środa, 8 kwietnia 2009

Spotkanie w klubokawiarni „Pod Katem”

„Gazeta Wyborcza” zrobiła sobie kawiarenkę i tam wzorem „kawiarnianych intelektualistów” lat 70-tych urządza dyskusje o kulturze przy małej czarnej. Zaprasza bliższych i dalszych członków „Rodziny Agora” oraz chętnych do stania się ich krewniakami - i radzą. Piętnastego kwietnia br. „rodzina” radzić będzie o filmie Bugajskiego „Generał Nil” .

Ogólnie, co dziwne familia Agory jest „za” obrazem. Nawet niejaka Kleczkowska czy też Kręczkowska z „GW” (może mylę nazwisko z bohaterką Złotopolskich) napisała o postaci Nila-Fieldorfa: „nasz narodowy bohater” . Dziwnie to zabrzmiało, bo wydawało się do tej pory, że akurat Generał jest NASZĄ narodowa postacią, a nie ICH. Ot taki sprytny manewr mający na celu zdezorientować społeczeństwo.

Posunięcie „rodziny” do tego stopnia zaintrygowało mnie, że chyba przełamię wszystkie uprzedzenia i pojawię się na „kawci” w budynku przy Czerskiej.
Może być ciekawie i dane nam będzie dowiedzieć się czegoś nowego o kulisach procesu i śmierci generała. Może nawet, że tak powiem „z pierwszej ręki”.

Nie tak dawno bowiem z uroczystości pogrzebowych samej Heleny Wolińskiej wrócił z zagranicy – zaprzyjaźniony z nią od bardzo dawna „Wielki Wuj Rodziny Agora” profesor Leszek Kołakowski. Zapewne będzie miał coś do przekazania „w temacie”. Takie spotkania przyjaciół i towarzyszy walki z podziemiem niepodległościowym, nad mogiłą niezłomnej towarzyszki są zazwyczaj pretekstem do wspomnień wydobywanych nawet z najdalszych zakamarków pamięci. Liczę na pana profesora.

Liczę też na obecność niezrównanej „Ciotki Rodziny Agora” Heleny Łuczywo, wielkiej fanki i obrończyni jej imienniczki w/w Wolińskiej - morderczyni Generała Nila.
Na pewno spotkanie będzie fajne!


Nie zawaham się napisać, że „Agorze” prócz umysłu, odebrało też resztki przyzwoitości. Sitwa towarzyska poUBecka, potomkowie „czerwonej herszterii” patronują debacie nad obrazem o ofierze tego systemu.
Nie obrażajcie bohaterów, nie obrażajcie pamięci o Generale Auguście Nilu Fieldorfie, nie obrażajcie jego rodziny. Nie obrażajcie Polaków!

wtorek, 7 kwietnia 2009

Twarze „Gazety Wyborczej”


Jako grafik, osoba o wyczulonym smaku i potrzebie obcowania z pięknem chcę przedstawić, z przekory i ku przestrodze potomnym kilka przykładów brzydoty.
Są to oblicza. Oblicza brzydkie a nawet, w kilku przypadkach bardzo brzydkie.

Nie są to oblicza osób psychicznie chorych z zakładów zamkniętych, nie są to oblicza ludzi ciężko doświadczonych przez życie. Nie są również to przykłady z ksiąg medycznych – ilustracje przypadków klinicznych.

Choć na pierwszy rzut oka mogło by się tak wydawać – tak nie jest. Rzecz jasna nie jest też moją intencją nabijanie się z fizjonomii w/w osób.
Mam jedynie na celu pokazanie jak wyraz oblicza potrafi być odbiciem ludzkiego charakteru.
Brzydota jest o wiele bardziej uniwersalna od piękna. Na własne piękno trzeba usilnie pracować. Poprzez piękną duszę i szlachetność zyskuje nasza twarz – otrzymuje godne i piękne rysy wraz z wyrazem dobroci oraz ciepła. Nie jest dane to wszystkim, a niejako stanowi wyróżnienie.

By być brzydkim nie trzeba nic. Wystarczy tylko mieć brzydki charakter, brzydko postępować i brzydko działać. Robić to, co nie wymaga wysiłku i potrzeby czynienia dobra, czyli zaangażowania wyższych instynktów ludzkich. Na efekty nie trzeba długo czeakć - brzydnie się błyskawicznie.


Wielokrotnie fizjonomia ludzka zmienia się też poprzez rodzaj, miejsce i charakter zatrudnienia.
Poborca podatkowy czy komornik nie będzie miał otwartej i słonecznej twarzy a dla odmiany bajkopisarz nie może mieć marsowego oblicza.

