sobota, 28 maja 2011

Gazeta Wizytowa specjalnie dla Obamy!

Z okazji wizyty Baracka Obamy w Polsce na rynku pojawiło się specjalne wydawnictwo poświęcone temu doniosłemu wydarzeniu.
Zachęcamy do lektury

środa, 25 maja 2011

Na początek "płot Pawlaka" i flaga w kupie

Trwa medialne rozdmuchiwanie niebywałego sukcesu naszej władzy jakim będzie prezydencja Polski w eurosojuzie. Nie wiadomo dlaczego Tusk & Company (inaczej Cyrk Donalda) pod niebiosa wynoszą swój sukces i ogłaszają go na cały kraj. Zasługa ich w tym żadna, tak samo jak i ranga owej prezydencji.

Przypomina to niemal onanistyczne odgłosy szczytowania platformistów na wieść, że Jerzy „AWS” Buzek został przez towarzyszy mianowany szefem PE. Miał to być sukces bezprecedensowy i jedyny w swoim rodzaju, przyrównywany niemal do dokonań pułkownika Hermaszewskiego w ramach programu Interkosmos.

Jak do tej pory tylko „miał być”, bo wymiernych korzyści z tego urzędu Polska jakoś nie widzi, a czas Buzka na stołku „wodza plemienia eurozjadów” niebawem mija. Zastąpi go już za chwilę niejaki Schulz - niezwykle paskudna kreatura, której porządni ludzie ręki nie podają (coś jak nasz „hrabi”).

Jakoś Buzek Hermaszewskim nie został, a stołek przewodniczącego PE nie stał się Sojuzem 30. Co najwyżej wzorem pierwszego polskiego kosmonauty, który odznaczony został za swój wyczyn Orderem Lenina, Buzek otrzyma Medal Schulza i całusa w czoło.

Częścią dalszych sukcesów odnoszonych w Brukseli ma być właśnie prezydencja Polski.
Póki co ustalono już wszystko co może ubarwić ową prezydencję, bo samą prezydencją nie warto w ogóle się zajmować.
I tak lipa to i tak lipa.
Władza nasza przyzwyczajona do „pijarowych bajerów” woli zajmować się trwonieniem publicznych pieniędzy niż przeznaczyć je na konkretne działania.

Tak to powstał słynny „płot Pawlaka i Kargula” czy też jak wolą inni „marsz Polskich bezgłowych do Brukseli” – logo Polskiej prezydencji stworzone przez (chyba) drugorocznego członka grupy przedszkolnej ze średniaków.

Nie jest to jedyny pijarowy sukces władzy. Już pierwszego dnia polskiej prezydencji, w Warszawie odbędzie się jubel pod Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Powiązanie miejsca i imprezy jak najbardziej trafione.
Będą i ognie sztuczne i koncerty rodzimych artystów i nawet jeden znany pederasta z zagranicy śpiewać będzie. Słowem ubaw po pachy. Niczym Święto Trybuny Ludu.
Nad całością czuwać będą jak zawsze „bohaterowie od Zubrzyckiego” oraz doborowe oddziały chłopców z policji. Jedyny problem w tym, że tego dnia swoje protesty zapowiedzieli związkowcy, najubożsi i kibice.
Mam nadzieję, że wesoło będzie... A wszystko za moje (i Twoje czytelniku) pieniądze.

Organizacją pieduł z gatunku „śpiew, światło i dźwięk” pod PKiN zajmą się najbardziej tęgie głowy platformianych złogów. Otóż, choć trudno w to uwierzyć, ów jubel za grube miliony, za również grube miliony wymyślą Wojewódzki z Materną. To taka nagroda za niezłomne trwanie przy aparacie władzy.

Można przewidzieć, że w programie będziemy mogli zobaczyć wtykanie polskiej flagi w psie g..no i wysyp obelg oraz jobów w kierunku normalnej części społeczeństwa. Ze swojej strony, drugi z organizatorów zapewni kilka głupkowatych poalkoholowych przemyśleń wypowiedzianych sznaps-barytonem oraz smarowanie się wazeliną i powolne symboliczne wchodzenia w tyłek władzy.
I to tyle.

Później już tylko prezydencja usłana sukcesami i droga do dobrobytu obywateli w kraju, który stać na cud gospodarczy... oczywiście w czasie owej prezydencji!
Tfu, co ja gadam?!
To przecież nie mój, tylko tekst dyżurny naszego „płemieła”....

wtorek, 24 maja 2011

A ja wam mówię, że można obrażać prezydenta!

Całkiem serio piszę te słowa. Prezydenta Polski wolno obrażać. Wolno, gdyż (jak mówią szczególnie ci, którzy rządzą) prawo jest jednakie dla wszystkich.
Poniżej kilka wypowiedzi, które jak się okazało później nie skutkowały niczym w stosunku do osób wypowiadające je.
Mamy zatem do wyboru: albo w Polsce są „święte krowy”, którym wolno więcej niż innym (a to oznacza, że ta cała obecna „peowska” demokracja warta jest tyle, co kupa kitu), albo prezydenta kraju obrażać wolno.

„Marta i Jarosław powinni przeprosić wdowy po zmarłych za to, że Lech wymusił lądowanie, a oni zginęli...”
„ Alkoholik w Pałacu Prezydenckim...”
„Apeluję do Lecha Kaczyńskiego, żeby wytrzeźwiał...”
„(..) uważam Lecha Kaczyńskiego za chama.”
(Janusz Palikot)

„Bo tego durnia mamy za prezydenta.”
(Lech Wałesa)

"Mały, niedorozwinięty, głupi człowiek zwany prezydentem Polski, Lechem Kaczyńskim"
(Michał Figurski)

„Można być prezydentem, ale można być też chamem...”
(Radosław Sikorski)

Sądząc po pozorach i nadymanych wypowiedziach „cinkciarskich” elit Platformy Obywatelskiej oni bardzo chcieli by aby społeczeństwo uwierzyło w panującą demokrację, jednocześnie zachowując model sprawowania władzy rodem z Białorusi.
Pdobna sytuacja zdarzyła się nie tak dawno właśnie u naszych sąsiadów z Mińska. Niewybredna fala krytyki liderów opozycji wobec prezydenta zaskutkowała karami więzienia dla krytykujących.
Identyczna krytyka ze strony władzy dotycząca opozycji spotkała się „ze społeczną aprobatą” i karami więzienia dla krytykowanych.
Zadziwiające jak szybko ta plaga „wirusa łukaszenki” przedostała się przez naszą wschodnią granicę. I to mimo, że takiego wybitnego lekarza mamy za minister zdrowia...


I na koniec jakże trafna (sam się zastanawiam, jak to możliwe?) wypowiedź Kazimierza Kuca:
„Prezydent nie jest świętą krową z urzędu, sam powinien dbać o swój majestat....”

