piątek, 31 maja 2013

czwartek, 23 maja 2013

Cezary Tomczyk na... swoim!


„- Jak taki zaczyna od kapowania, to na czym skończy?
- Na Powązkach...“ – słynny dialog z „Psów“ Pasikowskiego jakoś dziwnie przyszedł mi do głowy, gdy dowiedziałem się, że niejaki poseł Cezary Tomczyk doniósł do prokuratury na Kaczyńskiego.
Że niby ten nie wpisał do oświadczenia majątkowego darowizny od klubu PiS. We wszystkim Tomczyk powołał się na publikację Newsweeka, która to jak wszystkie ostatnie „rewelacje“ Lisa są pisane na podstawie „więści z magla“.
Cezary Tomczyk, to taki młodzian z ukończoną w 2008 roku politologią i zadęciem wielkopańskim przynależnym słoikowym lemingom.
Prócz tego, Tomczyk nie grzeszy systematycznością i precyzją w działaniu.
Grzeszy natomiast potrzebą pokręcenia tzw. lodów.
Jak przystało na prawdziwego platformersa, co prawda nie wymienia z kolegami zegarków ani nie wozi żony po ekskluzywnych sklepach, by sobie futro skręciła, lecz preferuje wesołą, wręcz radosną i kreatywną formę wypełniania oświadczeń poselskich.
Tylko z ciekawości prześledziłem trzy ostnie takie oświadczenia. 
Z października 2011, kwietnia 2012 oraz kwietnia 2013.
Na uwagę zasługuje historia zaciągniętego w Banku Pocztowym  kredytu hipotecznego.
W październiku 2011 roku pan poseł twierdził, że zaciągnięty przez niego w ramach w programu „Rodzina na swoim“ kredyt wynosił 401.000 zł (do spłaty). Wprawdzie, zapewne z wielkiego dobrobytu pierwotnie kwotę pożyczki oszacował na 385.000 zł, ale po zastanowieniu podwyższył sobie kredyt o 16.000 zł. A niech tam...
Już w następnym roku poseł Tomczak, według oświaczenia z kwietnia 2012 roku, posiadał do spłaty 398.000 zł.
Jakoś dziwnie, mimo deklaracji miesięcznej spłaty w wysokości 2.200 zł, kredyt mu nie zmalał o przewidywalną wielokrotność tej kwoty, to jest około 14.000 zł.
W okresie od 24.10.2011 do 30.IV.2012 pan Tomczak spłacił (401.000 zł – 398.000 zł) tylko 3.000 zł!
Wynika z tego, że w ciągu pół roku „zapomniał“ o spłacie kredytu aż pięciokrotnie.
Cóż za roztargnienie.
Nie inaczej było w roku następnym. Według oświadczenia poselskiego z 30.IV.2013 roku suma kredytu „do spłaty“ wynosiła 383.000 zł.
Wynika z tego, że z kwoty ubyło tylko 15.000 zł, co stanowi trochę ponad połowę zadeklarowanej kwoty rocznej spłaty (powinno być 26.400 zł).
Ach ci pocztowcy, wyjątkowo cierpliwi i tolerancyjni bankierzy... i jacy rozrzutni.
Oczywiście całe te wyliczenia „biorą w łeb“ w przypadku nieujęcia w rejestrze kwot odsetek.
Gdyby jednak tak się stało, to oznaczało by, że pan poseł dokonał oszustwa w oświadczeniu poselskim i zataił właściwe kwoty. A to chyba kryminał....?
Z posła Tomczyka raz już wyszedł kłamczuszek.
Jego sprawą zaiteresowała się w 2011 roku Komisja Etyki Poselskiej.
Chodziła, a jakże o „niejasności w oświadczeniach poselskich“...
Wtedy Tomczyk napisał do kolegów z KEP:
„W związku z niejasnościami dotyczącymi mojego oświadczenia o stanie majątkowym informuję co następuje:
W wyniku błędu wykazałem przychód z tytułu wynagrodzenia w wysokości 133 382,04 PLN zamiast dochód w kwocie 132 047,04 zł. Ponadto w wyniku pomyłki wykazałem w os. majątkowym miesięczną kwotę diety w wysokości 2 280 PLN. Zgodnie z informacją PIT-R osiągnąłem dochód z tytułu diety w łącznej wysokości 27 360,7 oraz podlegał opodatkowaniu w kwocie 2 341,77 PLN
Proszę o przyjęcie moich wyjaśnień oraz przekazanie ich do Prezydium Sejmu, celem zamieszczenia w Internecie zgodnie z art. 35 ust. 5 o wykonywaniu mandatu posła i senatora.“
Ciekawa historia wiąże się też z innym kredytem posła, mianowicie preferencyjnym kredytem studenckim, zaciągniętym w 2007 roku, czyli na rok przed ukończeniem przez Tomczyka studiów.
Bank PKO udzilił wtedy mu pożyczki w wysokości 46.000 zł.
Fakt ten Tomczyk odnotowywał w oświadczeniach w kolejnych latach, do kwietnia 2011.
Ale już w oświadczeniu poselskim z 24.10.2011 roku o kredycie tym ani widu ani słychu.
Podobnie w kolejnym z 30.IV.2012 roku – informacji o studenckim kredycie brak!
Dopiero w kwietniu 2013 roku, pan poseł raczył był przypomnieć sobie o tym zobowiązaniu  i odnotował to w kolejnym poselskim oświadczeniu.
Jak wynika z obliczeń, Tomczyk nie tylko zapomniał o odnotowaniu tego faktu w dokumentacji sejmowej, ale też i o spłacaniu rat tej pożyczki.
Prosta matematyka – kwiecien 2011 roku – do spłaty 20.000 zł.
Kwiecień 2013 – do spłaty ok. 19.500 zl!
Przez dwa lata pan Cezary Tomczyk oddał Bankowi PKO jedynie 500 zł.  
Ma facet gest.
W końcu to platformers pełną gębą i.... pełnym portfelem z pożyczek.


