Odradzająca się lewica, wybudza z letargu kolejnych uśpionych intelektualistów. W bólach budzi się myśliciel na miarę ugrupowania, które reprezentuje. Wiadomo, że przedstawiciel klasycznej lewicy nie może być zbyt mądry, ani zbyt inteligentny, bo to zaprzeczało by jego lumpen-proletariackim korzeniom oraz prostym i siermiężnym poglądom, ale ten o którym piszę jest wypisz-wymaluj modelowy.
To Waldemar Zboralski.
Lewicowy pederasta, emigrant, posiadacz męża i dyplomowany pielęgniarz oraz były kandydat do sejmu RP z ramienia (?) lewicy.
Zboralski dał się poznać jako pierwszy pederasta, który pojechał do Anglii aby wziąć państwowe pozwolenie na posiadanie kochanka, czy inaczej na legalne wkładanie sobie wzajemnie przyrodzenia w odbyt w majestacie prawa.
Oni (pederaści) mówią na to ślub i są strasznie przy tym poważni.
Taki się mądry od tego wkładania Zboralski zrobił, że jako pełny europejczyk całą gębą i odbytem, rady raczy dawać i autorytatywnie się wypowiadać w wielu kwestiach.
Dziś Onet.pl raczy internautów materiałem z lewicowego „Przeglądu” pt. „Nie poleciałam z Rokitą”. Są to spisane wynurzenia jakiejś Pani doktor, która strasznie przejęła się tym, że Jan Maria Rokita zażądał od Lufthansy odszkodowania w wysokości 300 tys. euro i postanowiła jak na spowiedzi „Przeglądowi” wszystko opowiedzieć.
Może kobicina liczyła na jakieś „ochłapy” od Lufthansy z w/w sumy, za przedstawienie wygodnej dla nich prawdy? Nie wiem. Nie byłem, nie widziałem.
Nie to jednak jest ciekawe.
Ciekawe jest to, że ni stąd, ni zowąd na końcu materiału, oddzielony trzema gwiazdkami jest komentarz Zboralskiego (jako integralna część przedruku z „Przeglądu”).
Co cholerę? Najwyraźniej autor artykułu (nawiasem mówiąc strasznego bełkotu) Leszek Konarski zapragnął swój materiał poprzeć jakimś autorytetem. Nie wiem tylko, czy językowym (sprawa dotyczy słów wypowiedzianych w języku angielskim przez Rokitę do stewardesy) czy może moralnym (naganność w ogóle odzywania się do stewardesy).
W każdym razie Zboralski jako wykształcony europejczyk pełnym odbytem, niemiłosiernie ruga Rokitę za używanie złych zwrotów anglojęzycznych i naśmiewa się z jego nieznajomości języków obcych. Ładnie to i naukowo gdy osoba ze wszech miar wykształcona piętnuje nieuctwo. Lecz gdy nieuk zarzuca komuś braki w wykształceniu, staje się sam pośmiewiskiem.
„Pan Rokita po angielsku powiedział "what do you do?" - co nie znaczy ABSOLUTNIE nic innego, jak tylko - co ty robisz zawodowo?...." instruuje nas znawca języka angielskiego Zboralski, gdy tymczasem sam o sobie (strona kandydata do sejmu) pisze: „Znajomość języków obcych: - biegła w mowie i piśmie: j. niemiecki (egzamin państwowy), - dobra w mowie i piśmie: j. angielski, - słaba: j. rosyjski.” Oznacza to, że kwestia sporna dotycząca powyższego zwrotu, który nie jest do końca jasny (zważywszy na kontekst wypowiedzi) pozostaje otwarta, bo Zboralski angielski zna na poziomie „ja mieć, ty móc...” (to oznacza w CV okreslenie- dobry), a sprawę rozpatrują zatrudnieni przez prokuraturę językoznawcy .
Na cymbała, w oczach internautów wychodzi oczywiście Waldemar Zboralski, który na dodatek nie jest w stanie skreślić nawet kilku słów w języku polskim. Błędy stylistyczne, myślowe. Brakuje tylko ortografów i lewicowiec całą gębą (odbytem).
Na super-bałwana w oczach internautów również wychodzi Zboralski, gdyż nie zauważył, że Polska już od jakiegoś czasu należy do UE i pisze: „(...) na niekorzyść pana Rokity: bo mało, że nie zna żadnego języka europejskiego poprawnie...” itd. itp.
Otóż Rokita zna europejski język. Zna język polski, w odróżnieniu od przeglądowego jurora, któremu prawdopodobnie na skutek zmęczenia odbytu w głowie się nieco pomieszało.
piątek, 20 marca 2009
czwartek, 19 marca 2009
„MISiak” już niebawem na naszych ekranach!
Nowa polska komedia już niebawem w kinach oraz na DVD.
