piątek, 19 kwietnia 2013

Kult skurwysyna....


Jak wszystkim wiadomo, Marek Edelman uważał się za ostatniego przywódcę powstania w warszawskim getcie. Mit i kult Edelmana podtrzymywała dzielnie „Gazeta Wyborcza“ oraz większa część filosemickich mediów.
Każde kłamstwo powtarzane wielokrotnie urasta do rangi prawdy, toteż „GW“ tłoczyła do pustych głów swoich czytelników bzdury o Edelmanie i jego kolesiach tak długo, aż wszem i wobec ogłoszono „prawdę najprawdziwszą o bohaterstwie, sprawiedliwości i heroiźmie Edelmana“ jako nie podlegającą dyskusji.
Historii w „wersji GW“ uczą się dziś dzieci w szkołach oraz karmi się nią studentów. Historyczne opracowania, wydawnictwa naukowe pełne są zmyślonych i kłamliwych w rzeczywistości bajań o heroicznych dokonaniach Edelmana wraz z jego Bundem.
Każda próba publicznego negowania postawy samozwańczego lidera powstańczego zrywu w getcie jest z miejsca uznawana za bliźnierstwo i traktowana niczym „negacjonizm oświęcimski“.
Tak to sobie „michniki“ stworzyły z bandyty i łobuza postać pomnikową i trzymają przy nim wartę całodobową z piórem na ramieniu.
Prawda o Edelmanie wygląda dużo prościej, niż to by mogło się wydawać.
Bez „gazetowyborczego“ patosu i bajania, bez wielkiego porywu serca i walki w imię narodowej dumy oraz godności.
W rzeczywistości zarówno Bund (lewacka, bandycka organizacja) jak i Marek Edelman dbali wyłącznie o własne interesy i to kosztem innych mieszkańców getta.
Posuwali się nawet do kidnapingu, wymuszeń i bandyckich napadów, być stać ich było na luksuowe życie.
Nie gardzili akcjami zbrojnymi i zabójstwami.
Stworzyli organizację, podobną  do mafii.
Mordowali każdego, kto sprzeciwił się tym praktykomi i nie był w stanie „opłacać się“ zbójom. W stosunku do porwanych nie mięli litości i stosowali wymyślne tortury.
Pomysłowością w dręczeniu ludzi dorównywali hitlerowcom i sowietom.
Obcinali palce dzieciom i wysyłali je nie chcącym płacić haraczu rodzicom.
Podwieszali młodych chłopców pod sufitem, umieszczając ich nogi w cebrze z lodowatą wodą... Prawdą jest, że nawet hitlerowcy mogliby od Edelmana się uczyć.
Z innych znanych akcji „budnowców“ oraz Edelmana na uwagę zasługuje napad na przedsiębiorstwo aprowizacyjne oraz kasę Judenratu.
Gdy większość warszawskich Żydów głodowało a często z głodu umierało, Edelman i jego banadyci opływał w dobrobyt i luksusy.
Stać ich było na wszystko.
Byli panami życia i śmierci i stanowili faktyczną władzę na terenie getta.
A udział w zbrojnym zrywie powstańczym z  kwietnia1943 roku?
Cóż, w momencie nieuchronnej zagłady całego getta, nie mając już nic do stracenia człowiek posuwa się do czynów desperackich...
Dziś jako uosobienie niegodziwca i bydlaka przedstawia się postacie Szeryńskiego, Gancwajcha, Lejkina, Nossiga.
Na tej liście brakuje jednak osoby, która z pewnością dorównuje wyżej wymienionym zbrodniarzom a nawet ich w pomysłowości zbrodniczej przewyższa... brak Marka Edelmana.

Tak jak hitlerowcy dokumentowali na fotograficznej kliszy swoje zbrodnie, również Edelman upamiętniał „działalność“ bundowsko-mafijną.  Robił to piórem.
Powyższe fakty pochodzą z książki Marka Edelamana "Strażnik Marek Edelman opowiada"
Jako ciekawostkę przytoczę jej fragment:

My, bundowcy, byliśmy jedyną organizacją polityczną mającą pieniądze. Nowojorska organizacja robotnicza, do której należał szef amerykańskich związków zawodowych Dubiński, od samego początku przysyłała pieniądze. Natomiast syjoniści nie mieli ani grosza. Ich towarzysze z Palestyny porzucili ich. Żeby wystarać się o broń, urządzaliśmy "eksy", czyli ekspropriacje. Chodziło się do bogatych Żydów, do przemytników czy do żydowskich policjantów, terroryzowało się ich i zabierało forsę. Kasę Judenratu ograbiliśmy na setki tysięcy złotych, obrabowaliśmy też przedsiębiorstwo aprowizacyjne. Posunęliśmy się nawet do porwania. Lichtenbaum, przewodniczący Judenratu po Czerniakowie, odmówił pieniędzy. Uwięziliśmy więc jego syna. Trzymaliśmy go przez 12 godzin. Do Lichtenbauma napisaliśmy, że trzymamy chłopca z nogami zanurzonymi w cebrzyku z lodowatą wodą, tak że na pewno nabawi się choroby.
Przyszli z pieniędzmi. Innym razem żydowski policjant, zresztą skurwysyn, nie chciał dać nam pieniędzy. Przyszliśmy do niego około czwartej, gdy termin ultimatum upływał. - Nie chcesz dać? - spytaliśmy i zastrzeliliśmy go. Po tym zdarzeniu wszyscy płacili. W sumie pieniędzy nam nie brakowało. To my byliśmy prawdziwą władzą w getcie. To my decydowaliśmy, jak mają żyć ludzie, którzy pozostali w getcie. Nazywali nas "partią". Gdy partia coś kazała, było to wykonywane. (...)