 














Historia oświadczeń Tomczyka z lat 2007-2011

środa, 22 maja 2013

Bolek potrafi!


 Z OSTATNIEJ CHWILI!

czwartek, 16 maja 2013

"Oburzony"


Stało się coś doniosłego - „Honorowy Gruźlik III RP“ Adam Michnik zabrał głos.
A zabrał głos w sprawie wystąpienia posła LSD Tadeusza Iwińskiego, który podczas posiedzenia komisji kultury i środków masowego przekazu zaprotestował przeciwko fragmentowi przygotowanego projektu ws. śmierci Grzegorza Przemyka.
Chodziło o zdanie: "Na polecenie najwyższych władz partyjnych i państwowych fabrykowano dowody mające obciążać winą za śmierć Grzegorza Przemyka sanitariuszy pogotowia ratunkowego, zaś ukrywano te, które wskazywały na milicjantów, jako winnych śmierci maturzysty".
Wkurzył się zatem ostentacyjnie Michnik na Iwińskiego i pewnie już nie będzie publicznie  z nim wódki pił.

"Myślę, że trzeba bardzo wiele wysiłku, by móc się z nim (projektem uchwały) w czymkolwiek nie zgodzić (...) Śmierć Grzesia Przemyka należy do najbardziej brunatnych kart epoki stanu wojennego. (...) Całą nikczemność tamtych czasów mamy tu w pigułce"
"Szanowny panie pośle (to do Iwińskiego) - sąd nie wskazał również wielu innych rzeczy, ale sprzeciw pana i pańskich kolegów politycznych wskazuje, że chcecie zamazać pamięć o tamtej zbrodni (...)"
To aż tak ubodło MIchnika...?!

Panie Adamie Michniku, po co tak ostentacyjnie i od razu wielkie słowa: „brutalne, nikczemność, tamta zbrodnia...“?
Z punktu widzenia pańskiej formacji parapolitycznej – to nie jest możliwe by coś takiego wtedy miało miejsce!
To tylko bezczelna propaganda, pewnie PISowska lub w najlepszym razie endecka...
A nie  lepiej pogadać i wyjaśnić wszystko z pańskim „człowiekiem honoru“ - Czesławem Kiszczakiem – ówczesnym szefem MSW?
Może tez Pan Urban, kolega po fachu i pański kompan – coś dorzuci?
W ostateczności zostaje audiencja u „opieprzcie się od ge...ge...generała“  Jaruzelskiego.
Dyskusja z w/w powinna wszystko wyjasnić, a wtedy wrócimy do wersji o mordercach-pielęgniarzach i zbrodiczej lekarce zpogotowia...