Wszystkie te twarze (zamieszczone powyżej) należą do pracowników dziennika „Gazeta Wyborcza”.
Są to oblicza ludzi kształtujących profil i nurt polityczny tej gazety.


Pewnie zdaniem szefów „Gazety” ludzie ci , tu na łączonym, zbiorczym obrazku są najpiękniejsi i bijąca mądrość z ich twarzy uzupełnia jeszcze wspomniane piękno. Jak w większości przypadków szefowie zawsze, nawet podświadomie uważają własną osobę za wzorzec wszelkich cnót zarówno tych widocznych gołym okiem jak i głęboko ukrytych nie pomijając fizycznej urody.
To wyjaśnia wiele. Bo kto może być mądrzejszy i piękniejszy od Adama Michnika, Piotra Stasińskiego czy też innego Pacewicza – oczywiście ich zdaniem.
Celowo zamieściłem zdjęcia wyłącznie samców. Nad kobietami nie będę się znęcał, z racji kultury i wrodzonej galanterii wobec „płci pięknej”. Nie będę poddawał pod ocenę oblicza Heleny Łuczywo, Wandy Rapaczyńskiej czy też Ewy Milewicz – bo to nie przystoi.

Kompletując zbiór piętnastu zdjęć osobników z „GW” uprzednio wnikliwie przyjrzałem się tym twarzom. Co wyrażają, co mówią poprzez swoje rysy a szczególnie poprzez wzrok.
Odpowiedź jest prosta: NIC!


Ich fizjonomię można kupić dopiero za „wierszówkę” lub akt łaski ze strony przełożonego. Do takich praktyk ich przyuczono i taka też zasada w „gazecie” panuje. „Cyngliści” redaktora naczelnego nie mają wyrazu na co dzień czy po pracy. Ich oblicza nie budzą wśród patrzących na nie, żadnych emocji, a co najwyżej śmiech (!).

Łącząc brak wyrazu z brzydotą otrzymujemy portret własny pracowników „Gazety”. Nie wykluczone, że osobnicy ci zanim podjęli pracę w „Agorze” wyglądali inaczej. Ich oblicza były jaśniejsze, wyrażały nawet ślady myśli, a może i dobroci.
Niestety, jak mówi przysłowie „Kto z kim przestaje....” (a przysłowia są największą mądrością narodu). Niegdyś oddano tych ludzi na zatracenie - dziś ratować ich jest już za późno.
Pozostaną już na zawsze BRZYDKIMI LUDZMI o BRZYDKICH TWARZACH pracującymi w BRZYDKIEJ GAZECIE..

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Flaszka na stół zamiast Trybunału Stanu.

Wraca wciąż aktualny temat wyboru szefa NATO
Władza POszystów pieni się, że Prezydent Kaczyński nie zawetował całego szczytu i nie posadził na tronie Radka Sikorskiego. Entuzjaści i wielbiciele władzy uważają, ze Pan Premier tak by właśnie zrobił i swojego od niedawna kolegę uczynił, nawet wbrew stanowisku wszystkich państw tą najważniejszą osobą w sojuszu.
My wiemy, że Premier Tusk posiada wielki dar i wszystko czego się tknie zazwyczaj.... spieprzy. Tak jak mamy tu nad Wisłą drugą Irlandię, dobrobyt, podatek liniowy i zlikwidowany KRUS, tak mięli byśmy też Radka Sikorskiego jako szefa NATO. Tusk i reszta by to z całą pewnością załatwili.

Ale dość żartów.
Zdaję sobie sprawę, że POszystom nie chodziło właściwie o samego Sikorskiego, tylko o kupczenie i załatwienie przy okazji wyborów jakiś drugorzędnych interesów. To, że Sikorski szans na wybór nie ma najmniejszych wiadomo było już od dawna. Cała Zachodnia Europa oraz Stany Zjednoczone postawiły na Premiera Dani Rasmussena (nawet Ron Asmus Sikorskiemu nie pomógł) i tego się konsekwentnie trzymano. Polska mogła jedynie dołączyć do Turcji i czuć się urażona. Ale czy karykaturą Mahometa czy pominięciem Sikorskiego władza nie napisała.

W każdym razie nawet rząd „olał” swojego kolegę, bo oficjalnie nie zgłosił kandydatury Ministra Spraw Zagranicznych RP na fotel szefa NATO (a wódz Tusk ponoć osobiście, wcześniej poparł Rasmussena).