Do cytatu z Kuca podaję link, gdyż ciekawa jest cała jego wypowiedź z 2008 roku, szczególnie w kontekście afery z Antykomor.pl

Zatem, jak to było z tą akcją ABW i kto nasłał bohaterskich chłopaków?

niedziela, 22 maja 2011

Mr Tusk - Wizyta Angeli Merkel

PIerwszy odcinek lubianego serialu Mr Tusk. Dziś wesoły fajtłapa Donald uczestniczy w powitaniu kanclerz Niemiec Ageli Merkel.

sobota, 21 maja 2011

Gdańsk: mecz piłki nożnej Polską – Francja

...
- Dziś będzie nieźle – niby od niechcenia zagaił „Arab”, który właśnie przybył na trybunę, i zafundował „piątkę” stojącemu przy barierce Grzechowi.

- Pewnie, że będzie nieźle – odparł Grzechu, który nie odrywając oczu od murawy, niby to pod nosem bąknął, - masz, taki mecz... z Francuzami... musi być nieźle... dadzą chłopaki z siebie wszystko.

- Ale tu wysprzątane i jaki spokój – wtrącił Graś, który założył nogę na nogę i rozparł się w foteliku.

- Nawet wygodne i lekkie takie... cholera, to takie krzesełko daleko nie może polecieć. Jak oni tym rzucają? – wygiął usta w podkówkę i pokręcił z niedowierzaniem głową rzecznik rządu.

- Panie Premierze, jaki nastrój przed meczem? – „Arab” starał się zwrócić na siebie uwagę siedzącego dwa rzędy niżej w samotności Donalda Tuska.

- Cichoooo... nie widzisz, że Premier się skupia przed meczem – złapał „Araba” za ramię Grzech.
- Daj mu spokój, facet ma już nerwicę od tych różnych transparentów i kibolskich akcji.

- Ale przecież stadion jest zamknięty? Oprócz nas pięciu, nie ma trybunach nikogo! – „Arab” był wyraźnie zdziwiony.

- I co z tego? Po takich ekscesach trudno wrócić do życia. Chłop nawet w nocy się budzi, bo mu się śni, że Platini z Latą transparent niosą z napisem „Donald... Co? TY wiesz co!”.... Tak się żyć nie da – urwał Grzech.

- A propos, nasz transparent macie? – wstrzelił się Graś.

- Rzecz jasna. Jak mamy kibicować bez transparentu? Jest..., o tu go mamy. Jak tylko chłopaki wyjdą z szatni, rozwijamy... – Grzech podniósł leżący na fotelikach zrolowany spory kawałek płótna zakończony z dwóch stron drzewcami.

- Wychodzą... Rozkładaj banner! – zawołał milczący do tej pory i wpatrzony w Premiera „Niesiołek”.

- Panie Premierze, będzie Pan łaskaw rzucić okiem... Taki mamy ładny transparent... Damy nim odpór wichrzycielom i elementom antyrządowym... – wykrzyknął w stronę Tuska „Arab”.

Premier odwrócił nisko zwieszoną głowę i smutnymi oczami zmierzył wymalowane czarną farbą hasło: „Niech żyje Donald Tusk – nasz odważny premier, król zamykanych stadionów i wcale nie matoł!”.

- Premier pisze się z dużej litery! Choć wy mnie nie dołujcie... – wycedził przez zaciśnięte zęby Tusk i oddał się kibicowaniu.

Są w życiu takie momenty, że odpowiedzialny i zdolny do największych poświęceń Premier musi kibicować za cały naród. Tak się dzieje, gdy ten naród kulturalnie kibicować nie umie.

czwartek, 19 maja 2011

Idu faszysty, idu…

Śmiać się, płakać, zgłosić gdzieś...?
Lektura wypowiedzi „honorowego” prezesa SDP Stefana Bratkowskiego, dotyczącej powstającego w Polsce faszyzmu zmusza do zastanowienia się. Nie, żeby rwać włosy z głowy i rozdzierać szaty nad biedną ojczyzną wpadającą w łapy brudnych nazioli, lecz nad kondycją tzw. „autorytetów moralnych” III RP.
Autor, Stefan Bratkowski przez niektórych uznawany za pół-boga lub też nawet całego boga polskiego dziennikarstwa, z wiekiem staje się co raz to bardziej odważny i bezkompromisowy. Głosi, że PiS to faszyści a Kaczyński to Hitler czy też Mussolini J. Klaszczą mu podobni do niego spolegliwi przez lata, a w jesieni swojego życia heroicznie nastawieni do otaczającej rzeczywistości oraz młodzi, zdolni i wykształceni wielbiciele PO.

Właściwie trudno nawiązać polemikę z Bratkowskim, szczególnie gdy się zna (nawet w średnim zakresie) historię Europy I połowy XX wieku. Całe te odkrywcze i demaskatorskie wersy nie trzymają się przysłowiowej kupy.
Marsz na Rzym... to niby obchody rocznicy „10. Kwietnia”, hasła o Polsce – to hitleryzm....
Trudno dyskutować, bądź udowadniać, że patriotyzm to nie faszyzm, bądź wiec ludzi z biało-czerwonymi flagami to nie początek kryształowej nocy...

Dla człowieka ukształtowanego przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą elementy dumy narodowej i polskości zawsze będą przejawem nazizmu czy też faszyzmu.
Starsi znają to z historii, gdy sądy bolszewickie w PRL wszystkim żołnierzom z AK, WIN czy też powracającym „od Andersa” przyczepiały łatę faszysty.
Człowiekowi z ponad dwudziestopięcioletnim stażem w PZPR, trudno jest wyzbyć się przyzwyczajeń i przywar. Póki zdrowie i zdolność hamowania swoich ocen panowały nad byłym towarzyszem Bratkowskim, zdawał się on być nawet przystępnym i miłym człowiekiem, oczywiście póki się nie odezwał.

Dziś syndrom odtrącenia, świadomość umykającego czasu oraz pospolite zramolenie dały znać o sobie. Nikt z „lewicowych” polityków już nie potrzebuje Bratkowskiego do noszenia za nim klapek na basenie i długich dyskusji o budowie struktur poziomych w partii.
Nikt nie potrzebuje też jego umoralniających wykładów dotyczących funkcjonowania człowieka socjalistycznego we współczesnym państwie.
Przykro pisać mocne i krytyczne słowa o człowieku starym i doświadczonym przez życie. W końcu Stefan Bratkowski miał w życiu też i sukcesy. Udało mu się być ojcem niezłej dziennikarki i niegdyś mężem zdolnej plastyczki. Udało mu się też przez jakiś czas być niezastąpionym „technicznym” Mieczysława F. Rakowskiego, za którym targał sprzęt wodny na basenie.
Udało mu się też zostać autorytetem w III RP, choć to akurat nie jest czym nadzwyczajnym.