środa, 15 maja 2013

Idiota pisze do idiotów


Żydowski Washington Post kolejny raz wbił szpilę w stosunki polsko-żydowskie.
Nie są i tak one najlepsze, ale to może i dobrze, bo stosunkować się poprawnie z podlecami nie godzi się.
W każdym razie, jak często się zdarza, żydowska, amerykańska prasa próbkuje polską cierpliwość i prowokuje. Chodzi jak zawsze o „polskie obozy koncentracyjne“.
W poniedziałkowym dodatku do Washingoiton Post, niejaki Justin Moyer napisał : „...w 1940 roku rząd Bułgarii podpisał potajemne porozumienie, by przekazać 20 tys. Żydów do polskich obozów koncentracyjnych".
Pewnie ten kretyn Moyer, to jakiś nikt, lub prawie nikt, a o świecie wie tyle co większość amerykanów, która uważa, że Poland i Holand to jedno i to samo.
W każdym razie na taką potwarz zareagował, a jakże - Polski Ambasador  Ryszard Schnepf.  Jak swój do swojego napisał list do niejakiego Martina Barona, który jest szefem Washington Post.
- To niezwykle ważne, by używać precyzyjnego i poprawnego języka: to były nazistowsko-niemieckie obozy koncentracyjne w okupowanej Polsce... plecie w liście Schnepf.
W tym momencie rodzi się zasadnicze pytanie: skąd władze Rzeczpospolitej biorą takich durniów i dlaczego awansują ich do godności ambasadora?
Później własnie taki  głupek ośmiesza nasz kraj. Domagając się precyzji językowej, sam nie potrafi sprecyzować o co mu chodzi.
Według Schnepfa obozy koncentracyjne były „nazistowsko-niemieckie“ , czyli założone przez nazistów i niemców.
Niemcy, to wiemy kto – naziści... może to jacyś kosmici przypadkiem wtedy odwiedzający Ziemię. Pewnie Schnepf wie kto zacz...
W każdym razie adresat listu Baron, przejął się i sprostować nakazał na drugi dzień po południu. Ale co sobie „polskie obozy smierci“ powisiały na stronie internetowej i na szpaltach gazety to jego.
Prawdopodobnie jest to taki „Baron cygański“, bo już nie pierwszy raz „mocno cygani“ i udaje, że nie umie zapamiętać jak właściwie powinno nazywać się „obozy smierci“.
Może upośledzony... albo działa celowo?
Prawdopodobnie i jedno i drugie.
Na koniec jeszcze jeden „kwiatek“ z tegoż artykulu w „Washington Post“.
Kiedy nazistowskie Niemcy zaczęły mordować Żydów w Europie podczas drugiej wojny światowej, społeczeństwa zrobiły niewiele, by to powstrzymać. Na przykład obywatele Francji, Włoch, Holandii i Polski nie wybiegali masowo na ulice w oburzeniu, kiedy ich sąsiadów wysyłano do obozów koncentracyjnych - pisze w artykule wspomniany wcześniej idiota - Justin Moyer.
Trudno to skomentować.
Ale niestety takie pojęcie mają amerykańscy kretyni z Washington Post o okupacji w Europie. Co gorsza nie tylko amerykańscy.... Polska dyplomacja również.

