czwartek, 16 grudnia 2010

Miałem sen, piękny sen....

Jakoś tak dziwnie podziałała na mnie informacja o zamieszkach w Grecji, że przewracałem się w łóżku z boku na bok i nijak zasnąć nie mogłem.
Wszystkie te wiadomości poparte obrazami przekazywanymi przez programy informacyjne, pobudziły moją wyobraźnie do stanu niespotykanego do tej pory.
Zadziwiające, że właśnie przekaz o wojnie ulicznej w Grecji zrobił na mnie tak wielkie wrażenie.
Gaz na ulicach, kamienie, płonące samochody, ranni demonstranci, policjanci i politycy... to wszystko nie dało zasnąć.
Rewolucja!
O, do czego doprowadzić może nieodpowiedzialność polityków, zła władza i zdesperowani ludzie.
Kraj zlany bratnią krwią.

W końcu koło czwartej nad ranem poczułem, że zapadam się miękkie objęcia Morfeusza.
Nie trwało to jednak długo.
Nie wiedzieć dlaczego jakiś dziwny impuls spowodował, że nagle szeroko otworzyłem oczy.
O śnie nie było już mowy.
Usiadłem na łóżku i odruchowo spojrzałem w okno.
Był już dzień.
Drugi rzut oka, tym razem na budzik sprawił, że poderwałem się do pionu.
- Cholera 10.00 godzina, do roboty... do roboty...
Jeszcze marsz na balkon, w celu określenia pogody i bieg pod prysznic....
Niestety widok za oknem zatrzymał mnie na dłuższy czas na balkonie.
Zgroza!
Po ulicach pospiesznie przemieszczały się grupy ludzi z biało-czerwonymi flagami.
Płonęły opony.
Pod sąsiednim blokiem ośmiu rosłych mężczyzn z opaskami na rękawach pilnowało kilku policjantów, którzy siedzieli z rękoma za głowami.
W oddali płonął jakiś plakat wyborczy.

- Co do diabła się dzieje?! – pomyślałem.
Czym prędzej wskoczyłem pod prysznic i raz dwa spod niego wyskoczyłem.
Ubierałem się najszybciej jak tylko mogłem.
Z bloku wybiegłem na ulicę i pierwsze kroki skierowałem w kierunku Pałacu Namiestnikowskiego.
Zdawało mi się, że miejsce to jest niejako symboliczne i tam dowiem się najprędzej o co chodzi...

Faktycznie pod Pałacem kłębiły się tłumy.
Słychać było przekrzykujących się trybunów.
- Co jest,... co się stało...?” - spytałem młodego człowieka z biało-czerwoną opaską na ramieniu.
- Panie, jak to co jest? Dość już tego... kraj jest bankrutem, my jesteśmy bankrutami. Rostowski dowalił podatki, dług publiczny przekroczył podwójny stan tragiczny...
Tusk do Peru z żoną sobie pojechał, a Gajowy uciekł na Białoruś z Nałęczem i Jaruzelskim... – po pożyczkę podobno do Łukaszenki się udał.
- Co Pan mówi??? Panie, a policja, wojsko... przecież będzie zadyma...

- Coś Pan urwał się z choinki?
To nic Pan nie wiesz? Gdzieś Pan był od rana?
Przecież wojsko przeszło na naszą stronę. Większość policji też... tylko ABW i niedobitki wywiadu z dawnego WSI broniły się, aleśmy ich spalonymi oponami wykurzyli! Siedzą teraz w Cytadeli...

Podziękowałem rozmówcy i pomyślałem, że wiele na temat rewolty dowiem się na Wiejskiej.
Już sto-dwieście metrów przed Sejmem poczułem gryzący dym w oczach.
To opony i inne demonstracyjne kopcie dopalały się ślicznie.
Pod samym gmachem trwał spektakl.
Tłum demonstrantów i patriotycznych oddziałów wojska używał sobie na znienawidzonych przedstawicielach partii rządzącej.
Nie wszystkim udało się uciec lub schować.
Od młodego człowieka z Gwardii Narodowej dowiedziałem się, że np. Niesiołowskiego wyciągnęli z kibelka sejmowego, gdzie próbował ukryć się w szafce na papier toaletowy.
Jeszcze do niedawna butny i bezczelny, wisiał teraz podwieszony na sznurze pod latarnię przed Sejmem z przyklejonym czerwonym nosem z tabliczką „Pociągnij za sznur a pajac pomacha łapami”.
Łkał przy tym niemiłosiernie.
Przy słupku parkingowym przywiązany do barierki stał Schetyna z wymalowanym szminką na czole hasłem: „Kradłem dla Rycha”. Co chwila na jego łysinie lądował ogryzek bądź grudka ziemi.
- Panie, za babę się przebrał! Aleśmy go z kolegą wypatrzyli... no nie ma takich paskudnych bab... – roześmiał się kolejny rozmówca, który w skrócie przedstawił historię pojmania marszałka sejmu.

