czwartek, 24 stycznia 2013

Żydowski antysemita


Wielkie prawdopodobieństwo, iż świat się faktycznie ma ku końcowi.
W najnowszym Newsweeku *) Żyd oskarża Żyda o.... antysemityzm.
Można a nawet należałoby traktować ten fakt raczej w kategorii dowcipu, gdyby nie poważne argumenty i nastrój nadęto-poważny autora – niejakiego Pazińskiego.
Obiektem oskarżeń jest Rafał Ziemkiewicz, zdaniem Pazińskiego – antysemita i prawdopodobnie też faszysta.
Tu kilka wyjasnień. Otóż Paziński posiadający imię Piotr, to redaktor naczelny głupkowatego i niszowego czasopisma „Midrasz“.
Gazetki,  założonej niegdyś przez Konstatntego Geberta, syna komunistycznego, stalinowskiego bandyty Bolesława, a która ma na celu namącić w głowach nielicznych żydowskich czytelników i wyrobić w nich poczucie wyższości nad gojami.
W „Midrasz“ publikowali m.in. stalinowski bydlak i zbrodniarz Zygmunt Bauman, zakapior z GZP LWP Michał Friedman oraz Henryk Grynberg – komunistyczny kolaborant.
Paziński, zwany „Paziakiem“ znany jest też wielu blogerom ze stron portalu Salon24, gdzie stanowił wazelinową satelitę niejakiego Eli Barbura.

Profil pisma podparty wyżej wymienionymi autorytetami, wyrobiła w Pazińskim przekonanie, że jako Superżyd ma wszelkie prawo do  decydowania, kto jest antysemitą i dlaczego. Korzysta zatem Paziak ze swoich przywilejów aż miło.
Teraz ciosy Pazińskiego sięgają również jego rodaków.
Rafał Ziemkiewicz, który kilka lat temu wspomniał swoje żydowskie pochodzenie, na skutek zdrowego podejścia do historii Żydów polskich stał się w oczach Pazińskiego oraz jego lewackiego środowiska wrogiem publicznym (czytaj antysemitą) numer jeden.
Wystarczyło, że tenże Ziemkiewicz przypomniał czane karty polskiego żydostwa. Zahaczył o kolaborację bolszewicką, zdradę przybranej Ojczyzny, współpracę z zaborcą – okupantem itp...  a dla Pazińskiego wystarczyło to do odsądzenia autora od czci i wiary.
Sprawdziło się tu stare powiedzenie, że ten jest antysemitą, kogo Żydzi nie lubią oraz, że nie wolno nawet krzyknąć na Żyda, który nadepnie ci na nogę, bo jest to oznaką antysemityzmu.
Dotychczas taki system sprawdzał się, bo zgnoić goja to łatwizna, ale do tej pory żaden Żyd nie oskarżył innego Żyda o antysemityzm!
Co w tej sytuacji ?
Posługując się prostą logika należy zupełnie serio zastanowić się, czy to czasem Paziński nie jest antysemitą, bo pomawia i oczernia Żyda Ziemkiewicza?
I do tego, pewnie Ziemiewicz go nie lubi.
Ech, Paziński, ty antysemito i faszysto!

Faktem jest też, że Paziński stek swoich bzdur zamieścił w Newsweeku za zgodą (bądź na życzenie) Tomasza „syna najucziwszego z Polaków“ Lisa. Jak więc nazwać tego goja, który posługuje się Żydem, by oczernić innego Żyda?
Hiperantysemitą i hiperfaszystą.
Tomaszu Lisie, ty.....

I jak to ma nie pierdyknać?


*) Nie ma sensu cytowania czy przytaczania bzdur wypisywanych przez „Paziaka“ bo w wiekszości urąga to ludzkiej inteligencji. Zresztą, kto chce niech kupi Newsweek i przebrnie przez „szambo Paziaka“.  Ale na własną podpowiedzialność.

niedziela, 20 stycznia 2013

Bajka o Stuleyce zwanej Czerwonym Paskudnym Kapturkiem


Dziś coś dla dzieci... (może być na dobranoc)