Zaniepokojony spadającym zaufaniem do władz, zarząd Obywatelskiej Platformy Filmowej - Platfilm postanowił osławioną już wpadkę z senatorem Misiakiem przekuć w żart i dobrą zabawę.
Scenariusz nowej polskiej komedii pt. „MISiak” własnoręcznie skreślił znany scenarzysta i humanista Cezary Chlebowski.
Film wyreżyserował ceniony i lubiany mistrz kina humoru Donald Tusk, a w tytułowe role wcielili się popularni artyści : Stefan Niesiołwoski, Grzegorz Schetyna oraz Jansz Palikot.
Życzymy dobrej zabawy.
Miło nam poinformować, że trwają już zdjęcia do remake’u słynnego dzieła Jamesa Whale’a „Narzeczona Frankensteina”. Nasz sztandarowy reżyser Donald Tusk przeniósł akcję filmu do Kataru i Arabii Saudyjskiej a w tytułowej roli obsadził debiutującą na ekranie Ewę Mandzioł (spolszczona wersja nazwiska Mandziou).
Film nosi tytuł „Narzeczona Misiaka” i wejdzie na nasze ekrany już niebawem.
(DUPO – Dział Usług Propagandy Obywatelskiej)

Etykiety:
misiak,
miś,
Platforma Obywatelska,
Rząd Tuska,
Schetyna
środa, 18 marca 2009
Władza wychodzi na miasto z dobrym plakatem.
Z ostatniej chwili...
W celu poprawy swojego nieco nadszarpniętego wizerunku, rząd nasz wypuścił na rynek serię plakatów mających na celu podniesienie ducha w narodzie oraz przybliżenie co bardziej prominentnych ministrów i działaczy partyjnych.
Z uwagi na brak doraźnych pomysłów ze strony specjalistów od PR-u w PO (niestety dzielni ci ludzie pracują dniami i nocami już od prawie półtora roku i „robią bokami”) do celów propagandowych wykorzystano stare, dobre i sprawdzone plakaty z miłego dla władzy okresu PRL. Dostosowano tylko postaci prominentnych polityków do istniejących już rysunków.
Pierwsza seria pojawi się na ulicach polskich miast już w przyszłym miesiącu.
(DUPO – Dział Usług Propagandy Obywatelskiej)

wtorek, 17 marca 2009
W Unii rodzi się nowa, świecka tradycja
Głupota sięgnęła zenitu, choć w przypadku włodarzy UE nic nie jest skończone i ostateczne. Po prostowaniu bananów, czy też innych spektakularnych działaniach mających na celu zidiocenia obyczajów i ośmieszenia instytucji unijnych, grupa czołowych przygłupów europejskich wymyśliła zakaz stosowania zwrotów „Pani” i „Pan”.
Zapewne jakiś europederasta poczuł niepewność płciowej tożsamości i targany wątpliwościami namówił pozostałych europederastów do uchwalenia takiego przepisu.
Ów osobnik poszedł teraz krok dalej i po skutecznej próbie zatarcia różnic między macicą a odbytem, jest na dobrej drodze do zatarcia kolejnych różnic.
Dla mnie prywatnie niech nawet współżyje z własną pralką i mówi do niej czule, nie używając seksistowskich terminów. Niech mają nawet małe praleczki i niech im się wiedzie na wszystkich programach, i eko, i bio....
Niech.... tylko z dala od ludzi normalnych!
Jak podają media zwroty „Pani” i „Pan” są zbyt seksistowskie.
A jakie mają być? Skoro normalni ludzie dzielą się na kobiety oraz mężczyzn (pomijam grupę europrzygłupów, która nie dzieli się w ogóle) w skutek odmienności płci są rozróżniani.
Przez wszystkie lata historii naszej części europy, zwroty „Pani”, „Panna”. „Panienka”, „Pan”’ „Kawaler” - funkcjonowały w najlepsze a zwracanie się w ten sposób do kogoś stanowiło wyraz szacunku i dobrego wychowania. Oczywiście nastąpiło niegdyś odstępstwo od tej reguły. Towarzysz Lenin i reszta postanowili zlikwidować „Państwo” i sobie wzajemnie „towarzyszyć”.
Komuniści widzieli się podwójni, toteż mówili do siebie per „Wy” i likwidowali różnice miedzy płciami poprzez wsadzanie kobiet na traktory. Na szczęście nie wsadzano mężczyzn do sal porodowych, ale to tylko zasługa Pana Boga (w którego na przekór nie wierzyli), że przywileju rodzenia dzieci mężczyznom nie dał. Tak więc z radzieckim związku, mimo rewolucyjnych obyczajowych zapędów dalej mężczyźni płodzili dzieci, a kobiety je rodziły.
Stąd też byli „towarzysze” oraz „towarzyszki” dla odróżnienia ról w społeczeństwie.