Skoro zaniechano działań w sposób oficjalny, to może warto było uciec się do innych sprawdzonych metod postępowania, jedynej i największej siły narodu?
Może warto było w celach negocjacyjnych wysłać „ludzi biznesu” Sawicką i Misiaka lub „oprzeć sprawę o bar” (jak mawiają) za pomocą fachowców – Grzegorka i Koseckiego?” Jeżeli nawet te metody nie sprawdziły by się , to zawsze w odwodzie pozostaje młody i prężny (niedługo już europoseł) Atamańczuk specjalista od białego proszku.
Pozostawiając wszystko w rękach Pana Prezydenta nie można było liczyć na „efekty specjalne” i stąd ten zawód.

Zawiedzeni są wszyscy członkowie Tuskpartei, czego wyraz dał jej gensek Chlebowski. Przekonany o własnej doskonałości, twórca platformowych dogmatów, najsłynniejszy mgr rolnik i prawnik-amator zapragnął nawet postawić przed Trybunałem Stanu Prezydenta RP!
Otóż ów mistrz intelektu uważa, że niezastosowanie się do instrukcji rządowych takie prawo w stosunku do Głowy Państwa jemu i członkom rządu przysługuje.

O jaką wszak instrukcję chodzi?
Czy może o świstek, podpisany przez (za przeproszeniem tego urzędnika) jakiegoś „pierdusiewicza” w randze dyrektora departamentu? Czy może o instrukcje ustne samego wodza Tuska? Trudno powiedzieć. W każdym razie nikt z urzędników państwowych szczebla najwyższego (odpowiadający hierarchią Głowie Państwa) nic nie napisał, a co za tym idzie nic nie sugerował. W całej tej sprawie Pan Prezydent zachował się i tak bardzo fair, gdyż próbował skontaktować się „na gorąco” w nocy z Premierem, w celu wspólnych ustalenia dalszych działań.


Niestety Donald Tusk był nieuchwytny. Zmorzył go najwyraźniej mocny sen, po pracowitym dniu, lub ciężkim meczu futbolowym. Bo wiadomo, że sport to zdrowie, to i spał Premier zdrowo.

Na moje oko Pan Zbigniew Chlebowski może sobie postawić, co najwyżej flaszkę na stół lub resztki górnego owłosienia na lakier lub cukier, bo podstaw do postawienia Głowy Państwa przed Trybunałem Stanu brak.
Eee tam, to tylko taki dowcip wesołego Pana Zbysia – powie niejeden. I zapewne będzie miał rację. Do takich dowcipów Z. Chlebowski nas już przyzwyczaił. Szutnik jeden!

Gratulując władzy właściwego sposobu na kolejny atak wymierzony w osobę Prezydenta, czekam na wieści o kolejnych „instrukcjach” dla Głowy Państwa podpisanych tym razem przez Panią bufetową z URM oraz sprzątaczkę i kioskarza z MSZtu.

O co tak naprawdę chodziło komitetowi centralnemu PO nie wiadomo. To Sikorski miał być tym szefem NATO, czy nie? Poparł Tusk Rasmussena, czy nie?
Może zapomniano dać Premierowi do podpisu dokument z instrukcją? Może zrobiono to celowo? Może ktoś w URM nie lubi Sikorskiego i źle mu życzy?

Ponieważ nie wypada posądzać urzędników Pana Premiera o złą wolę pozostaje mieć przekonanie, że to tylko, na szczęście zwykłą głupota i jak wielokrotnie bywało kolejne zaniedbanie.

Tylko biedny Sikorski. Znów się chłopina popłacze.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Władze III Rzeczpospolitej na drodze wytyczonej przez władze III Rzeszy

Nie, nie u nas nie będzie koncentracyjnych obozów, łapanek i rozstrzeliwań, ale zakładam, że gdyby dziś istniała III Rzesza, już dziś również zaniechała by takich właśnie represji. Idąc z duchem czasu wybrano by inne metody „dokuczenia”, jak inwigilacja, powolne duszenie wolności obywatelskiej pod hasłem obrony wartości demokratycznych i kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa - w celu ogłupiania publiki.

Boleściwie nam panująca Platforma Obywatelska idąc za wzorami wytyczonymi niegdyś przez zaprawionych w bojach z opozycją fachowców z III Rzeszy, stara się budować swoją platformową rzeszę od podstaw, naukowo z książką od historii w ręku.

W ostatnich dniach mięliśmy kilka takich próbek usilnego kopiowania wydarzeń rodem z III Rzeszy i przenoszenia ich na rodzimy grunt.