W całym tym zamieszaniu z poskramianiem domniemanego „polskiego faszyzmu” i walce o praworządność i prawa obywatelskie niszczone przez PiS, Bratkowskiemu kompletnie umknęło stosowanie rzeczywistych praktyk Stalinowskich przez obecną, a chwaloną przez niego władzę.
Jakoś słowem nie wspomniał o zatrzymywaniu ludzi za antyrządowe hasła, stosowanie odpowiedzialności zbiorowej wobec kibiców i straszenie oraz inwigilacja zatrzymanych.

Cóż, dla Bratkowskiego bardziej zrozumiałe i godne przemilczenia są rzeczywiste metody stalinowskie stosowane w Polsce, niż wyimaginowane i chyba powracające do niego niczym koszmar nocny „hitleryzmy”.
Koszula bliższa ciału, zwłaszcza koszula socjalistycznego aktywisty.

------------------------------------
Na koniec osobista dygresja.
W zamierzchłych latach pracowałem w pewnym tygodniku razem z Panią Bożeną Bratkowską (pierwszą żoną Stefana Bratkowskiego).
Były to wczesne lata 80-te.
Już wtedy o swoim byłym mężu nie mówiła inaczej jak: "ta stara idiota".
Minęło trzydzieści lat.... i Pan Bratkowski jeszcze bardziej się zestarzał.

wtorek, 17 maja 2011

Korzenie Obamy, czyli jak rozbawić prezydenta USA w czasie wizyty w Polsce

Wizyta Prezydenta Obamy coraz bliżej. 27. maja odwiedzi nasz kraj, spotka się z prezydentem Bronisławem Marią Komorowskim, Donaldem Franciszkiem Tuskiem i jeszcze kilkoma osobami już o żadnym znaczeniu.

Chłop popatrzy sobie na Warszawę, na ludzi. Wysłucha jakiejś „zabawnej” uwagi o swojej żonie w wykonaniu „króla ciętej riposty” oraz obliże się na widok lampki szampana, którą podbierze mu tenże Bronisław Komorowski.
Na koniec zapewni, że wizy będą zniesione i że tarcza antyrakietowa będzie budowana.
Wspomni się jeszcze o wieloletniej historii przyjaźni między naszymi narodami (może o Kościuszce, Pułaskim...) i o Konstytucji Trzeciego Maja.

Radość polskich władz wybuchnie przeogromna a sukces odtrąbiony już kilka minut po wylocie gościa.
Nastrój wizyty budowany będzie w oparciu o humor, wzajemne zrozumienie oraz ogólną wesołość.

W kształtowaniu odpowiedniej atmosfery zapewne pomoże nieoceniony „mistrz dowcipu i kawału” minister Radosław Sikorski. Wszyscy pamiętają słynny już dowcip „o Obamie” opowiadany przez ministra, kolegom w parlamencie.
Towarzystwo dosłownie „zrywało boki”...
Miejmy nadzieję, że prezydentowi Barackowi oraz jego małżonce też spodoba się ten dowcip, choć jak mówią Obama nie śmieje się z siebie, bo to już jest rasizm.
Na wszelki jednak wypadek, pozwolę sobie przytoczyć ten kawał zarówno w naszym języku jak i po angielsku.
To tak, aby w trakcie wizyty nie umknął zabawiającym prezydenta USA – bo ten wic, to prawdziwa bomba!

Zatem podaję za Radosławem Sikorskim:

Wiedzą państwo, że Barack Obama ma polskie korzenie? Tak, jego dziadek zjadł polskiego misjonarza.

You know that Barack Obama has Polish roots? Yes, his grandfather ate a Polish missionary.

Akt I kamień wmurowane. Ciekawy wpis Prezydenta.

W sobotę w Gdańsku Pan Prezydent Bronisław Maria Bul-Komorowski wmurował kamień węgielny pod Europejskie Centrum Solidarności.

Wziął też udział w grupowej erekcji, poprzez osobisty wpis wraz z innymi erekcjonistami pod Aktem Erekcyjnym.

Wałęsy nie było, bo focha strzelił.


poniedziałek, 16 maja 2011

Cud Donalda Franciszka

Szumnie i głośno zapowiadane przez Donalda Franciszka Tuska w kampanii parlamentarnej „cuda” i to na co Polskę stać, generalnie okazały się ”bajerem na Grójec” (za przeproszeniem).

„Cudotwórca” okazał się marnym fachowcem od sił nadprzyrodzonych a jego pomagierzy jeszcze gorszymi.
Że tak napiszę, przez cały okres sprawowania władzy, prócz cudu drugiej kategorii (ten się nie liczy) polegającego na tym, że ponad pięćdziesięcioletni chłop wraz z rówieśnikami zapiernicza co drugi dzień przez 90 minut po boisku za piłką i nic mu później nie jest, nie zanotowano.

Wszystko jednak zmieniło się jakiś tydzień temu.
Wprawdzie dopiero po czterech latach, ale udało się w końcu panu premierowi dokonać cudu.
Na skutek odpowiednich decyzji udało mu się pogodzić dotąd zwaśnionych krajowych kibiców.
Nie ma nic piękniejszego jak kibicowska brać fraternizująca się wzajemnie, mimo klubowych animozji.

Teraz dla takiego fana Widzewa, Górnika nie jest wrogiem kibic Legii czy Lecha.
Teraz oni działają wspólnie przeciw gościowi, który własne polityczne i gospodarcze wtopy leczy poprzez zamykanie stadionów.
Teraz Tusk And Co. nie mają już gorączki, bo stłukli termometr, a kibice mają wspólnego wroga i wreszcie działają razem.

Rzecz jasna, że lepiej jest zamiast naparzać się wzajemnie, zadedykować jakieś sympatyczne hasło premierowi, jak np. „Donald matole – twój rząd obalą kibole”, „Otworzyć stadiony zamknąć wojewodów”, „Zamknij Mira, Rycha i Zbycha, nie stadion”, „Tusk=Kononowicz, nie będzie niczego”, „Głupota Donalda groźniejsza niż raca i petarda”, „Zdelegalizować wszystko”, „Głupota Donka, gorsza niż stonka”, „Nawet jedno ziarenko cukru jest w stanie zmienić symetrię wyborczego kopczyka" (patrz Dzień Świra) itp....