Inaczej ma się sprawa z sowiecką Europą. Zapewne już niebawem nauka pozwoli na rodzenie dzieci przez zmutowanych „bezpłciowców” – dawniej mężczyzn i płodzących je „bezpłciowców” zwanych dawniej kobietami. Co to zmieni? Nic. I tak ktoś musi płodzić, i tak ktoś rodzić.
Znając jednak pomysłowość europrzygłupów nie jest to efekt finalny. Likwidowanie przejawów seksistości (jak mawiają) doprowadzi do wygenerowania „komunoida przyszlości”, osobnika obupłciowego i jednocześnie bezpłciowego.
Taki self-service. Sam sobie zapłodni, sam urodzi.
Do siebie zwracać się będą owe wybryki natury, per „Ono”.
Niech Ono mi poda... czy Ono zechce mi pokazać....a list zaczynać się będzie od słów „Szanowne Ono...”.
A może już dziś nazywać niektórych „rewolucjonistów europejskich” „Ono”.
Na przykład: Ono-Shulz, Ono-Cohn-Bendit czy Ono-Siwiec.
Śmieszne to wszystko ale i straszne. Nie przypuszczam, że inicjatorzy akcji zakazu stosowania „seksistowskich” zwrotów, w czasie swoich obrad uczynili użytek z mózgu. Nikt normalny nawet nie wpadł by na taki pomysł. Co ma to na celu?
Czy również kobietom zakaże się noszenia spódnic, odkrywania kolan, zakładania staników, czy malowania się, a mężczyznom dbania o wysportowaną sylwetkę, używania wody po goleniu i odkrywania owłosionej klatki piersiowej? To może też wydać się seksistowskie.
Z europrzygłupami jest trochę tak jak z erotomanami. Wszystko im się z seksem kojarzy.
P.S.
Od razu przychodzi mi na myśl taki stary dowcip.
Przychodzi facet do doktora.
„Panie doktorze, ja chyba jestem zboczony. Wszystko mi się z seksem kojarzy”
„Eeee tam – mówi doktor i rysuje na kartce kółko – „Co to jest?”
„ Cycki” – odpowiada pacjent.
„A teraz...?.” – mówi doktor i rysuje kwadrat.
„Pupa” – wali pacjent.
„A teraz...” – nie poddaje się doktor i rysuje trójkąt.
„Cipka” – odpowiada dalej pacjent.
„Oooo Panie, to Pan musi być naprawdę zboczony... – zaczyna doktor
„Ja? Ja zboczony? A kto mi narysował te wszystkie świństwa? – przerywa pacjent.
O kurczątko pieczone, czy to nie Shulz, Bendit albo Siwiec byli u tego doktora?

... albo tak:
Zapewne jakiś europederasta poczuł niepewność płciowej tożsamości i targany wątpliwościami namówił pozostałych europederastów do uchwalenia takiego przepisu.
Ów osobnik poszedł teraz krok dalej i po skutecznej próbie zatarcia różnic między macicą a odbytem, jest na dobrej drodze do zatarcia kolejnych różnic.
Dla mnie prywatnie niech nawet współżyje z własną pralką i mówi do niej czule, nie używając seksistowskich terminów. Niech mają nawet małe praleczki i niech im się wiedzie na wszystkich programach, i eko, i bio....
Niech.... tylko z dala od ludzi normalnych!
Jak podają media zwroty „Pani” i „Pan” są zbyt seksistowskie.
A jakie mają być? Skoro normalni ludzie dzielą się na kobiety oraz mężczyzn (pomijam grupę europrzygłupów, która nie dzieli się w ogóle) w skutek odmienności płci są rozróżniani.
Przez wszystkie lata historii naszej części europy, zwroty „Pani”, „Panna”. „Panienka”, „Pan”’ „Kawaler” - funkcjonowały w najlepsze a zwracanie się w ten sposób do kogoś stanowiło wyraz szacunku i dobrego wychowania. Oczywiście nastąpiło niegdyś odstępstwo od tej reguły. Towarzysz Lenin i reszta postanowili zlikwidować „Państwo” i sobie wzajemnie „towarzyszyć”.
Komuniści widzieli się podwójni, toteż mówili do siebie per „Wy” i likwidowali różnice miedzy płciami poprzez wsadzanie kobiet na traktory. Na szczęście nie wsadzano mężczyzn do sal porodowych, ale to tylko zasługa Pana Boga (w którego na przekór nie wierzyli), że przywileju rodzenia dzieci mężczyznom nie dał. Tak więc z radzieckim związku, mimo rewolucyjnych obyczajowych zapędów dalej mężczyźni płodzili dzieci, a kobiety je rodziły.
Stąd też byli „towarzysze” oraz „towarzyszki” dla odróżnienia ról w społeczeństwie.