Była sobie raz mała brzydka księżniczka o imieniu Stuleyka.
Każdy,  kto na nią spojrzał odwracał wzrok i z obrzydzeniem mówił: „Tfu, jak mogą być dzieci tak paskudne... To chyba tyko kariera zawodowa przed nią, bo życie rodzinne to nie dla niej... “.
Była ulubienicą babuni swej, starej i stetryczałej Krasnoarmiejki, która radaby jej była dać wszystko, co tylko jest na świecie, z wyjatkiem godnej pensji i wybornej fuchy w resorcie, bo takich koneksji już niestety nie posiadała.
Pewnego dnia  babcia podarowała jej aksamitny kapturek, w którym tak pięknie wyglądała, że nie chciała włożyć już innej czapeczki.
Kapturek był czerwony, miał z przodu gwiazdkę i Stuleyka wyglądała w nim jak siostra stada millerowych krasnoludów zamieszkujących „Zgniły Zagajnik“.
Chodziła ciągle w swym czerwonym kapturku i przezwano ją też „Czerwonym (ale Paskudnym) Kapturkiem”.
Razu pewnego powiedziała jej ciotka Platformenia: — Masz tu smaczną pizzę z Biedronki i flaszkę taniego wina oraz umowę zawieszenia broni.
Weźmiesz też ze sobą rękopis mowy oskarżycielskiej i potępiającej opozycję.
Zanieś to babuni. Ma kaca, jest chora i bezsilna, pokrzepi się i wzmocni a co za tym idzie będzie miała siłę wspomóc nas w walce z wrogiem.
Idź, zanim się zrobi gorąco, bądź uważna, nie schodź z drogi, bo biegając mogłabyś stłuc flaszkę, a wówczas babuni nic by się nie dostało. Przyszło by jej chlać paskudny kefir i tylko pieprzyć trzy-po-trzy w programach telewizyjnych drugiej kategorii.
Gdy zaś przyjdziesz, nie rozglądaj się po kątach, co by tu od babuni wydębić ale powitaj grzecznie staruszkę.
Stuleyka przyrzekła ciotce, że wszystko spełni jak należy.
Babka mieszkała w głębi zgniłego zagajnika, o dwadzieścia trzy minuty drogi od Bizancjum ciotki. Gdy dziewczynka znalazła się w lesie, napotkała kota. Nie wiedziała ona, co to za zły zwierz, przeto nie przestraszyła się go wcale.
— Dzień dobry, Stuleyko-Czerwony Pakudny Kapturku! — powiedział kot.
— Dzień dobry, kocie! — odrzekła uprzejmie.
— Pali-kocie — wtrącił kot i zaciągnął się marihuaną — dokąd to zmierzasz tak rano? — dodał.
— Do babuni Krasnoarmiejki.
— Co niesiesz pod fartuszkiem?
— Pizzę z Biedonki i tanie winko. Niosę to babuni. Jest stara, skacowana i wycieńczona, posili się, przetrzeźwieje i orzeźwi.
— A gdzież to mieszka twoja babunia?
— Dobry kawał drogi stąd. Komitet jej stoi pod trzema leninami, wokoło są krzaki dorodnej komuny, trafisz tam łatwo.
Pali-kot pomyślał: „Smaczny to dla mnie kąsek z tej małej, lepszy jeszcze, niż stara babka Krasnoarmiejka. Muszę się wziąć mądrze do rzeczy, by mi obydwie wpadły w zęby.”
Starą wpierw w całości połknę z elektoratem a Stuleykę później.
Będę nią z wnętrza organizmu mojego sterował.
Szedł przez chwilę obok dziewczynki, potem zaś rzekł:
— Spójrzno, jakie piękne zioła wokoło. Czemu na nie nie patrzysz? Zda mi się, że nie słyszysz nawet pisku biedy. Idziesz prosto przed siebie jak leming jaki, a w lesie tak miło, że aż się serce raduje.
Stuleyka podniosła oczy i zobaczywszy drzewa oblane migotliwymi promieniami słońca, oraz mnóstwo ślicznego zioła, pomyślała: „Ucieszyłaby się babunia, gdybym jej przyniosła faję. Jeszcze wcześnie i zdążę na czas.” — Potem zeszła z drogi i ruszyła w las za ziołem. Zerwawszy nieco, spostrzegała zaraz bibułki i gilzy, przeto zagłębiała się w las coraz to dalej. Zaś pali-kot poszedł prosto do domu babki i zapukał.
— Kto tam? — zapytała babka Krasnoarmiejka.
