Jak wszystkim wiadomo, Marek Edelman uważał się za
ostatniego przywódcę powstania w warszawskim getcie. Mit i kult Edelmana
podtrzymywała dzielnie „Gazeta Wyborcza“ oraz większa część filosemickich
mediów.
Każde kłamstwo powtarzane wielokrotnie urasta do rangi
prawdy, toteż „GW“ tłoczyła do pustych głów swoich czytelników bzdury o
Edelmanie i jego kolesiach tak długo, aż wszem i wobec ogłoszono „prawdę
najprawdziwszą o bohaterstwie, sprawiedliwości i heroiźmie Edelmana“ jako nie
podlegającą dyskusji.
Historii w „wersji GW“ uczą się dziś dzieci w szkołach oraz
karmi się nią studentów. Historyczne opracowania, wydawnictwa naukowe pełne są
zmyślonych i kłamliwych w rzeczywistości bajań o heroicznych dokonaniach
Edelmana wraz z jego Bundem.
Każda próba publicznego negowania postawy samozwańczego
lidera powstańczego zrywu w getcie jest z miejsca uznawana za bliźnierstwo
i traktowana niczym „negacjonizm oświęcimski“.
Tak to sobie „michniki“ stworzyły z bandyty i łobuza
postać pomnikową i trzymają przy nim wartę całodobową z piórem na ramieniu.
Prawda o Edelmanie wygląda dużo prościej, niż to by mogło
się wydawać.
Bez „gazetowyborczego“ patosu i bajania, bez wielkiego
porywu serca i walki w imię narodowej dumy oraz godności.
W rzeczywistości zarówno Bund (lewacka, bandycka
organizacja) jak i Marek Edelman dbali wyłącznie o własne interesy i to kosztem
innych mieszkańców getta.
Posuwali się nawet do kidnapingu, wymuszeń i bandyckich
napadów, być stać ich było na luksuowe życie.
Nie gardzili akcjami zbrojnymi i zabójstwami.
Stworzyli organizację, podobną do mafii.
Mordowali każdego, kto sprzeciwił się tym praktykomi i nie
był w stanie „opłacać się“ zbójom. W stosunku do porwanych nie mięli litości i
stosowali wymyślne tortury.
Pomysłowością w dręczeniu ludzi dorównywali hitlerowcom i
sowietom.
Obcinali palce dzieciom i wysyłali je nie chcącym płacić
haraczu rodzicom.
Podwieszali młodych chłopców pod sufitem, umieszczając ich
nogi w cebrze z lodowatą wodą... Prawdą jest, że nawet hitlerowcy mogliby
od Edelmana się uczyć.
Z innych znanych akcji „budnowców“ oraz Edelmana na
uwagę zasługuje napad na przedsiębiorstwo aprowizacyjne oraz kasę Judenratu.
Gdy większość warszawskich Żydów głodowało a często z głodu
umierało, Edelman i jego banadyci opływał w dobrobyt i luksusy.
Stać ich było na wszystko.
Byli panami życia i śmierci i stanowili faktyczną władzę na
terenie getta.
A udział w zbrojnym zrywie powstańczym z kwietnia1943
roku?
Cóż, w momencie nieuchronnej zagłady całego getta, nie mając
już nic do stracenia człowiek posuwa się do czynów desperackich...
Dziś jako uosobienie niegodziwca i bydlaka przedstawia się
postacie Szeryńskiego, Gancwajcha, Lejkina, Nossiga.
Na tej liście brakuje jednak osoby, która z pewnością
dorównuje wyżej wymienionym zbrodniarzom a nawet ich w pomysłowości zbrodniczej
przewyższa... brak Marka Edelmana.
Tak jak hitlerowcy dokumentowali na fotograficznej kliszy
swoje zbrodnie, również Edelman upamiętniał „działalność“ bundowsko-mafijną. Robił to piórem.
Powyższe fakty pochodzą z książki Marka Edelamana "Strażnik
Marek Edelman opowiada"
Jako ciekawostkę przytoczę jej
fragment:

Przyszli z pieniędzmi. Innym
razem żydowski policjant, zresztą skurwysyn, nie chciał dać nam pieniędzy.
Przyszliśmy do niego około czwartej, gdy termin ultimatum upływał. - Nie chcesz
dać? - spytaliśmy i zastrzeliliśmy go. Po tym zdarzeniu wszyscy płacili. W
sumie pieniędzy nam nie brakowało. To my byliśmy prawdziwą władzą w getcie. To
my decydowaliśmy, jak mają żyć ludzie, którzy pozostali w getcie. Nazywali nas
"partią". Gdy partia coś kazała, było to wykonywane. (...)