Inaczej ma się sprawa z sowiecką Europą. Zapewne już niebawem nauka pozwoli na rodzenie dzieci przez zmutowanych „bezpłciowców” – dawniej mężczyzn i płodzących je „bezpłciowców” zwanych dawniej kobietami. Co to zmieni? Nic. I tak ktoś musi płodzić, i tak ktoś rodzić.
Znając jednak pomysłowość europrzygłupów nie jest to efekt finalny. Likwidowanie przejawów seksistości (jak mawiają) doprowadzi do wygenerowania „komunoida przyszlości”, osobnika obupłciowego i jednocześnie bezpłciowego.
Taki self-service. Sam sobie zapłodni, sam urodzi.
Do siebie zwracać się będą owe wybryki natury, per „Ono”.
Niech Ono mi poda... czy Ono zechce mi pokazać....a list zaczynać się będzie od słów „Szanowne Ono...”.
A może już dziś nazywać niektórych „rewolucjonistów europejskich” „Ono”.
Na przykład: Ono-Shulz, Ono-Cohn-Bendit czy Ono-Siwiec.
Śmieszne to wszystko ale i straszne. Nie przypuszczam, że inicjatorzy akcji zakazu stosowania „seksistowskich” zwrotów, w czasie swoich obrad uczynili użytek z mózgu. Nikt normalny nawet nie wpadł by na taki pomysł. Co ma to na celu?
Czy również kobietom zakaże się noszenia spódnic, odkrywania kolan, zakładania staników, czy malowania się, a mężczyznom dbania o wysportowaną sylwetkę, używania wody po goleniu i odkrywania owłosionej klatki piersiowej? To może też wydać się seksistowskie.
Z europrzygłupami jest trochę tak jak z erotomanami. Wszystko im się z seksem kojarzy.
P.S.
Od razu przychodzi mi na myśl taki stary dowcip.
Przychodzi facet do doktora.
„Panie doktorze, ja chyba jestem zboczony. Wszystko mi się z seksem kojarzy”
„Eeee tam – mówi doktor i rysuje na kartce kółko – „Co to jest?”
„ Cycki” – odpowiada pacjent.
„A teraz...?.” – mówi doktor i rysuje kwadrat.
„Pupa” – wali pacjent.
„A teraz...” – nie poddaje się doktor i rysuje trójkąt.
„Cipka” – odpowiada dalej pacjent.
„Oooo Panie, to Pan musi być naprawdę zboczony... – zaczyna doktor
„Ja? Ja zboczony? A kto mi narysował te wszystkie świństwa? – przerywa pacjent.
O kurczątko pieczone, czy to nie Shulz, Bendit albo Siwiec byli u tego doktora?

... albo tak:

Etykiety:
głupota,
idiotyzm,
lewactwo,
Mędrzec Europy,
pederastia
sobota, 14 marca 2009
Z cyklu: „Odgrzewane kotlety”...(2)
.
Na wzór i podobieństwo Twoje.
Sojusz sił postępowych, sukcesywnie się zaciska.
Po obyczajowym i politycznym porozumieniu, przyszedł czas na drobne ale bijące sympatią przejawy demonstracji wzajemnej miłości czołowych polityków sympatyzujących partii.
Na wzór i podobieństwo Twoje.
Sojusz sił postępowych, sukcesywnie się zaciska.
Po obyczajowym i politycznym porozumieniu, przyszedł czas na drobne ale bijące sympatią przejawy demonstracji wzajemnej miłości czołowych polityków sympatyzujących partii.

Etykiety:
Biedroń,
jestem gejem,
Jestem Palikotem,
język polski,
Palikot,
SLD
czwartek, 12 marca 2009
„Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”, czyli skutki picia wódki (powinno być wina, ale się nie rymuje)
Łzy zalewają oczy a ludzka tragedia, niczym czkawka powraca i ściska gardło w żałosnym bólu. Tylko usiąść w kącie i płakać. Co ja piszę płakać... szlochać jak bóbr nad nieszczęsną dolą Macieja Stasińskiego.
Dzielny i odważny ów były młodzian, na stronach „Gazety Wyborczej” (niczym mankiecie Adama Michnika) wypłakuje swoje żale i podsumowuje bohaterskie, opozycyjne życie.
Oj, bohater ze Stasińskiego i patriota. Tak wynika przynajmniej z jego fabularyzowanej historii. Całe opowiadanie, może nawet posłużyć za scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, pod warunkiem, że nakręci go ktoś na miarę Edwarda Zwicka i nazwie „Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”.