Ze zdziwieniem muszę przyznać, że Tuskowi udało się dokonać tego, czego nikomu dotąd. Nawet wzajemne pobratanie się kibiców Wisły i Cracovii (po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II) trwało tylko siedem dni, a tu już leci drugi tydzień koalicji polskich kibiców przeciw Tuskowi i jego kibolom.
I to nie koniec...
Stadionów do zamykania jeszcze jest sporo, a z drugiej strony pomysłów na zabawne hasła w narodzie nie brakuje.
Bawimy się dalej, do wyborów...

sobota, 14 maja 2011

Lepper w Platformie!

Jak okazało się, polityczny transfer Arłukowicza z obozu SLD do Platformy Obywatelskiej nie był jedynym oraz największym hitem sezonu.
Dziś w południe kraj nasz obiegła sensacyjna wiadomość - Andrzej Lepper, były wicepremier i twórca blokad drogowych porozumiał się z liderem największego ugrupowania parlamentarnego Donaldem Tuskiem w sprawie przystąpienia do Platformy Obywatelskiej.

Niejako w uznaniu zasług Leppera oraz doceniając jego pozycję medialną, premier Donald Tusk zaproponował nowemu członkowi partii, w nadchodzących wyborach tzw. „jedynkę” w okręgu zachodniopomorskim.
Do tego czasu, Andrzej Lepper pełnił będzie funkcję pełnomocnika premiera ds. koordynacji współpracy organizacji pozarządowych i administracji w organizowaniu blokad „Marszów Pamięci 10. kwietnia” (w randze Sekretarza Stanu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów).





Spytany o szokujący transfer dawnego przeciwnika politycznego, a wręcz wroga Platformy do szeregów przewodniej siły narodu, poseł Adam Szejnfeld powiedział:
Platforma od samego początku była otwarta na różnych ludzi o różnych ideach, różnych światopoglądach. Ważne jest tylko to, że jeśli te osoby chcą z nami współpracować, z nami pracować dla Polski, to muszą akceptować nasz program i nasze cele. Jeśli akceptują, to proszę bardzo.

Nowemu członkowi partii rządzącej życzymy samych sukcesów!

------------------------------------------------------------------------
Oczywiście to wiadomość nieprawdziwa, ale czy nie jest to wszystko możliwe?
Jasne, że jest.
Z całości wyżej zamieszczonego tekstu, nie wszystko jest zmyślone. Prawdziwa jest wypowiedź Adama Szejnfelda.
Wprawdzie dotyczyła ona Bartosza Arłukowicza, ale czy nie może dotyczyć także np. Leppera?
Czy kryteria pozyskiwania nowych członków partii (de facto kupowania ich za fikcyjne stanowiska) nie są zbyt uniwersalne?
Dla porządku poszukałem w „netcie” informacji o „celach politycznych” partii.
Znalazłem coś takiego:

Cele polityczne PO
- cywilizacyjny i gospodarczy rozwój Rzeczypospolitej Polskiej jako demokratycznego państwa prawnego
- udział w życiu publicznym Rzeczypospolitej Polskiej
- wywieranie wpływu na działalność Państwa
- wysuwanie kandydatów na stanowiska w organach państwowych i samorządowych


Ble, ble, ble....
Czy pod takim czymś, nie może podpisać się Andrzej Lepper?
Czy Andrzej Lepper nie dążył z „Samoobroną” do osiągnięcia celów politycznych takich jak te?
Jeżeli tak, to albo zadziwiająca wspólnota idei łączy te dwa ugrupowania, albo kryteria politycznych celów są uniwersalne dla wszystkich bez wyjątku.
W tym drugim przypadku preferencje polityczne, zasady i poglądy nie mają najmniejszego znaczenia. Liczy się posiadanie władzy.
W tym Lepper jest niezły.
Póki jest jeszcze czas, bierz go Pan, Panie Tusk, do tego swojego Frontu Jedności Narodu!

środa, 11 maja 2011

„Zawsze i wszędzie zadymiarz gnębiony będzie" (P. Graś – ludowy poeta)

POlicja wraz z władzą pręży muskuły.
Po niewątpliwym sukcesie, jakim było bohaterskie wycofanie się na z góry upatrzone pozycje na stadionie w Bydgoszczy, teraz przystępuje do kontrataku!
Nie ma pobłażania dla chuliganów stadionowych.


Teraz, jak takiego chuligana się złapie, to tak go się załatwi, że przez długie lata na stadion nie wejdzie i nawet jak najlepsza opinia z przedszkola czy też podstawówki takiemu „kibolowi” nie pomoże...
O 6 rano we własnej chałupie na glebę go rzucą, że nawet misia przytulić nie zdąży.
Tak będzie teraz.
POrządek będzie i policja wraz z ZOPO (Zmilitaryzowane Oddziały Platformy Obywatelskiej – czyli ludzie z Agencji Ochrony Zubrzycki) nie dadzą „kibolom” rządzić na stadionach.
Doping ma być europejski i kulturalny.
Bez szalików, bez krzyków, bez zakrywania twarzy i innych mogących wydawać dźwięk narządów.
Oczywiście, bez antytuskowych haseł i bez obrażania ojca redaktora Adama.


Dziś nastąpił sądny dzień, dla wielu „kiboli”.
Aresztowano 21 osób odpowiedzialnych za burdy w Bydgoszczy.
Brygady antyterrorystyczne wspierane przez komandosów, GROM oraz wojska powietrzno-desantowe dokonały „nalotu” na domy „kiboli”.
Równo o 6 rano, niczym amerykanie Bin Ladena, połączone siły prewencji i nacisku unieszkodliwiły szalikowców.


Szczególnie ciekawie wyglądała brawurowa akcja zatrzymania niejakiego „Starucha” – kibica warszawskiej Legii. Miało to miejsce na dziedzińcu komendy stołecznej, gdy ów „Staruch” przybył wraz z adwokatem na przesłuchanie.
Przedstawiono mu zarzut naruszenia ustawy o imprezach masowych.
Jedyną rozsądną odpowiedzią na zarzutu, która mogła paść z ust kibica jak również jego adwokata było przysłowiowe „pocałujcie mnie w d...”, gdyż tenże „Staruch” wcale na murawę nie wbiegł (o co oskarżano go) a jak widać na filmie stał na trybunach.
Po pół godzinie adwokat ze swoim klientem opuścili komendę.
Mimo tego cała akcja mogła się podobać i stanowić kanwę jakiegoś dobrego kryminału.
Dalsze zatrzymania już jutro, bo policjanci poszli dziś wcześnie spać.

