piątek, 25 kwietnia 2008

Państwo Izrael w samym środku buszu

Y A R R O K * Y A R R O K * Y A R R O K * Y A R R O K *
Powiem szczerze, o Izraelu wiem niewiele. Nigdy tam nie byłem i pewnie już nie będę. Kraj ten znam głównie z opowieści znajomych i przekazów prasowych.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych, miałem znajomego, polskiego Żyda. który jeździł tam i przywoził niestworzone opowieści oraz atrakcyjne towary. Później, już na początku lat dziewięćdziesiątych pracowałem ze wspaniałym człowiekiem – globtrotterem, który również wiele opowiadał o wycieczkach do Izraela.
Z wszystkich tych przekazów wywnioskowałem, że kraj to ludzi przyjaznych i na dodatek mówiących nie rzadko po Polsku. Dodatkowo z wszystkich tych opowieści wyłaniał się przede mną kraj nowoczesny, mogący uchodzić za aspirujący do miana państwa z kręgu kultury europejskiej. Dalszą swoją wiedzę o Izraelu czerpałem z przekazów prasowych, telewizyjnych - raczej oficjalnych, czyli bardzo pozytywnych (co w latach 90-tych, w czasie rządów postkomunistów było obowiązujące).

Od pewnego czasu, głównie za sprawą publikującego na Salonie24 Eli Barbura zaczynam dostrzegać zupełnie inną twarz Państwa Izrael. Prawdę mówiąc burzy to dotychczasowe moje wyobrażenie oraz wprowadza w stan zdumienia, jak na przestrzeni kilkunastu lat można się tak uwstecznić w rozwoju społecznym i ewolucyjnym jak żydowskie państwo.

Nie mam zamiaru przytaczać tu materiałów zamieszczanych przez Pana Barbura w całym przekroju jego działalności w Salonie24, a skupię się tylko na dwóch ostatnich wpisach.
Muszę przyznać, że wpis pierwszy, który traktował o „cywilizowanych” sposobach działania izraelskich służb specjalnych, najpierw mnie rozbawił, a później zmroził. Strzałki z currarą, zabójstwa politycznych przeciwników w obcym kraju – przywodzą na myśl plemiona z amazońskiego buszu oraz ich boje ze zanatgonizowanymi plemionami i raczej z cywilizacją mają mało wspólnego. Nie chodzi już bynajmniej o sam sposób zabijania (choć cechuje ludy dzikie), lecz o pomysł na rozwiązywanie problemu. W tym miejscu przypomina się słynne porwanie Adolfa Eichamanna z niepodległej Argentyny w 1960 roku przez grupę żydowskich agentów. Jak widać tego typu praktyki, nie respektowania suwerenności i nietykalności terytorialnej obcych Państw są w Izraelu normą od lat. Drugi wpis, wczorajszy tylko potwierdza moją tezę. Wprawdzie traktuje tylko o jednostkowym przypadku, głupoty i patologicznego zacietrzewienia, lecz oddaje też wizerunek izraelskiego obywatela-wyborcy. (Polecam tekst „Nie ma spokoju”)
Krótko mówiąc jakiś „Rubi” Rywlin – świr i jawny nieuk, naubliżał Polakom za Obozy Koncentracyjne i hitlerowski zbrodnie. Tenże Rywli jest byłym przewodniczącym Knesetu i ponoć parlamentarzystą. Ale ktoś przecież tego Rywlina wybrał do parlamentu!
Bez urazy, ale w Polsce marginalizowany Leszek Bubel nie opowiada takich głupot jak w Izraelu parlamentarzysta Rywlin. Bubel teraz jeździ po sądach, a Rywlin po redakcjach, ku uciesze żydowskiej gawiedzi.

Jak to wszystko ma się do mojego dawnego wyobrażenia o Izraelu? Do wizji jego poziomu cywilizacyjnego i wielkiej kultury obywatelskiej, o której opowiadali mi znajomi?
Nijak. Komu wierzyć? Turystom dla których atrakcyjny wyjazd przesłonił być może wiele minusów, których nawet nie dostrzegali oczarowani przyrodą, słońcem itd. Czy wierzyć zamieszkałemu tam na stałe bystremu obserwatorowi, przekonanemu o właściwości takiego barbarzyńskiego postępowania, reagującemu na każdą krytykę naturalną złością i sączącym się jadem – czyli zgodnie z „państwowym nurtem”.

Mimo wszystko bardziej trafia do mnie wersja lansowana przez Eli Barbura.
I gdzie ta kultura, gdzie ta europejskość, gdzie ta nowoczesność? Gdzie ten, oficjalnie lansowany w mediach „krąg kultury europejskiej”? Zamienił się w kamienny krąg przeznaczony do rytualnych ceremonii oddawania ofiar z ludzi i derwiszowego tańca przeróżnej maści Rywlinów.

W filmie „CK Dezerterzy” Kapitan Wagner (grany przez Zbigniewa Zapasiewicza) mówił - „Pan się nie kwalifikuje do sądu dla ludożerców, buszmenie...”. Czyżby już wtedy prócz porucznika Nogay’a, opatrznie miał na myśli kogoś z izraelskich parlamentarzystów?