niedziela, 12 maja 2013

SyfiLIStycy

Wychodzi na to, że za sprawą Tomasza Lisa, powstało w Polsce nowe dziennikarstwo. Dziennikarstwo kreacyjne, inaczej (od nazwiska twórcy) syfilistyczne.
Polega ono na dopasowywaniu wykreowanych faktów, do przyjętej uprzednio końcowej tezy.
A jest to tak, mówiąc wprost i dla przykładu: chcemy dokopać panu X.
Wymyślamy sobie, że ten X. jest malwersantem i złodziejem.
Następnie również wymyślamy grupę  świadków, na których słowa powołujemy się przy oczernianiu pana X.
Aby było tajemniczo, wiarygodnie i nie do ustalenia - piszemy, że świadkowie to „osoby anonimowe z bliskiego otoczenia X“.
Walimy z grubej rury, ile się da w pana X. powołując się na wymyślone przez siebie „fakty“  włożone w usta wymyślonych przez siebie postaci „anonimowych współpracowników X.“
I tak jedziemy po całości i do końca.
Aż X. zdechnie.
Czytelnicy są zachwyceni, władza również.
Gorzej ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich, bo póki co za takie coś otrzymuje się tam tytuł „Hieny Roku“.
Ale zdaniem Lisa, stowarzyszenie wykazuje daleko idącą niesprawiedliwość i chamstwo, bo przecież takie wymyślanie faktów wymaga nie lada „główkowania“ i ciężkiej pracy.
Dziennikarstwo syfilistyczne staje się coraz bardziej popularne w kręgach zblizonych do lisiego Newsweeka.
Właściwie większość „dziennikarzy“ tam pracujących opanowało ten gatunek do perfekcji. Michał Krzymowski, Rafał Kalukin, Anna Szulc to tylko ci najwybitniejsi kreatorzy faktów. 
Aż miło się czyta co trzeci akapit „jak powiedział jeden z działaczy...“ albo „ jak przyznał anonimowy działacz...“.
Prawdę powiedziawszy, na początku mnie to nieźle wkurzało, ale z czasem pomyślałem sobie, że nie powinno.
Dla tej głupszej, lemingowatej części społeczeństwa nie są ważne fakty czy dowody. Im wystarczy napisać, że ten a ten jest „be“ i „przekręt“. Dowody nie są ważne.
Ważne jest, że tak powiedział Lis czy inna Olejnik – przewodnicy stada lemingów.
Myślący człowiek, co najwyżej takim tekstem sobie tyłek podetrze.
Leming powiesi w ramce i będzie powoływał się na to w dyskusji.

Ostatnimi czasy, wydaje się jakby w krainie Newsweeka jeden z uczniów przerósł mistrza. Pierwszym „syfilistykiem“ stał się wspominany powyżej Michał Krzymowski.
To obecnie pierwszy leming gazety Lisa.
Krzymowski chyba już nie umie inaczej. Całośc jego „dokonań“ to wyłącznie dziennikarstwo syfilistyczne.
Temat, jak w całym Newsweeku – PiS!
Że Kaczyński – to, że tamto, że owo... Krzymowskiemu mówią o tym „anonimowi politycy z otoczenia Prezesa“.
Że PiS dokonuje malwersacji finansowych – syfilistykowi mówią to „ludzie anonimowi z PiS“....  i tak dalej.... i tak dalej.
Przyznam, że mimo całej niechci i obrzydzenia w stosunku do „syfilistyków“ zapragnąłem, tak na próbę sprawdzić się w tym gatunku.
O kim to ja mógłbym napisać?
A choćby o redaktorze Michale Krzymowskim!
No to jedziemy...

http://smolensk-2010.pl/wp-content/uploads/2010/11/Micha%C5%82-Krzymowski-Wprost.jpg 
SYFILISTYK
Zaufany współpracownik Tomasza Lisa, to człowiek mało inteligentny i ograniczony.
Jak powiedzial w rozmowie ze mną „pewien anonimowy członek rodziny Michała Krzymowskiego“ – Michaś to była w dzieciństwie, wyjątkowa ciućma i głupol.
Miał problemy z nauką już w pierwszej klasie podstawówki. Ojciec musiał dawać prezenty nauczycielom, żeby przepuścili go z klasy do klasy.
Nie inaczej było w szkole średniej.
Tu znów „anonimowy, były nauczyciel Krzymowskiego“ określa go jako „tępaka i nieuka“ jadącego przez całą szkołę na łapówkach i pozycji ojca.
Skoro jesteśmy już przy ojcu Krzymowskiego, to sporo informacji na ten temat przekazał mi jego „anonimowy kolega z pierwszej pracy“.
- Jaki ojciec, taki syn. Stary Krzymowski to był typ... On właściwie nazywał się Rzymowski, a to „K“ to sobie dodał w dowodzie już po wyjeździe z miasta. Rozumiesz Pan, od donosił na kumpli do ubecji i brał za to pieniądze. Wszyscy o tym wiedzieli... oni musieli wyjechać i zmienić nazwisko, bo by ich ludzie zatłuki za swoje krzywdy.
On i cała rodzina Rzymowskich to byli konfidenci... toć oni są na „liście Wildsteina panie...
Z kobietami Michał Krzymowski też nie radził sobie.
Nie miał śmiałości i do tego nie bardzo go pociągały.
Jak twierdzi „anonimowy kolega z ogólniaka“ Michał wolał chłopców.
Miał też brzydkie przyzwyczajenia. Był ekhibicjonistą i onanistą.
Jak opowiada ów kolega, Krzymowski wielokrotnie był przyłapywany na golasa przez ludzi w parkach i zaułkach ulicznych. Miał później zawsze poobijaną twarz.
Jego skłonności do mężczyzn i ekshibicjonizmu nie zmieniły się chyba do dziś, bo jak mówi „anonimowy pracownik wydawnctwa Axel Springer“ – był świadkiem niedwuznacznej sytuacji w wykonaniu Krzymowskiego i Lisa, w gabinecie tego ostatniego. – Z rozpędu wtargnąłem do gabientu Lisa, nie zapukałem cholera... a tam Krzymowski nago, Lis bez koszuli... i się głaszczą... Tyle anonimowy pracownik.