W ramach pomocy w identyfikacji autorów zajść na stadionie w Bydgoszczy, przedstawiam dwie fotografie. Może ktoś rozpozna... ktoś wie kto to jest?
Pomóżmy POlicji i ZOPO.

wtorek, 10 maja 2011

Donald Tusk i haubica (z cyklu “Czytanki kiboli”)

Od rana Premiera Tuska bardzo męczyły natretne muchy, które nie dość, że “bzdzyły” mu na nosie, to jeszcze fantazyjnie układały swoje odchody w antypaństwowe hasła na szybach okiennych w jego gabinecie.
- A to elementy aspołeczne – trapił się Premier i dodawał - chyba nasłała je opozycja….
Około 14.24 Premier nie wytrzymał.
Złapał słuchwkę rządowego telefonu i wykręcił numer prywatnej komórki swojego rzecznika Pawła Grasia.
- Paweł? Słuchaj, jak tylko obmieciesz już poseję, szybko do mnie! Zabierz ze sobą po drodze Klicha i Kozieja…, będzie robota. Over – zakończył z angielska Premier.
NIe minęło 37 minut a w gabinecie premiera zameldował się Graś z dodatkami.
- Panowie, - zagaił Premier - sprawa jest poważna i nie cierpiąca zwłoki. Natychmiast proszę o dostarczenie do mojego gabinetu broni ciężkiego kalibru…. Cel jest niewielki, ale szczytny…
- Może haubica 155 mm Caesar?
– spytał nieśmiało Koziej. Mamy chyba taką na stanie kolego ministrze – zwrócił się do stojącego obok Klicha.
- Mamy? Może mamy, a może nie… a skąd ja to mogę wiedzieć ?! – wyraźnie zniecierpliwiony Klich rozłożył ręce. Jakieś tam armaty mamy w wojsku… wiem bo lufy widziałem… – dodał.
- … I żeby mi taka haubica w gabinecie była za piętnaście minut – głosem nieznoszącycym sprzeciwu zadysponował Tusk.
Goście biegiem opuścili budynek Urządu Rady MInistrów.
Minęło zaledwie 14 minut i 35 sekund, a haubica Caesar 155 mm stała w gabinecie Premiera.
Donald Tusk okiem dobrego gospodarza mierzył centymetr po centymetrze działo haubicy.
Co jakiś czas dotykał jej drżącymi palcami i oblizywał usta.
- Donaldzie do dzieła – zakrzyknał wreszcie i zasiadł za sterem.
Zmrużywszy lewe oko, prawe przytknął do dalekomierza optycznego.
- Ładuj… Ognia!
W całej okolicy dał się słyszeć przerażający huk. Z okna w gabinecie premiera nie pozostao nic. Ba, nawet ściana frontowa budynku wyglądała jak odkryty balkon.
Wraz z nią znikły i antypaństwowe hasła i natrętne wrogie muchy.

Z premierem nie ma żartów. Donald Tusk zawsze potrafi znaleźć środki adekwatne do poziomu zagrożenia, by zaprowadzić spokój i ład w państwie.

poniedziałek, 9 maja 2011

Stara kobieta i może (w Agorze)

Zleceniodawcy „Akcji Kibol” powoli rozliczają władzę z wykonania zamówienia.
Chyba nie jest źle. Michnik And Company nie wyrzucili kasy w błoto.
Zniewaga w postaci bannera ze słynnym „Szechter przeproś za ojca i brata” została pomszczona.
„Gazeta Wyborcza” pieje z zachwytu nad prężnym premierem, który „dał popalić” kibolom oraz kibolkom z kibolętami i nie wpuścił ich w Warszawie i Poznaniu na stadiony.

Akcję poparcia dla władzy, „kłamczuszek” z Czerskiej prowadzi za pośrednictwem jednej takiej matrony rewolucji, wychodząc z założenia, że starocie więcej w życiu widziały i zawsze można zamknąć temat uniwersalnym „...za moich czasów” itp.
Oczywiście w tym wszystkim jest jedno „ale”, otóż desygnowana do napiętnowania „kiboli” niejaka Krystyna Naszkowska o poruszanym temacie nie wie nic.

Naszkowska nigdy nie była nawet w okolicach stadionu, no może w okresie studenckim brała udział w budowie Stadionu Dziesięciolecia (prace społeczne), ale to było 56 lat temu, to już zapewne jak wygląda stadion zapomniała.
Powierzanie kobiecie „stojącej już nad trumną” tak poważnej sprawy, to błąd ze strony Agory.

Naszkowska w swojej niby-to-śmiesznej tyradzie opiera się tylko na swoich wyobrażeniach oraz na tym, co usłyszała od kolegów w redakcji.
Niestety wyobraźnia z wiekiem się zawęża, a słuch stępia.
Trudno jej odróżnić kibica od kibola, co jest rzecz jasna uwłaczające dla tych pierwszych.
Tego typu uogólnienie bardziej byłoby zrozumiale dla autorki, gdyby np. ktoś porównał ją z dziennikarką, co dla tej drugiej strony jest obrazą.

Plecie Naszkowska trzy-po-trzy, a na koniec obrażą się na posła Hofmana, za to, że w TVN przypomniał „kibolską” przeszłość Premiera Tuska.
Nie bardzo rozumiem, o co chodziło matronie. Czy o ujawnienie tajemnicy państwowej dotyczącej przeszłości premiera, czy o coś zgoła innego...?
Może Naszkowska poruszyła komórkami i połączyła istotne fakty?
Skoro każdy kibic, to kibol.... Kibol to bandyta, zbrodniarz, autor paskudnych bannerów obrażających ojca-redaktora Michnika...
Donald był kibolem....?
Luuudzie, to nie możliwe (tak zapewne pomyślała Naszkowska) – jak Donald mógł obrażać Michnika i rzucać wyrwanymi krzesełkami?!
To potwarz!

Szybką reakcją Naszkowskiej było przyprawienie dalszej części wypocin, pieprzem posypanym na deser, czyli jak potocznie mówią – zastosowanie pieprzenia bez sensu.
W moim odczuciu nie obyło się bez alkoholu, bo poziom logiki i formy poniższego fragmentu, którego nie omieszkam przedstawić, na trzeźwo by nie powstał:

„Posła Hofmana ktoś kiedyś nazwał złotoustym, że niby ma taki dar wymowy. Mówi płynnie, z niezłą dykcją a słowa płyną mu z ust szeroka strugą. Pewnie dlatego został rzecznikiem największej opozycyjnej partii. Tyle, że "złotousty" to nazwa nie trafiona, bo to co wylewa się z ust posła Hofmana złota kompletnie nie przypomina. Ma zupełnie inną barwę i inaczej pachnie (gdyby złoto mało zapach).”

???! – stek absurdów i grafomaństwa! J
Na mój rozum Naszkowskiej też pachnie z ust, tyle że Żołądkową Gorzką.
Reasumując, Donald jest cacy, a wszyscy którzy tak nie myślą niech zbierają kupy psie (to pomysł innej intelektualistki z „GW” rodem - Joanny Szczęsnej) – kontynuuje Naszkowska.