W skrócie. Maciej Stasiński w maju 1977 roku na terenie Starego Miasta w Warszawie zniszczył własność państwową, flagę czerwoną (sztuk jedna) i na skutek tego został doprowadzony przez funkcjonariusza milicji na komendę MO. Po złożeniu zeznań, zwolniono go do domu. Później wezwano na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich, gdzie za sprawą tortur psychicznych i emocjonalnych zmuszono do podpisania deklaracji współpracy z SB. Bohaterski Stasiński powiadomił wkrótce o wszystkim kolegów z „opozycji” i w ten sposób zakpił sobie ze służby bezpieczeństwa. Taka jego wersja.
Płacze teraz, że nikt mu wierzyć nie chce w jego opowieść i „pałkarze z IPN” czepiają się jego – bohatera, który zniszczył na cyku czerwoną flagę. Kropka.
Piękny i skłaniający do zadumy scenariusz, brakuje tylko wielkiej miłości do ubeczki lub elementu wspólnej walki, ramię w ramie z osobą kochaną (np. wspólne niszczenie czerwonych flag na Starym Mieście, po uprzednim wypiciu kilku win)
Niestety scenariusz posiada kilka niedociągnięć lub jak kto woli niejasności w toku myślowym. Są też błędy ideowo-poprawno-polityczne.
Pisze Stasiński, że aktu patriotycznego, czyli zniszczenia czerwonej flagi dokonał będąc pod wpływem działania alkoholu lekkiego tzw. wina, w ilościach większych.
Trudno dziś zostać Rambo, lub jak kto woli przynajmniej Tewje Bielskim działając „na gazie”. To nie polityczne. Może, skoro autor będzie się mocno upierał zaznaczyć, że spożywany alkohol był winem krajowym (np. wino marki „Wino”, „Okęcie”, „Poświst”, „Zawrat” lub w ostateczności „Kwiat Jabłoni”) to podkreśli patriotyczny element przyczynowy.
Warto również zmienić nieco ideologiczną genezę czynu autora, która pchnęły go do tak wielkiego dzieła lub w ostateczności obiekt wyładowania gniewu.
Stasiński pisze: „Będąc przekonań rewolucyjno-lewicowych, dla których PRL był oburzającą zniewagą, uniosłem się ideowo-etylowym gniewem, zerwałem flagę z muru, połamałem drzewce i podeptałem”.
Dzielny i odważny ów były młodzian, na stronach „Gazety Wyborczej” (niczym mankiecie Adama Michnika) wypłakuje swoje żale i podsumowuje bohaterskie, opozycyjne życie.
Oj, bohater ze Stasińskiego i patriota. Tak wynika przynajmniej z jego fabularyzowanej historii. Całe opowiadanie, może nawet posłużyć za scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, pod warunkiem, że nakręci go ktoś na miarę Edwarda Zwicka i nazwie „Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”.
W skrócie. Maciej Stasiński w maju 1977 roku na terenie Starego Miasta w Warszawie zniszczył własność państwową, flagę czerwoną (sztuk jedna) i na skutek tego został doprowadzony przez funkcjonariusza milicji na komendę MO. Po złożeniu zeznań, zwolniono go do domu. Później wezwano na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich, gdzie za sprawą tortur psychicznych i emocjonalnych zmuszono do podpisania deklaracji współpracy z SB. Bohaterski Stasiński powiadomił wkrótce o wszystkim kolegów z „opozycji” i w ten sposób zakpił sobie ze służby bezpieczeństwa. Taka jego wersja.
Płacze teraz, że nikt mu wierzyć nie chce w jego opowieść i „pałkarze z IPN” czepiają się jego – bohatera, który zniszczył na cyku czerwoną flagę. Kropka.
Piękny i skłaniający do zadumy scenariusz, brakuje tylko wielkiej miłości do ubeczki lub elementu wspólnej walki, ramię w ramie z osobą kochaną (np. wspólne niszczenie czerwonych flag na Starym Mieście, po uprzednim wypiciu kilku win)
Niestety scenariusz posiada kilka niedociągnięć lub jak kto woli niejasności w toku myślowym. Są też błędy ideowo-poprawno-polityczne.
Pisze Stasiński, że aktu patriotycznego, czyli zniszczenia czerwonej flagi dokonał będąc pod wpływem działania alkoholu lekkiego tzw. wina, w ilościach większych.
Trudno dziś zostać Rambo, lub jak kto woli przynajmniej Tewje Bielskim działając „na gazie”. To nie polityczne. Może, skoro autor będzie się mocno upierał zaznaczyć, że spożywany alkohol był winem krajowym (np. wino marki „Wino”, „Okęcie”, „Poświst”, „Zawrat” lub w ostateczności „Kwiat Jabłoni”) to podkreśli patriotyczny element przyczynowy.
Warto również zmienić nieco ideologiczną genezę czynu autora, która pchnęły go do tak wielkiego dzieła lub w ostateczności obiekt wyładowania gniewu.