Chilowo wystarczy tej historii Krzymowskiego.
Może za jakiś czas coś dopiszę, jak tylko wymyślę sobie informatorów, a oni wymyślą fakty.
Syfilistyczne dziennikarstwo, jak armia radziecka – nie zna granic!

piątek, 10 maja 2013

Ryszard C., Grzegorz Ś. .... Donald T.?


„(...) Dziś w godzinach porannych, w Alejach Ujazdowskich, pięćdziesięcioosmioletni Donald T. zaatakował ostrym narzędziem grupę osób udających się do budynku Urzędu Rady Ministrów. Napastnik wykrzykiwał „Won stąd... URM jest mój... won, bo zabiję...! Policja szybko obezwładniła szaleńca (...)“

„(...) Prawdopodobnie niezrównoważony psychicznie, siedemdziesięciojednoletni Stefan N. rzucił się z drewnianą siatką na motyle, na grupę posłów udających się do gmachu Sejmu. Używał przy tym wyjatkowo niecenzuralnych wyrazów. Z uwagi na wydobywający się z ubrania napastnika nieprzyjemny fetor oraz ogromna ilość much krążących wokoło jego osoby, do obezwładnienia szaleńca wezwano, prócz policji, fukcjonariuszy Pogotowia Sanitarno-Epidemiologicznego (...)

Powyższe informacje są wprawdzie wymyślone, ale nie oznacza to, że dalekie od rzeczywistości. Czego jak czego, ale szaleńców u nas dostatek. 
Wiąże się to z marną psychiką obywateli oraz niestabilnym życiem społecznym. 
Duży wpływ na zachwianie równowagi psychicznej mają też, coraz częściej, urojenia spowodowane politycznym praniem mózgów.
Szczególną rolę odegrała tu pewna partia oraz niektóre „jedynie słuszne“ prorządowe media.

Budowany od wielu lat przez PO „aparat nienawiści“ zbiera żniwo i to nie tylko po stronie przeciwników politycznych.
Odtrąceni (z różnych przyczyn) i wykluczeni z szeregów „jedynej siły narodu“ stają się niczym bezbronne dzieci – niepotrzebni i samotni z wielkim poczuciem zagrożenia.
Pozbawieni przewodnika myślowego dokonuja szaleńczych czynów, chcąc zagłuszyć rozpacz, zatuszować bezradność, udowodnić  swoje oddanie.
Niejednokrotnie liczą na powrót do grona partyjnych towarzyszy.

10. października 2010 roku, były członek PO – Ryszard Cyba zamordował w biurze poselskim europosła Janusza Wojciechowskiego w Łodzi – jego asystenta Marka Rosiaka oraz ranił drugiego asystenta - Pawła Kowalskiego.
Podczas zatrzymania Cyba krzyczał, że...“ chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego i nienawidzi PiS“ oraz „...żałuje, że nie ma już broni, bo by powystrzelał wszystkich pisowców

8. maja 2013 roku, również były członek krakowskich struktur PO – Grzegorz Ś. wtargnał swoim samochodem na dziedziniec wawelski, grożąc zebranym tam turystom siekierą. 
Wykrzykiwał przy tym: „Wynocha stąd... Wawel jest mój!...“

Powyższe zdarzenie uświadamiają, że peowskie, medialne pranie mózgów nie jest skierowane tylko przeciw politycznej opozycji ale i zwykłym ludziom.
Ładnie się bawicie, Panie i Panowie z PO...