Starzej się Michnik starzeje Pacewicz ze Stasińskim.
Wraz z nimi starzeje się grono geriatryczne z przechowalni Agory.
Głupich nie sieją, głupi rozmnażają się przez podział.
Podział zadań w redakcji „GW”.

sobota, 7 maja 2011

Tak Premier walczy z chuligaństwem

Było tak:
Biuro podróży „Luksus” z Kolbuszowej, zorganizowało wycieczkę do Londynu. Pojechało 36 osób. Ostatniego dnia pobytu, dwunastu młodych kawalerów, członków ekskursji, popiło sobie nieco mocniej i zdemolowało lokal z wyszynkiem o nazwie „Hope for More”.
Następnego dnia Donald Tusk rozwiązał biuro podróży „Luksus”.
Wojewoda podkarpacki podjął decyzję, o nakazie organizacji wycieczek przez wszystkie biura podróży w województwie bez udziału klientów.

W Pajęcznie (woj. łódzkie) przy ulicy Bohaterów Leśnych róg 1 Maja, w godzinach nocnych, czterech młodych osobników pobiło i okradło wracających z nocnej zmiany dwóch pracowników PKS.
Następnego dnia Donald Tusk zamknął ulicę dla ruchu pieszego oraz samochodowego.
Wojewoda mazowiecki zarządził wyłączenie z ruchu osobowego wszystkich ulic w Wiskitkach, gdyż bardziej agresywny chuligan pochodził właśnie z tego miasta.

We wsi Trumieje, gmina Gardeja, powiat kwidzyński, województwo pomorskie, obywatel Antoni Kapłon nazwał swojego sąsiada zza miedzy Adama Purchla „ciulem” i kopnął dwa razy sztachety w jego płocie.
Następnego dnia Donald Tusk zarekwirował płot i nakazał zakneblować wszystkich dorosłych mieszkańców wsi.
Wojewoda śląski wydał zakaz rozmów w miejscach publicznych na terenie całego województwa, gdyż określenie „ciul” pochodzi z tego regionu.

Dość łobuzerii i kibolstwa w życiu publicznym.
Chuligani wysiadka – dziś rozróba jutro odsiadka!

środa, 4 maja 2011

Nie ma już Piotra, jest Rita!

Jakiś czas temu zaniepokoiła mnie, tak jakby słaba aktywność znanego humorysty z „GW” Piotra Pacewicza.
Jednym słowem - tak jakby mniej go w mediach.
Wprawdzie co jakiś czas pisze coś, ale tak jakby był myślami gdzie indziej.
Celowo użyłem wielokrotnie określenia „tak jakby”, gdyż to bardzo popularne i lubiane wśród ludzi postępowych oraz nowoczesnych określenie, a redaktor Pacewicz, to bardzo nowoczesny i postępowy człowiek.
Można powiedzieć, zapewne będzie mu się to tak jakby podobało.

Ale do rzeczy.
Jakoś tak od lata zeszłego roku Pacewicz zniknął.
Nie, żeby w ogóle zniknął i go nie było.
Pacewicz jest, bo zamieszcza swoje humorystyczne felietony w „Gazecie”, ale pozostaje tak jakby gdzie indziej, w innym świecie.
Zniknął dawny zwarty i gotowy Pacewicz, bojownik i twardziel, a jest jakiś taki łagodny i wyciszony ersatz Pacewicza.

Głęboko zakłopotany problemem humorysty, postanowiłem rozwikłać zagadkę odmiennych stanów świadomości Pacewicza.
Z pomocą przyszedł mi znajomy, który podesłał mi poniższe zdjęcie.




















- Mój Boże – wykrzyknąłem!
- Mój też... – wykrzyknął znajomy.
Po tak religijnym wstępie, przeszliśmy do konkretów.
Znajomy mówił o zeszłorocznej pardzie pederastów, która odbywała się pod egidą „Gazety Wyborczej” (a w szczególności właśnie Pacewicza), a mnie na myśl cisnęła się kwestia z kultowego filmu „Kingsajz” – „Panie Olu, pan naprawdę uwierzył, że jest krasnoludkiem”...
-...no, i ten Pacewicz Piotr uwierzył, że jest kobietą – ciągnął znajomy.
- A teraz podobno kuruje się w jednej klinice i stamtąd przysyła felietony do „Gazety”. Chyba nawet wiem w której klinice przebywa – dodał.
Po długich pertraktacjach udało mi się zamówić znajomego do odwiedzin tejże placówki i podjęcia prób przeprowadzenia wywiadu z panem/panią Pacewicz.

Minęło kilka dni. W końcu zeszłego tygodnia, około południa zadzwonił telefon.
- Mam, znalazłem go!
- Jestem już nawet po rozmowie z ordynatorem i mam jego zgodę na krótki, 10 minutowy wywiad z pacjentem – wypalił jednym tchem do słuchawki podekscytowany znajomy.
- Pacewicz będzie do mojej dyspozycji i odpowie na pytania. Czekaj, niebawem odezwę się!


Dziś na swoją skrzynkę mailową otrzymałem wiadomość, która zawierała ni mniej ni więcej tylko krótką i treściwą rozmowę-wywiad z Piotrem „Pacjentem” Pacewiczem.
Za zgodą znajomego zamieszczam ją poniżej w całości.

-------------------------------------------------------
Panie Piotrze, co się stało? Co spowodowało, że zniknął Pan z życia publicznego, a odnalazł się w tak, nazwijmy to specjalistycznej klinice?
PP: Na wstępie chcę coś wyjaśnić. Proszę nie mówić do mnie Piotrze, gdyż od zeszłego roku moje imię brzmi Rita. I bardzo proszę nie traktować mnie jako mężczyznę, ale zwracać się do mnie jak do kobiety.
Po prostu jestem kobietą i tyle. Kobietą ze świadomego wyboru.



Oczywiście, tak jak Pan... Pani sobie życzy. Proszę zatem Panią o kilka słów na temat tak nagłej zmiany w Pani życiu.
PP: Poruszona do głębi losem kobiet, a często też lesbijek – postanowiłam walczyć o lepsze jutro ludzi idących pod rękę z nowoczesnością europejską. Ciemnogrodzianie i tradycjonaliści niszczą nasz świat. Należy postawić temu tamę. Nie możemy też być zdani tylko na ślepy los i bezmyślną naturę, która decyduje za nas, kto ma być kobietą a kto mężczyzną.
Tu w tym Zakładzie Psychiatrycznym rozumieją mój problem.
Na każdym kroku spotykam się ze zrozumieniem i akceptacją mojej decyzji.