Stasiński pisze: „Będąc przekonań rewolucyjno-lewicowych, dla których PRL był oburzającą zniewagą, uniosłem się ideowo-etylowym gniewem, zerwałem flagę z muru, połamałem drzewce i podeptałem”.
Ej, ech Panie bohaterze, to jak się amerykanin obrazi na Amerykę to zniszczy flagę narodową? Z mojej wiedzy czerwona flaga jest symbolem lewicowego ruchu na całym świecie, a nie flagą PRL. To tak być nie może. Pan, przekonany rewolucjonista-lewicowiec...zdeptać, zniszczyć, jak faszysta jakiś?
Tym razem towarzysze wybaczą zwarzywszy na szczery (jak Pan pisze) „ideowo-etylowy” gniew. (Czyli jednak było pite polskie wino! Tylko one „chrzczone” było spirytusem)
Zastąpmy może flagę, stojącym popiersiem Gierka lub Breżniewa, tak będzie lepiej dla scenariusza.
Trochę też cierpienia. Cierpienia trzeba dołożyć. W komisariacie na ul. Jezuickiej bito i katowano ludzi za najmniejsze wybryki „antysocjalistyczne”, niektórych nawet tam pozbawiono życia. A Panu nie przyłożyli „lolą” nawet...?
Również wizyta w Pałacu Mostowskich do luftu. Albo zmieni się okoliczności albo odtwórca Pańskiej roli w filmie musi posiadać wielką głowę. Już tłumaczę dlaczego. Otóż pisze Pan: ” O ile pamiętam, ostatkiem przytomności umysłu wymogłem na funkcjonariuszach zapis, że zgadzam się na współpracę w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej za wyżej wymieniony czyn(...)Kiedy w lipcowe południe wyszedłem z Pałacu Mostowskich, nogi się pode mną ugięły. Pojąłem pułapkę, w którą wpadłem.”.
Tylko wielka głowa, a co za tym idzie ogromna odległość od ucha do mózgu, może tłumaczyć tak późne pojęcie istoty deklaracji Pańskiej współpracy. A może to też zmienić?
Np. wielomiesięczne katowanie i czytanie po nocach „Kapitału” Marxa w ramach znęcania się nad więźniem będzie odpowiednie.
Co do dalszych dziejów, trudności paszportowych i bojów z esbecją, które Pan Stasiński tak zgrabnie, w sposób licealny opisał, po ubarwieniu mogą posłużyć jako istotne tło filmowej epopei.
Wszystko do tej pory było fajne i wesołe. Żartował Stasiński, żartowałem ja. Było rzadko uroczo, ale... się skończyło.
Tym razem towarzysze wybaczą zwarzywszy na szczery (jak Pan pisze) „ideowo-etylowy” gniew. (Czyli jednak było pite polskie wino! Tylko one „chrzczone” było spirytusem)
Zastąpmy może flagę, stojącym popiersiem Gierka lub Breżniewa, tak będzie lepiej dla scenariusza.
Trochę też cierpienia. Cierpienia trzeba dołożyć. W komisariacie na ul. Jezuickiej bito i katowano ludzi za najmniejsze wybryki „antysocjalistyczne”, niektórych nawet tam pozbawiono życia. A Panu nie przyłożyli „lolą” nawet...?
Również wizyta w Pałacu Mostowskich do luftu. Albo zmieni się okoliczności albo odtwórca Pańskiej roli w filmie musi posiadać wielką głowę. Już tłumaczę dlaczego. Otóż pisze Pan: ” O ile pamiętam, ostatkiem przytomności umysłu wymogłem na funkcjonariuszach zapis, że zgadzam się na współpracę w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej za wyżej wymieniony czyn(...)Kiedy w lipcowe południe wyszedłem z Pałacu Mostowskich, nogi się pode mną ugięły. Pojąłem pułapkę, w którą wpadłem.”.
Tylko wielka głowa, a co za tym idzie ogromna odległość od ucha do mózgu, może tłumaczyć tak późne pojęcie istoty deklaracji Pańskiej współpracy. A może to też zmienić?
Np. wielomiesięczne katowanie i czytanie po nocach „Kapitału” Marxa w ramach znęcania się nad więźniem będzie odpowiednie.
Co do dalszych dziejów, trudności paszportowych i bojów z esbecją, które Pan Stasiński tak zgrabnie, w sposób licealny opisał, po ubarwieniu mogą posłużyć jako istotne tło filmowej epopei.
Wszystko do tej pory było fajne i wesołe. Żartował Stasiński, żartowałem ja. Było rzadko uroczo, ale... się skończyło.
Maciej Stasiński wszystko popsuł, bo w dalszej części swojego wywodu wskoczył na barykadę i dawaj z dyrdymałów strzelać i szabelką wywijać.