Tak jak niegdyś, osławiony Herman Goering – szef Reichstagu powtarzał głosowania do upadłego, czyli do momentu gdy efekt ich był zadawalający, tak samo Bronisław „mniejszy” Komorowski zachował się przy głosowaniu w sprawie zmniejszenia subwencji dla partii politycznych. Wprawdzie na ten sam projekt głosowano tylko dwa razy, ale istniało realne prawdopodobieństwo, że gdyby tym drugim razem się nie powiodło, to.... i tak do upadłego.
Stanowi to dobry prognostyk, przy uchwalaniu kolejnych ustaw. Można pójść jeszcze dalej, mianowicie na salę obrad wpuścić jednostki specjalne i zagrozić, że posłowie nie wyjdą z sali, dopóki nie uchwalą. Ale, po co ja podpowiadam. Pewnie na takie rozwiązanie platforma jeszcze już wpadła. Ale cóż, wielu z prominentnych polityków tej partii jest jeszcze na dorobku i niczego konkretnego nie dokonała bo niewiele jeszcze umie. Choćby przywoływana tu postać marszałka Komorowskiego wypada blado przy wspomnianym Hermanie Goeringu. Przypomnę, że Goering był zaprawionym w bojach, znakomitym pilotem, odznaczonym Żelaznym Krzyżem - bohaterem I wojny światowej. Marszałek Komorowski jest również zaprawionym w bojach, w czasie tygodniowego aresztowania za rzucanie ulotek antypaństwowych. Istnieje wszak jedna różnica, Goering coś umiał – Komorowski nic!

Nieuniknione porównanie z III Rzeszą nasuwa też opętańczy wręcz kult Lecha Wałęsy. Nieuchronnie nasuwa on porównanie z czcią oddawaną niegdyś Fuehrerowi. Każde odstępstwo od normy jego traktowania ustalonej z resztą przez samego woda karane było z najwyższą surowością. Przewiduję nawet wprowadzenie w Platformie Obywatelskiej pozdrowienia „Chwała Wałęsię” i wydania drukiem zakazu badania życiorysu wodza. Dostępny będzie tylko jeden – oficjalny i przez niego akceptowany.

W tym miejscu muszę przyznać, że jestem w kropce, bo postać Lecha Wałęsy również znakomicie pasuje jako obiekt najwyższego kultu religijnego, wokół którego można zbudować własną religię, jak to miało miejsce w III Rzeszy. Mogło by to być takie swoiste krajowe Gottgläubigkeit wyprodukowane przez Platformę Obywatelską.

Jako żywo, również próby likwidacji IPN, bądź „przemalowanie” go na własną modłę postępuje w sposób „książkowy”. Za wzór całego przedsięwzięcia zapewne posłużyła przebiegła sztuczka zastosowana niegdyś w celu likwidacji antyhitlerowskiej opozycji. Jak pamiętamy hitlerowcy sami podpalili Reichstag (bądź wykorzystali fakt podpalenia go przez niezrównoważonego psychicznie osobnika – do dziś nie wiadomo jaka było faktycznie) by oskarżyć o to opozycję i mieć pretekst do rozprawy z niepokornymi wobec Fuehrera. Dziś w platformlandzie takim punktem zapalnym i sygnałem do rozprawy z IPN jest Zyzak i jego książka. Choć Instytut z wydaniem w/w książki nie ma nic wspólnego, jak dziś powiedział Grzegorz Schetyna – „przepełniło to czarę goryczy”. Ale co? Iście nordyckie poczucie humoru!

I jeszcze kilka słów o szanownym koalicjancie. Pan marszałek Kalinowski był łaskaw dziś w TVN naświetlić sposób postępowania swoich posłów przy głosowaniach. To taki łatwy do zapamiętania mechanizm: „Patrzymy na rękę Chlebowskiego i naciskamy ten sam guzik, co on”. Sposób również znany i przerabiany w epoce Rzeszy numer trzy. (Ale do diabła, chłopy szanujcie się!)

Tak oto zmierzamy nieuchronnie po równi pochyłej do kotła w którym swój bigos przygotowała Platforma Obywatelska, a nakarmi nim wszystkich.
Czy hasła wyborcze prezentowane przed wyborami przez liderów PO i dzisiejsza rzeczywistość nie nasuwa analogii z latami trzydziestymi ubiegłego stulecia w Niemczech?
Zlikwidujemy bezrobocie – będzie raj, wracajcie obywatele z zagranicy!
Nowe przestrzenie życiowe – druga Irlandia
I nawet ta współpraca z komunistami przy niszczeniu polskiej racji stanu – wypisz, wymaluj Ribbetrop-Mołotow.