Jasne, ale... przepraszam za dygresję... czy nie wydaje się to Pani dziwne, że wszyscy wokoło tak bez zmrużenia oka reagują na Pani decyzję. Przecież nie można tak od zaraz, z minuty na minutę stać się kobietą.
PP. Proszę mnie nie prześladować! A dlaczego nie można? Pan jest typową szowinistyczną męską łachudrą....



Pani Rito, nie chciałem Pani urazić, ale wydawało mi się, że o tych sprawach decyduje natura... no na przykład kobiety rodzą dzieci, a Pani raczej nie będzie mogła doświadczyć macierzyństwa...
PP. Aaaaaa...... znów mnie Pan prześladuje! Odmawia mi Pan prawa do posiadania własnych dzieci....



... ależ, Pani Rito, jak Pani wyobraża sobie swoje macierzyństwo? Gdzie będzie pani nosiła swój embrion, w pudełku?
PP: Ciągle mnie Pan prześladuje! To nie jest poprawne politycznie.
Dlatego właśnie walczę z tego typu myśleniem.
Domagam się swojego prawa do posiadania dzieci i to jest mój sztandarowy punkt programu walki o prawa świadomych kobiet.
To moja walka z uciskiem i dyskryminacją....



Chyba raczej z rzeczywistością.... ale proszę nam powiedzieć, jak czuje się kobieta, która jeszcze rok temu była mężczyzną. Jakie są różnice i na czyją korzyść?
PP: Bycie kobietą to wielkie wyzwanie, a bycie kobietą z wyboru jeszcze większe. Nie wiem czy też Pan wie, ale postanowiłam zostać kobietą o orientacji homoseksualnej. To znaczy lesbijką. To wielka sprawa.
Co do różnić, to są duże. Gdy byłam mężczyzną, to niezbyt dbałam o wygląd i kosmetykę. Teraz to co innego. Rano co dzień: malowanie, perfumowanie, golenie nóg... Bycie kobietą to wielkie wyzwanie.



Na koniec proszę mi powiedzieć, co z pracą zawodową? Kiedy wróci Pani do „Gazety”? Pewnie koleżanki i koledzy stęsknili się za Panią?
PP: Wszystko zależy od personelu naszej placówki. Doktor Szypuła – ordynator szpitala mówił coś o czerwcu-lipcu. Jednym słowem zdążę na tegoroczną paradę (europride – przyp. Red.).
Wcześniej mam nadzieję pojawić się w „Gazecie” i zorganizować w redakcji większą grupę uczestników parady.
Ja też stęskniłam się za chłopakami z redakcji, to takie przystojniaki i ciacha, ze ho...ho... Co do koleżanek, to wiem, ze mi zazdroszczą.... jak to między kobietami.



I jeszcze jedno pytanie. Obiecuję, że już ostatnie. W jakim stroju, przebraniu wystąpi Pani na tegorocznej paradzie? Chyba nie kobiety – to było by zbyt proste...
PP: Jasne! Mam zamiar paradować jako mężczyzna – homoseksualista wyzwolony. Planuję tez zorganizowanie ogólnego dmuchania na platformie w czasie parady....



Dmuchania? Chyba w gwizdek....?
PP: Też! Sewek Blumsztajn ma jeszcze sporo tego na stanie po Dniu Niepodległości. Nie podmuchali sobie wtedy chłopaki od Sewka, to teraz się będzie ostro dmuchać...


Pani Rito, dziękuję bardzo za rozmowę i życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Szkoda, że kaftan nie pozwala uścisnąć prawicy, ale symbolicznie ściskam mocno...
PP: To ja dziękuję. Niech żyją świadome kobiety. Precz z dyskryminacją! Lesbijki z wyboru górą!




-----------------------------------------------------
Niestety sanitariusze bezwzględnie trzymali się czasu przeznaczonego na rozmowę. Wszak zbliżała się pora podawania leków.
Na pożegnanie otrzymałem najnowsze zdjęcie Pani Rity. Na pamiątkę spotkania.

























Wpis ten złożony został zarówno z materiałów prawdziwych jak i fikcyjnych.
Teraz pora na czytelników. Co jest fikcją a co prawdą?

wtorek, 3 maja 2011

Wunderkindus Pawełek Olszewski

W obecnym sejmie nie ma większego wesołka i dowcipasa nad Pawła Olszewskiego z PO.
Taki jeszcze młody, a taki już dowcipny i inteligentny – mówią ludzie.
Człowiek renesansu, o szerokich zainteresowaniach podbija przedwyborcze notowania polityków. Jest obecny na Twitterze i Facebooku, gdzie prowadzi agitację oraz gdzie zamieścił wyjątkowo dowcipny fotomontaż Jarosława Kaczyńskiego w peruce i z umalowanymi ustami.
Podpisał Olszewski swoje dzieło „Jarosława Kaczyńska”.
Wprost boki zrywali ze śmiechu inni posłowie platformy i klepali z uznaniem Olszewskiego po plecach.
To taka nowa jakość wśród parlamentarzystów i nowy zwyczaj poselski.


Taki młody i taki zdolny... i do tego z czerwonym korzeniem

Paweł Olszewski od dzieciństwa był przysposabiany do wielkiej polityki, za sprawą tatusia, Wiesława Olszewskego, byłego działacza PZPR i wojewody bydgoskiego z ramienia SLD.
Szanowny Wiesław Kierbel, jeszcze przed zmianą nazwiska ma Olszewski, już dał się poznać jako dobry towarzysz i aktywny działacz robotniczej partii.
Dbał o syna niczym o idee socjalizmu w regionie i dzięki swoim pezetpeerowsko-eseldowskim koneksjom załatwiał swojej latorośli intratne etaty z dobrze płatnymi wynagrodzeniami.
Bo to taki genialny chłopak....

Młody Olszewski potrafił błysnąć intelektem a nawet geniuszem, już w wieku nastoletnim.
Już jako czternastolatek, potrafił odróżnić politykę finansową Balcerowicza od polityki finansowej Marka Borowskiego a jak twierdzi, Borowski go denerwował.
Kilkakrotnie mały Pawełek oparty właśnie o te eselowskie ramie ojca był gościem Aleksandra Kwaśniewskiego w Belwederze.
Jak mówią, ojciec-Olszewski przyjaźnił się bardzo z prezydentem i pozwalał mu klepać po pupci syna i głaskać po blond czuprynie w czasie wizyt, w ten sposób dopuszczając do symbolicznego namaszczania delfina. (Tygodnik Polityka, „Polityka polskich rodzin” 18 sierpnia 2008).

Mimo czułości okazywanych przez „najwyższego z czerwonych” Pawełek wykombinował sobie inny wariant i inną trampolinę do sukcesu.
Panowie Olszewscy podzielili role w rodzinie. Tatuś pozostał po stronie czerwonej natomiast syn zabezpieczył wariant „B” czyli wstąpił do PO.