Dziś pozostaje jedynie modlić się o to, by zarówno Donalda Tuska jak i bardziej prominentnych działaczy Platformy Obywatelskiej, w skutek różnych zakulisowych gierek nie usunieto, broń Boże z szeregów partii.
Skoro taki Cyba i Grzegorz Ś. - szeregowi członkowie PO, zdolni byli do zachowań ekstremalnych, to strach pomyśleć jak zachowałby się pan premier i jego zaufani po odejściu z platformy.
Może tylko "lajtowo" - tak jak na wstępie...?

poniedziałek, 6 maja 2013

Upadek czyli Pierwsze Powstanie Warszawskie

W ramach nowej polityki historycznej, wprowadzanej w całej Unii Europejskiej - hit filmowy dla szkół i przedszkoli. Nowe światło na stare sprawy...


piątek, 3 maja 2013

Orzeł Może albo Może Orzeł?

-->
Stukniete wymyśliło sobie nową akcję.
W przeddzień święta 3go Maja zarządziło, że wszyscy nowi patrioci mają się cieszyć.
Toteż inteligentne inaczej  wpadło na pomysł, że ogłosi hasło „Orzeł Może“ i przez to zapanuje ogólna radość. Do tej pory w kraju panowało podobne hasło „Każdy orze, jak może“ ale to nowe skoro podobnie, to pewnie też się przyjmie.
Bliżej nie wiadomo o co chodzi, ale chyba o to żeby lizać orła z czekolady, którego przed Pałacem Prezydeckim ustawiło.
Orła wykonał E. Wedel czyli Cadbury, co oznacza, że jest to podobno Orzeł Polski Bielik na licencji brytyjskiej.
Naukowcy mówią, że czekolada wpływa na samopoczucie, toteż liżący będą się cieszyć i radować. Już kilka onych w akcję się zaangazowało i poszło lizać orła.
To Malajkat, Dudziak, Sojka, Poniedziałek, Wolszczak i jakieś tam inne one.
Medialnie akcję wspiera „Trójka“ i „Gazeta Wyborcza“.
To teraz będzie tak, że Polaków patriotyzmu uczył będzie żyd-komunista z brata zbrodniarza i ojca bandyty.
Ma to być podobno inny patriotyzm – wesoły!
Może dlatego na plakatach jakiś dziwaczny stwór „ptakopodobny“ napaćkany jest na fioletowy baner. Pewnie tak dla śmiechu.
Tylko co to ma z Polską wspólnego?
Każdy średnio zorientowany w googlach obywatel, może wyśledzić, że taki kolor jest na fladze Kataru (to takie państwo arabskie z którym niejaki Grad miał  budować potęgę Stoczni Gdańskiej) a nie Polski.


Dla przypomnienia pana Prezydenta oraz Michnika i Jethonównej – flaga Polski to jest w kolorach Biało-Czerwonych...
Wynika z tego, że cała ta akcja to taki zabwny dowcip. Może towarzystwo Polsko-Katarskie maczało w tym paluchy...?
Na specjalną uwagę zasługuje zgrabne hasło na bannerze, które sugeruje, iż autor należy prawdopodobnie do Ruchu Palikota. Po prostu najarał się i tyle.
Wszystko razem wzbudza faktycznie sporą dawkę uśmiechu.



Moim zdaniem na bannerze nieopatrznie popełniono duży błąd. Nazwa akcji została przez pomyłkę zniekształcona. Po prostu ktoś przestawił wyrazy. To nie „ORZEŁ MOŻE“ a „MOŻE ORZEŁ?“ winno być napisane pod ptakopodobnym obiektem. Takie pytanie o skojarzenia odnośnie „ptoka“ z delikatną podpowiedzią... A hasło... do niczego. Ja proponuję lepsze.


W tym miejscu zaproponuję kilka innych wersji bannera. Oczywiście skierowane one będą do tych bardziej nowoczesnych, z rodziny michnikoidalnych...
Na początek dla „wielkich polaków“ – elyt III RP.


 Coś dla  „tropiących“. Oczywiście ‚antysemityzm“ i „faszyzm narodowy“...

 
Teraz coś dla ekologów i tych z PSL...

 
...i coś dla czytelników „GW“ oraz tych z „Kumitetu Poparcia Bul-Bula“ i im podobnych...

 A na koniec banner specjalnie dla pomysłodawcy kolorystyki oraz (już pewnie) honorowego prezesa towarystwa Polsko-Katarskiego...