Czekając na wielką wojnę platformersów z „czerwonymi” oraz spektakularny i definitywny upadek Rzeszy Tuska - kończę.

P.S. Zastanawiałem długo się jak „podłączyć” pod całą sprawę fakt uhonorowania Stefana Niesiołowskiego tytułem wicemarszałka sejmu. Tu, jak widać władze PO sięgnęły do wzorców rzymskich. Tak, przypomina mi to słynny fakt nadania własnemu rozbrykanemu rumakowi tytułu senatora przez cesarza Kaligulę. Z tą tylko różnicą, że koń był jednak trochę inteligentniejszy i nie leczył się psychiatrycznie.

A tak na marginesie, to Tusk jak wspomniany powyżej Kaligula posiada też w Senacie swojego Kuca. Kazimierza.

sobota, 4 kwietnia 2009

Marian Palikot: kim był?

Czy ojciec Janusza Palikota był szmalcownikiem?
Od dłuższego już czasu krążą takie informacje, zarówno przekazywane ustnie jak i publikowane w internecie. Trudno stwierdzić, nie zagłębiwszy się uprzednio w stosowne dokumenty i długie dyskusje ze świadkami okupacyjnych czasów z biłgorajskich okolic.

Nie jestem historykiem i sam nie jestem w stanie, jak choćby naukowcy z IPN zbadać to i naświetlić, dlatego trudno mi jednoznacznie ocenić podane w sieci wiadomości i sensacje dotyczące przodka Janusza Palikota. Gdyby ta informacja o „szmalcowaniu” ojca posła Palikota okazała się prawdziwa, byłby to swoisty chichot losu z uwagi na wyjątkowo „demokratyczno-europejskie” poglądy posła oraz deklarowaną prawomyślność i uczciwość do trzeciego pokolenia wstecz. Oczywiście było by to też znakomite uzupełnienie „dziadka z Wehrmachtu” Premiera Tuska.

Tu chcę zaznaczyć, że nie mam zamiaru oceniać – domniemanej lub prawdziwej historii Mariana Palikota. Jeżeli doniesienia by się potwierdziły, rzuciły by tylko nowe światło na rodzinną przeszłość posła i ujawniły genezę jego poglądów oraz sposób-metodę dochodzenia do wielkich pieniędzy.

W ten sam sposób stara się dziś insynuować alkoholizm, choroby umysłowe i inne Bóg wie jeszcze jakie przypadłości Prezydentowi Polski Lechowi Kaczyńskiemu. Janusz Palikot nie ma zahamowań nawet przed pomówieniami i sponsorowaniem „lewcych” dowodów na przynależności do KPP dziadka Prezydenta . Dlaczego więc nie rzucić okiem na ojca „kryształowego” posła PO?

Pan Marian Palikot, w czasach gdy biedna zamojszczyzna wylizywała się z biedy i ran po hitlerowskiej okupacji, należał do zamożniejszych obywateli miasta Biłgoraja. Był właścicielem sklepu wędliniarskiego. Skąd wziął się majątek w czasach gdy zamojska ludność nie ocaliła nic z dawnego dobytku a i komuniści nie dawali się dorobić „na własnym”? Dużo światła na sprawę rzucają znalezione w internecie informacje dotyczące samego Biłgoraja i żydowskiej społeczności pochodzącej z tych terenów.

Wiadomo, że w Biłgoraju w latach 1940-1943 hitlerowcy utworzyli getto. Spędzano do niego okolicznych Żydów. W okresie szczytowym przetrzymywano w nim 25000 Żydów. Wielu z nich z obozu uciekło. Ukrywali się oni w okolicznych gospodarstwach oraz lasach. Niestety, wielu też na skutek denuncjacji zostało przez hitlerowców złapanych i zamordowanych. Części udało się przeżyć dzięki pomocy aktywnie działającej w tym okręgu AK i BCh.

Ukrywający się Żydzi kosztownościami płacili za życie i milczenie tym, którzy na ich nieszczęściu postanowili zbudować własną fortuną. Do dziś opowiada się o grupie młodych chłopaków z Biłgoraja, którzy za złote monety i inne dobra nosili do lasu chleb i mąkę. Zdarzało się też, że ich „klienci” po kilku dniach byli namierzani przez hitlerowców. Ale to tylko opowieści. Faktem jest, że Marian Palikot po wojnie zapisał się do PZPR i otworzył sklep wędliniarski. Na tle reszty biłgorajskiej biedoty, można powiedzieć, że był człowiekiem zamożnym.