Ubóstwo nobilituje czyli skromne a nawet ubogie życie posła

Poseł Platformy Obywatelskiej Olszewski Paweł, to jeden z uboższych posłów obecnej kadencji. Aż idzie zapłakać nad dolą parlamentarzysty.
Wszystko dla kraju, a nic dla siebie. Wystarczy prześledzić oświadczenia majątkowe Olszewskiego, by ocenić, że jest on kryształowym ideowcem.
Nie ma prawie nic.
Według jego oświadczeń majątkowych, w 2007 roku dysponował tylko 10.000 zł oszczędności. W 2008 roku nawet o złotówkę tych oszczędności nie powiększył (figuruje nadal 10.000 zł). Dopiero rok 2009 okazał się dla Pawła Olszewskiego przełomowy. Jego majątek powiększył się do 50.000 zł i taki też pozostał w roku 2010. Wynika z tego, że geniusz humoru platformianego bogaci się niewiele acz cyklicznie i okresowo tylko co dwa lata.
A czym jeździ geniusz? Rozpoczynał poselską służbę za kierownicą Citroena C5 z 2002 roku, o wartości (jak sam określił) około 30.000 zł.
Już w roku następnym zamienił go na piękne Audi A6 z 2001 roku (!) bezcenne – gdyż kwoty wartości z oświadczeniu nie podał.
Nieco wóz stracił na wartości w roku następnym, gdyż Olszewski wycenił już owe Audi na 35.000 zł. Na szczęście w 2010 roku spadek ceny samochodu cudownie się zatrzymał i Audi kosztowało nadal 35.000 zł.
Co jeszcze ma Paweł Olszewski?
Ma kredyt do spłacenia.
Kredyt zaciągnięty w Nordea Banku a przeznaczony na zakup mieszkania.
Zbiegiem okoliczności dyrektorem Nordea Banku jest... Wiesław Olszewski, tatuś i były już wojewoda eselowski, stąd wszystko pozostaje w rodzinie.
Z dokumentów sejmowych wynika, że ze spłatą zadłużenia Paweł Olszewski zbytnio się nie spieszy. Widocznie bieda zagląda poprzez okna w hotelu poselskim.
W oświadczeniu majątkowym z 2007 roku deklarował kwotę 498.000 zł zadłużenia. W roku następnym kwota ta pomniejszyła się tylko o 6.000 zł, a w 2009 roku w rubryce „zobowiązania pieniężne”, Olszewski deklaruje już, jak sam pisze „ok. 490 000 zł”.
2010 rok okazał się wyjątkowo chudy dla „wesołego geniusza” bowiem z deklaracji wynika, że nie spłacił nic z kredytu i dalej deklarował „ok. 490 000 zł”.
Wiadomo - kryzys.

Sejmowy Playboy

Młody i ambitny poseł, najwyraźniej prócz wielkiego mniemania o swojej inteligencji i roztropności, posiada przekonanie o swojej męskiej sile urody.
Posłanki PO wręcz piszczą na widok Olszewskiego a wyborcy ślinią się na jego widok.
Tak przynajmniej musi uważać sam zainteresowany.
Czym bowiem tłumaczyć, że na stronie poselskiej figuruje do dziś jako kawaler (stan: wolny), mimo że od 14.VI.2009 roku jest żonaty z Bogumiłą Wresiło, dziennikarką radia PiK. Co więcej również Wikipedia lansuje Olszewskiego jako wolnego kawalera.
Żonaty nie byłby już taki atrakcyjny dla wyborców.
Złośliwi mówią też o jego skłonnościach do męskich ciał... ale to zapewne złośliwcy.

Śpiewa, tańczy, recytuje....

Jak podaje na swojej stronie Paweł Olszewski, posiada on prócz obowiązku nudnej roboty sejmowej, szerokie zainteresowania humanistyczno-sportowe.
Tenis, narciarstwo, gra na gitarze elektrycznej, muzyka, literatura, malarstwo – to jego żywioł.
Nawet jestem w stanie wyobrazić sobie Olszewskiego naginającego na „Stratocasterze” solówkę z „Ballady o Tusku”, lub przy kominku delektującego się „Działami Wybranymi” Komorowskiego.... ale niech mu tam.
Co do malarstwa, to być może całość zainteresowań zamyka się w domalowaniu Kaczyńskiemu fryzury z ondulacją oraz czerwieni ust.


Jakoś dziwnie zarówno Pan Olszewski, jak i jego posłowanie trąci mi lipą.
Życie nauczyło mnie zachowania dystansu w stosunku do prymusów i „synków swoich tatusiów na politycznym gruncie”.
Mam wrażenie, że logika działalności politycznej rodziny Olszewskich zamyka się w twierdzeniu, że nie ważne z kim, ważne że u władzy.
Nawet nie zdziwił by się, gdyby szanowna matka pana posła wspierała LPR lub Samoobronę.

P.S.
Warto przeczytać materiał Pani Ewy Starosty na jej stronie Bydgoska Ośmiornica. Tam można poznać wiele faktów z życia rodziny Olszewskich, ot tak z pierwszej ręki...
http://ewastarosta.wordpress.com/moje-ksiazki/bydgoska-osmiornicaiii/pawel-o/

poniedziałek, 2 maja 2011

Bin Laden wyeliminowany…. teraz jeszcze tylko Palikot i Sikorski

Tfu, tfu… wcale nie namawiam amerykanów, by dupneli w obiekty “strategiczne” , na których to grlują karkówkę w czasie majówki lider (?) nieistniejącej partii oraz szef MSZ.

Wcale.

Moim pragnieniem jest aby, tak jak uporano się z megaterrorystą numer 1 na świecie, uporano się też z pomniejszymi terrorystami na naszej krajowej łączce.

Rzecz jasna, nie należy do nich strzelać i rozdupcać ich domowych ogródków wraz z chałupami, ale zdecydowanie dać sygnał, że miejsca dla osobników, nawołujących do terroryzmu i przemocy w naszej polityce nie ma!

Nie ma zgody na “ustrzelenie i patroszenie Kaczyńskiego” ani na “dożynanie watach”, bo nawet jeżeli to tylko słowa zabarwione (wątpliwym) humorem, to prowadzą do tragedii, takiej jak polityczne mordestwo w łódzkim biurze poselskim PiS.

Zbliżają się parlamentarne wybory. Już niebawem okaże się czy krajowi Bin Ladenowie dostaną na tyle duże wsparcie swoich “talibów” by znów zaistnieć w życiu politycznym.

Miejmy nadzieję, że ludziska wreszcie powiedzą “nie” politykom-terrorystom.

KIedyś przecież trzeba to zrobić.

Weźcie przykład z Amerykanów.