Że wszyscy przyjaciele o deklaracji współpracy z SB wiedzieli. Że przełożeni Maciej Pieczyński i Adam Michnik wiedzieli, bo sprawa była szeroko znana i że esbecy kłamią... itd. itp.
Pomijając fakt, że Pieczyński akurat mógł to wiedzieć, może nawet z innych źródeł (sic!), a Michnik w ogóle wie wszystko to nic konkretnego i oczywistego Stasiński nie napisał.
Zamieszczone poniżej jego „daremnych żali”, oświadczenia Zofii Romaszewskiej i Jana Olszewskiego dowodzą tylko, że Maciej Stasiński zgłosił się do nich i opowiedział swoją historię. Tylko to.
Z drugiej strony niejaki Grzegorz Dzikiewicz esbek, twierdzi, że nieszczęsny TW MEGA (Stasiński) informatorem był i basta.
Na zdrowy rozum jedno nie wyklucza drugiego.
Dziwnie się tak plecie, że to już trzecia osoba z zespołu „Gazety Wyborczej”, która ubabrała się w esbeckie szwindle.
Po Maleszce, Skalskim teraz Stasiński. Nie liczę już Ks. Czajkowskiego – zwolennika powołania rabinatu w kościele katolickim, ale on był tylko współpracownikiem.
Aż strach pomyśleć co będzie dalej...
Wracając do genezy całej smutnej historii Macieja Stasińskiego, aż ciśnie się na usta moralizatorski komentarz:
Ludzie nie pijcie taniego wina. Nie pijcie alkoholu w ogóle. Zobaczcie do jakich tragedii prowadzi opilstwo. Gdyby Stasiński zdrowo nie pociągnął wtedy z flaszki – do tragedii by nie doszło. Nie doszło by do zbeszczeszczenia symbolu lewicowego, czego jak mniemam Stasiński do dziś się wstydzi i żałuje – jako zdeklarowany rewolucyjno-lewicowiec.Nie pijcie ludzie, popatrzcie na Stasińskiego, co alkohol robi z ludzi!
poniedziałek, 9 marca 2009
Odszedł Profesor Zbigniew Religa
W wieku 71 lat zmarł Profesor Zbigniew Religa.
Wybitny kardiochirurg i były minister zdrowia przegrał długotrwałą walkę z rakiem płuc.
Smutno i źle zrobiło się wokoło, gdy informacja dotarła do polskich domów.
Profesor był osobą bardzo lubianą i niezwykle cenioną przez wszystkich uczciwych i porządnych ludzi, niezależnie od politycznych sympatii i preferencji.
Nie dziwi dlatego, ogromna ilość wypisanych kondolencji, żalu i wspomnień zamieszczonych w prasie i na forach internetowych.
Wiele ciepłych słów o Profesorze wypowiedzieli do mediów przedstawiciele najwyższych władz Państwowych oraz ludzie związani z branżą medyczną, Ci którzy znali i cenili profesora (poniżej niektóre tytuły z internetowych portali):
Prezydent: odszedł od nas wybitny lekarz
Komorowski: zostawił po sobie masę dobrych myśli
Tusk: na długo pozostanie po nim puste miejsce
J. Kaczyński: to był silny, twardy człowiek
Żelichowski: odszedł autorytet
Abp Głódź: Religa był człowiekiem szlachetnym i otwartym na dialog
Piecha: szanował i słuchał współpracowników
Radziwiłł: odszedł człowiek wielkiej klasy
Balicki: śmierć prof. Religi to wielka strata
Prof. Bochenek: odszedł człowiek, zostawił wielkie dzieło
Gardias: prof. Religa był człowiekiem wielkiego serca i dialogu
Kopacz: to wielka strata
Bukiel: Religa upominał się o sprawy lekarzy ...
Spoczywaj Profesorze w spokoju.
--------------------------------------------------------------------------------
P.S. Trudno, mimo chwili zadumy na ludzką śmiercią, nie skomentować braku klasy i poziomu jednego z najwyższych urzędników w Państwie.
Mowa o Marszałku Senatu Bogdanie Borusewiczu.
Już drugi raz w stosunku do Zbigniewa Religi zachował się jak pospolity .... łachudra.
Pierwszy raz gdy w październiku ubiegłego roku nie pozwolił schorowanemu, ale jeszcze „na chodzie” Profesorowi na wystąpienie w Senacie podczas debaty na temat wniosku prezydenta o referendum w sprawie kierunku reformy służby zdrowia.
W imię obaw o poletko, uprawiane nieudolnie przez „własną minister” Panią Ewę Kopacz uniemożliwił wystąpienie (było by to ostatnie w życiu na forum parlamentarnym) człowiekowi, który całe swój los poświęcił służbie zdrowia i potrzebującym.
Czy to na skutek strachu przed argumentami Profesora, czy z własnej bezinteresownej niechęci - dziś już nie jest ważne.