— To ja, Czerwony Paskudny Kapturek, twoja Stuleyka! — rzekł pali-kot. — Przynoszę pizzę z Biedronki i tanie winko, wpuść mnie, babuniu.
— Naciśnij klamkę — powiedziała staruszka, — jestem skacowana, słaba i nie mogę wstać, bo mam helikopter we łbie.
Pali-kot wszedł; nie mówiąc słowa, zbliżył się do starej lewcy i połknął ją. Potem ubrał się w jej odzież i w czapkę budionnówkę, legł w łóżku i zasunął firanki.
Tymczasem Stuleyka biegała za ziołem i dopiero, gdy zebrała go tyle, że ledwo unieść mogła, przypomniała sobie o babce i poszła prędko do niej. Zdziwiło ją bardzo, że zastała drzwi otwarte, gdy zaś weszła, zrobiło jej się jakoś nieswojo.
Pomyślała; „Jakże tu jakoś straszno dzisiaj, chociaż zawsze było mi bardzo wesoło u babuni”. Śmierdzi ziołem, alpagą oraz słychać pedalską muzę.
— Dzień dobry babuniu! — zawołała Stuleyka, ale nikt nie odpowiedział.
Podeszła do łóżka, rozsunęła firanki i zobaczyła, że babunia leży, z czapką  wsuniętą głęboko na twarz. Wyglądała jakoś bardzo dziwnie.
— Babuniu! — powiedziała dziewczynka. — Jakież ty masz wielkie uszy!?
— Bym cię lepiej słyszała, co twoja ciotka kazała mi przekazać, — odparł pali-kot, udając babunię.
— A jakie ogromne oczy!?
— Bym cię lepiej widziała i byś nie mogła mi się schować.
— A jakie ogromne ręce!?
— Bym cię mogła lepiej schwytać i tobą sterować.
— A jaką ogromną paszczę!?
— Bym ci mogła więcej nagadać i nabajdurzyć.
— A jakie wielkie zęby!? A dlaczego ty w ogóle masz zęby babciu Krasnoarmiejko???
— A mam, ale to są sztuczne... Mam, by nikt nie pomylił mojej gęby z tyłkiem...
Rzekłszy to, wyskoczył pali-kot z łóżka i połknął biedną Stuleykę.
Nasyciwszy się kobietami, pali-kot spalił zioło, zeżarł pizzę z Biedronki, wypił tanie winko, położył się z powrotem i zaczął głośno chrapać orz puszczać bąki.
Niezadługo zjawił się pod domem gajowy Bul-Nadzieja i pomyślał; „Coś za głośno chrapie dziś staruszka. Może mocnej się zaprawiła wczoraj? Muszę zobaczyć, czy nie ma delirki”. Wszedł i zbliżywszy się do łóżka, poczuł zapach alpagi oraz zioła.
— Tuś mi stary łotrze! — zawołał gajowy widząc pali-kota w stroju babci. — Dawno cię szukam!
Powiedziawszy to, chciał już wziąć na cel pali-kota, ale wpadło mu do głowy, że może pożarł on Krasnoarmiejkę i że może da się ją jeszcze ocalić. Nie strzelił więc, ale rozpruł nożyczkami brzuch śpiącego zwierzęcia, niczym Zbój Rostowskój domowe budżety Polaków. Po kilku cięciach ujrzał babkę Krasnoarmiejkę, a gdy uczynił jeszcze kilka cięć, wyskoczyła Stuleyka i zawołała: — Ach, jakem się przelękła! Jakże ciemno było w brzuchu Pali-kota! Uratowałeś mnię w ostatneij chwili - już prawie mijałam dwunastnicę...
Także i babka wyszła żywa jeszcze, ale strasznie zdyszana, bo w mieszance pizzy i alpagi sporo czasu pływała.
Tymczasem Stuleyka przyniosła prędko kilka tomów akt oraz oskarżeń i wypełniono nimi brzuch pali-kota.  Ten zerwał się, chciał uciekać, ale akta i oskarżenia były tak ciężkie, że padł na ziemię i miał niestrawności.
Wszyscy troje radowali się bardzo. Gajowy ściągnął z Pali-kota skórę i poszedł z nią do Pałacu, bo właśnie Aniadziadzia na obiad wołała. Babunia zaś zjadła kawałek podgardla  Pali-kota, popiła krwią z aorty i wyzdrowiała.
A Stuleyka pomyślała sobie: „Póki życia, nie zejdę już z drogi wytyczonej przez ciotkę Platformenię i nie dam się przekabacić żadnemu Pali-kotowi .”
Po czym żyła długo i szczęśliwie, dopóki jej jakiś ciućma drzwi od mieszkania nie wymalował... ale to inna bajka.