Na wysokości dawnego salonu wydawniczego Iskier, grupa młodych ludzi pastwiła się nad Grasiem.
Podszedłem tam na chwilę.
Biedak-rzecznik zamiatał ulicę, a raczej starał się zamiatać wśród gwizdów i łajań.
Miał na sobie fartuch, a na głowie brudną ścierkę.
Na plecach wymalowano mu białą farbą: „Cieciujesz dla szwaba, pocieciuj też dla Polaków”.
Dalej jeszcze Klich próbował robić „pompki” czym wywoływał salwy śmiechu wśród pilnujących go żołnierzy.
Tłum zbrojny z pałki, kamienie i petardy wzmocniony przez kilka wozów bojowych powoli przemieszcza się w kierunku URMU.
Dołączyłem do nich.

Gmach Urzędu Rady Ministrów został wzięty z marszu. Właściwie nie było komu stawiać tam oporu, gdyż ochrona uciekła, a urzędnicy nawiali do Peru wraz z Panem Premierem.
Po pół godziny przeszukiwania gmachu, z pojemnika z odpadkami spożywczymi wyciągnięto ministra Arabskiego.
Gdyby nie ketchup i resztki musztardy na twarzy, trudno byłoby tę twarz w ogóle zobaczyć, bo blady był ze strachu, że aż przezroczysty.
- Na biurko go i przez okno... zobaczymy ja daleko zaleci.... – zaproponował ktoś z tłumu.
- Dawać go! Dysponował samolotami, to niech teraz się wykaże...! – dodał ktoś inny.

Na parterze napotkaliśmy grupę demonstrantów ze Śródmieścia. Przynieśli najświeższe informacje z frontu.
- Ludzie, Gronkiewiczowa złapana! Capnęli ją koło NIKu. Chciała się przedostać do ambasady Izraela... Pejsy sobie i brodę przykleiła, ale poznaliśmy ją. Szła w zaparte, że jest atache kulturalnym ambasady i nazywa się Gronkberg... to bezczelna baba!
- Gdzie ją macie?
– spytał ktoś rządny odwetu na prezydentowej Warszawy.
- Odśnieża jezdnie na Bankowym! Do wieczora ma oczyścić trasę aż do MDMu...

Gdy doszedłem pod Belweder, spektakl trwający tam właśnie się kończył.
Niedobitki doradców Komorowskiego, ci którym nie dane było uciec na Białoruś, wśród wymierzanych kopniaków w tyłek czmychały czym prędzej z pałacu.
Ostatni kuśtykał Osiatyński ze spodniami w garści i zapłakaną twarzą.
Przy wartowniczych budkach zauważyłem centrum prasowe.
Dwóch młodych ludzi rozdawało biuletyny drukowane naprędce.
Okazało się, że Komorowski przedostał się do Rosji i tam poprosił o azyl polityczny.
Ponoć Miedwiediem miał opory, ale przekonał go Jaruzelski.
Niestety na razie brak jakichkolwiek wieści o Tusku.

Wraz z liczną grupą 30-40 osób udałem się teraz opodal, pod ambasadę Federacji Rosyjskiej. Widok, który tam ukazał się naszym oczom jednocześnie wzburzył nas ale i rozśmieszył.
Za płotem, na terenie przylegających do ambasady aż kłębiło się od członków PO.
Ściśnięci jak sardynki w puszce czekali na ratunek i wybawienie. Ktoś dowiedział się, że ma ich przyjąć jakiś dyrektor gabinetu i pomóc w wystawieniu wiz rosyjskich.
- Dupy tłuszczem wam obrosły, wypieprzajcie stad do Moskwy – skandował tłum, wbijając wzrok w bladych ze strachu peowców.
Dyrektor gabinetu ciągle nie pojawiał się...

W tym samym czasie pod tłum demonstrantów podjechał wojskowy gazik.
- Panowie, ubaw jest na Czerskiej! Michnik się kaja, Pacewicz po rękach ludzi całuje i prosi o wybaczenie... jaja jak berety - jednym tchem wyrecytował młody oficer z opaską w barwach narodowych na ramieniu, który wychylił się z auta.
- W gacie narobili, gdy zobaczyli wóz bojowy pod Agorą.... jak karaluchy wypełzali z budynku i na kolanach przepraszali...
- Jąkała zanim powiedział za co przeprasza i wyznał winy, to z pół godziny trwało... On się nawet przyznał, że był TW Albinem , ale ludzie go olali, i to dosłownie...olali.
Teraz to już po wszystkim... towarzystwo całe pouciekało. Część z nich przebija się do ambasady Izraela, część do ruskiej, a kilku nawet do peruwiańskiej... to ci co bardziej Tuska kochają....

Dzień powoli kończył się.
Wracałem do domu, pełnymi ludzi ulicami. Nastrój, mimo ogólnie złej atmosfery panującej w kraju, był szczególny.
Wyczuwało się nutę optymizmu i radości.
Co będzie?
Wszystko jedno, gorzej niż za Tuska już być nie może.
Jeszcze gdzieniegdzie widziało się zapędzonych do prac porządkowych sługusów „Słońca Peru” machających łopatami w takt wydawanych komend.

Miło było bardzo....