Drugi raz teraz, po śmierci Zbigniewa Religi, Borusewiczowi znów posypała się słoma z butów.
Ani jednego słowa o zmarłym, ani komentarza...
Wszystkich możnych polskiej polityki, piastujących władzę, stać było na kilka ciepłych słów. Mimo, że części z nich, politycznie nie było z Religą po drodze.
Gdyby Pan Bogdan Borusewicz był urzędnikiem stemplującym znaczki na listach w Urzędzie Pocztowym (co dla polskiej polityki było by dużo lepsze) a nie Marszałkiem Senatu zapewne nikt by nie zwrócił na to uwagi.
Wyraźnie nikt nie poistruował Borusewicza co ma robić. Niestety, niektórych rzeczy nie da się wyuczyć. Dobre zasady, maniery i wychowanie ma się we krwi.
Ale czy Pan, Panie Borusewicz wie w ogóle o czym ja tu piszę...?

Tak właśnie powinien wyglądać dziś Pan Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, gdyby posiadał choć elementarne jednostki wstydu.
Wybitny kardiochirurg i były minister zdrowia przegrał długotrwałą walkę z rakiem płuc.
Smutno i źle zrobiło się wokoło, gdy informacja dotarła do polskich domów.
Profesor był osobą bardzo lubianą i niezwykle cenioną przez wszystkich uczciwych i porządnych ludzi, niezależnie od politycznych sympatii i preferencji.
Nie dziwi dlatego, ogromna ilość wypisanych kondolencji, żalu i wspomnień zamieszczonych w prasie i na forach internetowych.
Wiele ciepłych słów o Profesorze wypowiedzieli do mediów przedstawiciele najwyższych władz Państwowych oraz ludzie związani z branżą medyczną, Ci którzy znali i cenili profesora (poniżej niektóre tytuły z internetowych portali):
Prezydent: odszedł od nas wybitny lekarz
Komorowski: zostawił po sobie masę dobrych myśli
Tusk: na długo pozostanie po nim puste miejsce
J. Kaczyński: to był silny, twardy człowiek
Żelichowski: odszedł autorytet
Abp Głódź: Religa był człowiekiem szlachetnym i otwartym na dialog
Piecha: szanował i słuchał współpracowników
Radziwiłł: odszedł człowiek wielkiej klasy
Balicki: śmierć prof. Religi to wielka strata
Prof. Bochenek: odszedł człowiek, zostawił wielkie dzieło
Gardias: prof. Religa był człowiekiem wielkiego serca i dialogu
Kopacz: to wielka strata
Bukiel: Religa upominał się o sprawy lekarzy ...
Spoczywaj Profesorze w spokoju.
--------------------------------------------------------------------------------
P.S. Trudno, mimo chwili zadumy na ludzką śmiercią, nie skomentować braku klasy i poziomu jednego z najwyższych urzędników w Państwie.
Mowa o Marszałku Senatu Bogdanie Borusewiczu.
Już drugi raz w stosunku do Zbigniewa Religi zachował się jak pospolity .... łachudra.
Pierwszy raz gdy w październiku ubiegłego roku nie pozwolił schorowanemu, ale jeszcze „na chodzie” Profesorowi na wystąpienie w Senacie podczas debaty na temat wniosku prezydenta o referendum w sprawie kierunku reformy służby zdrowia.
W imię obaw o poletko, uprawiane nieudolnie przez „własną minister” Panią Ewę Kopacz uniemożliwił wystąpienie (było by to ostatnie w życiu na forum parlamentarnym) człowiekowi, który całe swój los poświęcił służbie zdrowia i potrzebującym.
Czy to na skutek strachu przed argumentami Profesora, czy z własnej bezinteresownej niechęci - dziś już nie jest ważne.
Drugi raz teraz, po śmierci Zbigniewa Religi, Borusewiczowi znów posypała się słoma z butów.
Ani jednego słowa o zmarłym, ani komentarza...
Wszystkich możnych polskiej polityki, piastujących władzę, stać było na kilka ciepłych słów. Mimo, że części z nich, politycznie nie było z Religą po drodze.
Gdyby Pan Bogdan Borusewicz był urzędnikiem stemplującym znaczki na listach w Urzędzie Pocztowym (co dla polskiej polityki było by dużo lepsze) a nie Marszałkiem Senatu zapewne nikt by nie zwrócił na to uwagi.
Wyraźnie nikt nie poistruował Borusewicza co ma robić. Niestety, niektórych rzeczy nie da się wyuczyć. Dobre zasady, maniery i wychowanie ma się we krwi.
Ale czy Pan, Panie Borusewicz wie w ogóle o czym ja tu piszę...?

Tak właśnie powinien wyglądać dziś Pan Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, gdyby posiadał choć elementarne jednostki wstydu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)