czwartek, 17 stycznia 2013

Ku..a z Jaworek, ch.j biegły i nieuki z prokuratury.


Z góry przepraszam za stek wulgaryzmów, ale inne słowa nie mogą paść...

Osiemnastoletnia zwyrodniała kurwa z miejscowości Jaworki w małopolsce – Klaudia T. karmiła węża pytona żywymi kociętami. Całą sprawę opisała prasa w sierpniu ubiegłego roku. Wpierw pod pozorem opieki, wyłudziła trójkę młodych kotów od osoby szukjącej dla nich domu a następnie na oczach dzieci podała zwierzeta gadowi na pożarcie.

Wczoraj prokuratura rejonowa w Nowym Targu umorzyła sprawę na podstawie opinii biegłego, który stwierdził, że podstawowym pokarmem pytona w naturze są żywe istoty. Prokuratura zatem uznała, że skoro jest to zgodne z naturą, to karmienie żywymi kociętami pytona jest zgodne z prawem. Prokurator, rzecz jasna nie zgodził się podać nazwiska biegłego.

Faktycznie trzeba być nie lada zwyrodnialcem, bydlakiem lub złamanym chujem, by jako biegły wydać taką opinię.  Trzeb by też matołem, kretynem, bezmózgiem lub też przepłaconym szmalcownikiem by nie zauważyć, że w naturze pyton nie jada zwierząt domowych, bo natruralnym środowiskiem pytona nie jest m-3 w mieście.
Trzeba być też nieukiem i głupkiem skończonym (a nie prokuratorem), by ową opinię uznać za wiążącą, wobec litery polskiego prawa, które wyraźnie się w takiej kwestii wypowiada*

Ze swojej strony życzę, zarówno zwyrodniałej kurwie z Jaworek, która niczym hitlerowcy miała ubaw w znęcaniu się nad żywymi istotami, jak i szmalcownikowi – chujowi, będącemu biegłym sądowym, by stali się pokarmem dla któregoś z drapieżnych zwierząt.
By ktoś celowo lub przez przypadek wrzucił ich do basenu z aligatorami lub wybiegu dla kotów drapieżnych.
Niczym to nie grozi. W końcu prokuratura też sprawę umoży, bo cytując tegoż kretyna-biegłego: „(...)podstawowym pokarmem krokodyli/lwów w naturze są żywe istoty. Prokuratura zatem uzna, że skoro jest to zgodne z naturą, to karmienie żywymi ludźmi krokodyla/lwa jest zgodne z prawem (...)


* Prawo polskie mówi:
„Zabrania się zabijania zwierząt, z wyjątkiem: uboju i uśmiercania zwierząt gospodarskich oraz uśmiercania dzikich ptaków i ssaków utrzymywanych przez człowieka w celu pozyskania mięsa i skór"
(Ustawa o ochronie zwierząt, znowelizowana w styczniu 2012 r.)

„Koty i psy, zgodnie z dalszymi zapisami ustawy to zwierzęta domowe, jako żywo niehodowane w naszym kraju na mięso i skóry, ale nawet jeśli ktoś wbrew zapisom ustawy uważa koty za zwierzęta gospodarskie, to art. 34 mówi: zwierzę kręgowe w ubojni może zostać uśmiercone TYLKO po uprzednim pozbawieniu świadomości przez osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje".
 

niedziela, 13 stycznia 2013

21. Owsiakowy Cyrk Polski im. Włodzimierza Lenina


Kończy się 21. Cyrk Polski.
Wreszcie.
Całodniowy hałas, darcie gęby w telewizorze, podstarzały mocno hippis w czerwonych okularach machający łapami i ogólne „tykanie“ wszystkich wokoło.
„Róbta, co chceta...“
Władza jak najbardziej „za“, lewacka opozycja też.
Że władza, to normalka. W końcu, to od wielu lat Owsiak raz w roku zastępuje Skarb Państwa oraz ministra zdrowia.
Opozycja, ta od komunistów i „Ruchali kota“ w owsiakowym cyrku znajduje natomiast trampolinę do wyskoku ponad krawężnik i pokazania się w mediach.
Nie jest to trudne, bo wystarczy przekazać na WOŚP – śmierdzący pod pachami rozciągnięty sweterek, posputy długopis, inne niepotrzebne badziewie lub też zafundować wycieczkę do Brukseli wraz z eurodeputowanym (rzecz jasna na koszt podatników).
Można też wylicytować jajecznice zrobioną brudnymi łapami czołowego szambiarza.
Wiadomo, telewizja to pokaże a i pochwali...

W tym roku, jak mówił Owsiak ofiara dla dzieci ale też i dla starców.
Nie wiadomo czy ta druga połowa kasy pójdzie na leczenie czy na agitację za eutanazją seniorów. Czas pokaże.
W każdym razie to miło, że raz w roku rozpasane gówniarstwo zbierało pieniądze dla „osób starszych“ a nie dla (jak ich nazywa przez pozostałe dni w roku) „pier...nych moherów“ i „jeb...nych lamusów“.
Jedynie to cieszy...
Ku pokrzepieniu serc lemmingowej braci – wystepy szarpidrutów.
Tu element dekoracyjny – czerwona , sowiecka, czerwona gwiazda na czapce-uszatce bydlaka z zespołu „Big Cyc“. Może za rok będzie swastyka. Póki co, Lenin górą, przed Hitlerem...
To właściwie tyle.