Zdaję sobie sprawę, że zapewne historycy potrafią znaleźć w przepastnych archiwach jakieś informacje na powyższy temat i podanie właściwych faktów i rzeczywistych losów wojennych ojca posła Palikota nie będzie zbyt trudne.

Mając jednak na uwadze koneksje głównego „fundatora PO” i „dobroczyńcy finansowego” obecnej władzy liczę na bezinteresowność i patriotyczne postawy historyków-wolontariuszy w powyższej sprawie (niestety nie jestem Palikotem i nie zapłacę 10 000 zł za sfabrykowanie dowodów J)
Zachęcam zatem i aby rozwiać wszelkie wątpliwości w sprawie, ogłaszam iż historykowi/badaczowi, który przedstawi przekonujące materiały (zeznania ocalałych obywateli żydowskich, polskich świadków) obiecam dozgonną wdzięczność i wielkie uznanie.

Oczywiście wszystkie te materiały zostaną opublikowane bez wyjątku z podziękowaniami dla zacnego dobroczyńcy.
Może się zdarzyć, że będzie co czytać! O swoim ojcu Janusz Palikot pisał: „Ojciec Marian: patriota, człowiek z zasadami, wierny tradycyjnym wartościom. - Mieliśmy trudny kontakt. Nie obyło się bez konfliktów. Dziś wiem, że musiało dojść między nami do konfrontacji, żebym mógł stać się sobą. Umarł w 1992 roku... Nie przeprowadziliśmy ze sobą tej najważniejszej rozmowy.”
Właśnie, czego nie powiedział Januszowi Palikotowi ojciec? O czym mogła traktować najważniejsza rozmowa? Może nadesłane dokumenty coś wyjaśnią?
Pożyjemy – zobaczymy.


P.S> Znalazłem w necie taki oto fragment listu niektórych mieszkańców Biłgoraja skierowanego do zacnych włodarzy miasta.
(...) Może teraz zbudzą się sumienia, zabraliśmy Wam przecież domy, zabraliśmy Wam synagogę zabraliśmy Wam cmentarze. Może teraz zbierze się Rada Miejska i podejmie uchwały, by zwrócić to co bezprawnie do majątku miejskiego trafiło, może nie będzie się wreszcie zasłaniać niewiedzą, brakiem społecznego przyzwolenia, czy literą prawa uchwalonego w latach czterdziestych przez zdrajców i zaprzańców. Wierzymy w opamiętanie samorządowców, będziemy im jego brak wypominać przy każdej okazji, będziemy pytać o te problemy przed i po wyborach samorządowych. Nie odpuścimy, bo nie chcemy żyć w mieście szmalcowników. Nie chcemy używać majątku bezbronnych i skrzywdzonych.(...)

środa, 1 kwietnia 2009

„Janusz, nie odłączaj mi prądu...” - bomba sezonu!

No i mamy kolejną bombę!
Mimo, że już samego rana zablokowana została (przez nieznane osoby) dystrybucja poczytnej bulwarówki, informacja – news dnia dotarł do opinii publicznej.

Palikot gnębi byłego kochanka!
To nie żarty. Reporterzy czołowego polskiego tabloidu dotarli do mężczyzny, który (zachowując swoją anonimowość) przekazał sporą garść informacji na temat prominentnego polityka PO i jego najbardziej skrywanych tajemnic z życia intymnego.

Bogdan C. zwany pieszczotliwie „Ciupciucha” przerwał milczenie i narażając się na wielki gniew ze strony posła, opowiedział o wielkiej miłości, planach na życie a w końcowym okresie znajomości – nienawiści i prześladowaniu go przez ukochanego.

Dzięki zaprzyjaźnionym transportowcom z kolportażu, którym udało się ocalić kilka numerów wycofanego dziennika można teraz (poniżej) zapoznać się z treścią całego wywiadu.
Dziękujemy!

„Janusz, nie odłączaj mi prądu...!”


