parafii tutejszej Albinem Adamem.
Ceremonia weselna odbędzie się w miejscowości Baje Tuskowe, w restauracji „Smakosz”. Pragnę aby wygłosił Pan piętnastominutowy wykład na zakończenie zabawy weselnej.
Za dojazd zwracam, stempluję również delegację.

Reasumując, zamawiam 15 minut wykładu na dowolnie wybrany przez Pana temat (może być o plusach dodatnich i skarpetkach lub o demokracji i podawaniu nogi).
Początek godzina 7.00 rano, zakończenie 7:15.

Moim celem jest szybkie zorganizowanie ewakuacji gości weselnych i pozbycie się ich z lokalu, gdyż tylko do 7:15 tenże jest przeze mnie wynajęty (później trzeba płacić obsłudze nadgodziny).
Zdaję sobie całkowicie sprawę, że tematyka Pańskich wystąpień, zdolności krasomówcze oraz intelektualne spowodują błyskawiczną ewakuację wszystkich pozostałych do końca uroczystości gości. Jestem przekonana, że już po pięciu minutach powinno być po wszystkim i sala winna świecić pustkami, lecz biorąc pod uwagę gości w stanie mocniejszego upojenia alkoholowego, tych śpiących w toalecie i pod stołami dodaję kolejne 5-7 minut zapasu.
Dłużej, dzięki Pańskim talentom nikt nie wytrzyma.

Bardzo proszę o przesłanie na adres zwrotny aktualnego cennika wystąpień oraz numeru konta do przelewu.

Z poważaniem
Janina Kasza-Jęczmienna

P.S. Jeżeli jest taka możliwość, to bardzo proszę o przyjazd w towarzystwie Pana Gulczyńskiego. To tak na wszelki wypadek, jakby trzeba było komuś przyłożyć.