„Przedmeczowa rozgrzewka“ Owsiaka (dysput o eutanazji) i czerwona gwiazda u śmierdziela na czole.... ech, bliżej chyba jednak do uśmiercania niż leczenia.

wtorek, 8 stycznia 2013

Calisia furioso i inne

Oj działo się od niedzieli dużo...
Kalisz wybuchł na Ziobrę, że ten chce wszystkich bandytów aresztować...
Chyba Rysio z sędzią (S)Tuleją się widział niedawno, który to sam sobie żeglarzem, sterem i okrętem.
Ponoć mają nawet zlikwidować prokuraturę i policję.
(S)Tuleya sam wystarczy.
Ma oskarżać, doprowadzać, bronić i wydawać wyroki. I będzie cały czas rozgrzany.
Chłopak wyczuł swoje pięć minut.
Póki co tylko doprowadza.... do śmiechu
U Lisa w programie, jak zawsze barachło i wyciśnięte wrzody z tyłka społeczeństwa.
Dziś Czubaszek, Lipińska, Materna i Mikołejko. Bagno powyżej uszu, tak że nie słuchałem.
Do pobudzenia instynktów wymiotnych wystarczą same ich gęby... Okropieństwo.
Później Szczuka i znów o tym, że Grodzka to kobieta.
Terlikowski przeciwny a ksiądz Dominikanin i tak i tak.
Z jałowej dyskusji dowiedzieć się można było tylko (jak uważa Szczuka), że nazwanie kogoś "mężczyzną" jest obraźliwe.
 Pieronek "nawrócił się" (czy też obraził na swoje środowisko w rabinacie) i przyłożył "ateuszom". Obraził się Palikot i Ryfifiński.
Zawsze jak wrzuci się granat do szamba, to pierwsze wzlatuje najlżejsze gó...no.

I jeszcze komiks:




czwartek, 3 stycznia 2013

Gierkoteka

Sojuz Lewizny Demagogicznej postuluje w sprawie ustanowienia nowego, 2013 - "Rokiem gierkowskim". Młodzi działacze partyjni domagają się też nadawania imieniem Gierka nazw ulicom, skwerom i rondom. W końcu Towarzysz Edward się zasłużył...
Jak donoszą dobrze poinformowane źródła, jest to element większej akcji przywracania przez SLD naszym ulicom, mostom i alejom, imion właściwych patronów.

Pewnego dnia, pewnego roku, w przyszłości.

Debil ubył, debil przybył....


Jak się okazuje stan debili w „Gazecie Wyborczej“ musi się zgadzać.  Ledwo pozbyto się jednego, bolesną pustkę  wypełnił drugi.
Wielkiego improwizatora i miłośnika muzycznej fantastyki stosowanej Pacewicza Piotra, wyp... przez Michnika z roboty, zastapiła Agata Kondzińska, również paranormalna muzyczna improwizatorka.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, debilną brać z „GW“ do muzyki fortepianowej niezwykle ciągnie, po czym własnie ich poznać można. 
Nieuctwo na poziomie szkolenia podstawowego w klasie fortepianu, czy może cierpienia z powodu braku instrumentu?
To trudno powiedzieć.
„Słynny kardiolog, o rękach cenniejszych niż wirtuoz pianista, bo ratujący nimi życie, idzie przez główny hol swego szpitala, ręce ma skute...“ – bełkotał niegdyś kiczowaty Pacewicz
„Propaganda antyrządowa i mord smoleński, to dwa fortepiany, na których PiS grał Polakom przez cały rok ...“ – bredzi obecnie w stylu mistrza kiczu – Kondzińska oraz dodaje tęskno i pianissiomo  -  „Nowych instrumentów w orkiestrze Jarosława Kaczyńskiego nie widać....“
Takie to muzyczne obsesje i tęsknoty za talentem objawiają się w „gazowybie“...
Aby pozostać w miłym temacie dziennikarskego muzykowania, nieśmiało zasugeruję pani Kondzińskiej wewnątrzredakcyjny koncert, powiedzmy w wykonaniu samego Adama Michnika.
Tylko ten fortepian nie za bardo pasuje.... zbyt Chopinem pachnie.
Ale mogą przecież być skrzypce. Tak, mały koncert Michnika na skrzypeczkach, powiedzmy na dachu w Agorze.... a pani redaktor to pięknie opisze, że nawet Pacewiczowi oko zbieleje.