Tabloid: Panie Bogdanie, jak doszło do spotkania Pana i Janusza Palikota. Kiedy, gdzie...
Bogdan C.:
Poznaliśmy się na imprezce. Spodobał mi się przystojny facet z lwią grzywą i dużym podgardlem w koszulce „jestem z SLD”. Rozmawialiśmy chwilę i zaiskrzyło. Do końca imprezy tańczyliśmy tylko ze sobą. Później dowiedziałem się, że wcale nie jest z SLD i tylko tak się chwali, ale miłość zwyciężyła.
Tabloid: Nie bał się Pan wiązać z osobą o tak wielkim temperamencie i zaskakujących pomysłach, - z osobą nieobliczalną.
Bogdan C.: To tylko dodawało smaczku naszemu związkowi. Janusz kupował różne ciekawe gadżety erotyczne - to taki mały świrek :). Raz z pracy przyniósł sztucznego penisa i pistolet. Ubaw był do rana. Nie zawsze jednak było tak ciepło i radośnie. Któregoś razu na przykład przyniósł łeb świński. Nie bardzo wiedzieliśmy co z tym się robi, ale zadzwoniłem do Roberta (Biedronia – przyp. red) i on coś fajnego wymyślił.
Tabloid: Ile trwał wasz związek
Bogdan C: Oj, długo chyba rok. Wiele rzeczy musiałem Januszowi pokazać i wprowadzić Go w głąb tęczowego świata. Na to potrzeba czasu. Proszę wziąć pod uwagę, że konieczne było wpierw wydobyć go z „heteryzmu” Brr....
Tabloid: Czy udało się to całkowicie...
Bodgan C: Tak! Oczywiście. Janusz już po dwóch tygodniach zapomniał o współżyciu z kobietami i traktował je wyłącznie jak koleżanki. Pożyczał lakier do paznokci i tipsy, chodził na plotki. Raz nawet zrobił sobie trwałą ondulację i pomalował oczy. Lubił wtedy jak mówiłem do niego „Janina”.
Tabloid: Co się zatem stało, że Wasz związek nie przetrwał
Bogdan C: Janina,... przepraszam Janusz był łakomym kąskiem dla wielu chłopaków. Szczególnie po tym jak zaczął zakładać T-shirt z napisem „jestem gejem”. Jasno dał znać otoczeniu o swoich zainteresowaniach. Adoratorzy nie odstępowali Go. Ten świat pociągnął Go bez reszty. Bywało, że wracając z pracy zastawałem w naszym mieszkaniu Stefana Niesiołowskiego czy też Cezarego Chlebowskiego. Janusz tłumaczył mi, że tylko przygotowują projekt poselski czy coś podobnego. Taki pic, ze niby głupi jestem i nic się nie domyślę. Wielokrotnie wracał do domu po alkoholu, z malinkami na podgardlu. Wreszcie któregoś dnia oświadczył, że to koniec. Dał mi 50 złotych, dwie butelki „Gorzkiej” i wyprowadził się z mieszkania.
Tabloid: Tak tanio Pana wycenił...
Bogdan C:
Właśnie! Za rok poświęcenia. Za rok, który w całości oddałem jemu i jego fantazjom, tylko 50 zł.... „Gorzką” już wypiłem, pięć dych mam – trzymam na pamiątkę.
To okrutny człowiek, ale.... nadal go kocham. Kocham mimo, że posunął się do strasznych czynów. Np. niedawno odłączył mi prąd w mieszkaniu. Siedzą teraz przy świeczce, ale... ona przynajmniej przypomina mi Janusza...

Tabloid: Panie Bogdanie, co dalej? Czy kontaktujecie się jeszcze Panowie ze sobą
Bogdan C: Od naszego rozstania tylko raz się spotkaliśmy. Janusz zostawił u mnie stringi, więc umówiłem się z nim na mieście , aby mu je oddać. W trakcie naszego spotkania dowiedziałem się, że wiążąc się ze mną Janina...przepraszam Janusz nie był prawiczkiem. Miał stosunki jakieś z kilkoma studentami. Nazywał ich słupy. Gratuluję chłopakom, że natura tak hojnie ich obdarowała, tylko mógł nie robić mi tą opowieścią kolejnej przykrości. Okrutny człowiek, kolejny raz mnie zranił. Teraz mimo, że znalazłem jego spiralę doodbytniczą już nie zadzwonię.
Tabloid: Co będzie dalej? Czy za stracone nadziej pozwie Pan Palokota do sądu
Bogdan C: No, zastanawiam się. Kontaktowałem się już z Panem Giertchem, który reprezentuje Panią Palikotową (byłą żonę posła Palikota – przyp. red.), ale mam opory. Wie Pan ja Go ciągle kocham.... wiele jestem w stanie mu wybaczyć.
Tylko Janusz, nie odłączaj mi prądu....

wtorek, 31 marca 2009

Farfał – dobroczyńca „wyborczy”?

Nie ma nic piękniejszego i radującego serce jak piana na gębach półinteligencji z Agory.
Za sprawą publicznej telewizji, już od dłuższego czasu pieni się ze wściekłości cała Czerska i okolice.
Dziś w „wyborczej” zapienili się mocno (z gniewu i bólu) niejaka Kublikowa i „Tow. Grucha” czyli Chuchnowski. Wojciech.

Boli ich Farłał.
Ja jestem zdrowy i mnie Fafał aż tak nie boli, mimo że mam jego osobę głęboko w ... poważaniu, podobnie zresztą jak jego przeszłość. Fajnie, że „wyborczą” coś boli, bo znaczy to że żyje (jak mawiają schorowani emeryci). I tu wielka zasługa właśnie Farfała.
O czym by biedna redakcja miała pisać, gdyby nie Farfał i jemu podobni?
Co by mogli piętnować, kogo potępiać?

A tak Farfał i reszta z Woronicza wyczerpują roczną (a może i nawet dwuletnią) dawkę faszyzmu, antysemityzmu, ksenofobii i czegoś tam jeszcze, potrzebne „GW” do prawidłowego funkcjonowania. Coś jak z misiem koala. Zemrze jak nie dostanie określonego pożywienia (przepraszam misia za porównanie z Michnikiem)

Na pierwszy rzut oka „wzorzec dziennikarskiej rzetelności” (czyli „GW”) próbuje zniszczyć swojego dobroczyńcę. Nie dajmy się jednak zwieźć pozorom, to tylko taka gra.
Nie rżnie się przecież gałęzi, na której się wraz z całym biurem politycznym „Agory” siedzi.
Domagając się ustąpienia Farfała, „gazeta” tak naprawdę chce aby Farfał został.
Świadczyć o tym mogą jakieś kompletnie bzdurnie argumenty oraz zaangażowanie do całej „operacji piana” instytucji tak skrajnie durnej jak „Otwarta Rzeczpospolita” .
Jak bowiem inaczej można nazwać kompletny brak logiki w działaniu i brak konsekwencji myślowej, jak nie durnotą?

Tak więc „Otwarta Rzeczpospolita” wystosowała list otwarty do wszystkich świętych (marszałka sejmu, senatu, premiera, ministra skarbu, posłów, senatorów,... brakuje tylko rabinów, prezydenta stolicy oraz Joli Rutowicz) przeciw Farfałowi, a „GW” go z namaszczeniem zamieściła i podpięła pod tekst Kublik i Czuchnowskiego.

List podpisali niejaka Sawicka Paula jako prezes i Jedlicki Jerzy jako dodatek do Sawickiej.
Zwłaszcza Jedlicki, profesor Instytutu Historii PAN jest osobą o wielkim autorytecie wśród „gazetkowej” braci. Były stalinista, komunista i demagog. Wielki obrońca czci Jaruzelskiego i mały tchórz ukrywający się przed wymiarem sprawiedliwości (sprawa z powództwa NOP) – lepszego życiorysu nie można sobie w środowisku „GW” wymarzyć.

Sam list jest bełkotem nawiedzonego, strumieniem żałosnych łez i iście leninowskich pomysłów w stosowaniu prawa. Dlatego też całą sprawę należy traktować humorystycznie i jako infantylny nie najlepszy dowcip. Myślę, że pomysłodawcy tej epistoły sami zdają sobie sprawę z własnej śmieszności i tego, że list ów z racji tego, że elektroniczny nawet na gwóźdź w „sławojce” się nie nadaje.
Dlatego jest nawet wysoce prawdopodobne, że jeżeli coś się w sprawie nie zmieni (a się na 100% w najbliższym czasie nie zmieni), to Sawicka z Jedlickim wyjdą w proteście na ulice i będą sami zatrzymywać wypełzający z gmachu TVP faszyzm.

„Zwracamy się do Państwa w poczuciu obywatelskiej bezradności wobec sytuacji związanej z powołaniem na p.o. prezesa TVP byłego neofaszysty Piotra Farfała....”
I słusznie prawi „wyborcza” poprzez Sawicką & Co.
Zastanawiam się tylko co wstrzymywało ich przez napisaniem niegdyś podobnego protestu rozpoczynającego się od słów: „Zwracamy się do Państwa w poczuciu obywatelskiej bezradności wobec sytuacji związanej z powołaniem na urząd Ministra Spraw Zagranicznych byłego komunisty z dwudziestoletnim stażem Bronisława Geremka....” lub coś w tym stylu.
Czyżby kesenofobia twórców „Otwartej Rzeczpospolitej” i „wyborczej”?

Oj, brzydko się bawicie Farfałem, nawet jeżeli to tylko taka gra.
A kto Wam przywrócił postkomunę – kwiatkowszczyznę w telewizji?
Szybko, rączki na kołdrę!

-------------------------------------------------------------------
Słodki sen Czuchnowskiego i Kublikowej