
czwartek, 4 czerwca 2009
wtorek, 2 czerwca 2009
Zagraniczny Węglarczyk o „Dzienniku”
Znany snob i kabotyn „gazetowyborczy” Bartosz Węglarczyk pożegnał na swoim blogu „Dziennik”.
Jak przystało na klasycznego bufona nadął się jak balon i skreślił kilka słów, że mu nie żal i że „Dziennik” i tak nie wnosił nic do dziennikarstwa itp. itd.
Skąd akurat Węglarczyk wie, że „Dziennik” nie wnosił nic do dziennikarstwa trudno ustalić.
Mam niezwykle krytyczny stosunek do „Dziennika”, ale i tak w porównaniu do „GW” dziennik był uosobieniem pluralizmu i stałego równego poziomu dziennikarskiego. To mniej więcej tak jak porównać niegdysiejsze „Słowo Powszechne” do „Trybuny Ludu”.
Węglarczyk tego nie łapie. Węglarczykowi wydaje się, że na świecie jest tylko jedna dobra i słuszna gazeta, ta „Wyborcza”!
I niech sobie Węglarczyk dalej tak uważa, w niczym to nie przeszkadza i nie stanowi powodów do zmartwień i zastanowienia.
Bo też kim jest Węglarczyk?
Wiele osób twierdzi, że nikim.
Sam Węglarczyk oraz jego kilku kolegów z Gazety Wyborczej, twierdzą, że jest Węglarczyk kimś.
Sam zainteresowany na swoim blogu napisał, że jest „Szefem działu zagranicznego Gazety Wyborczej”.
Według mnie oznacza to tylko tyle, że tenże dział oraz Bartosz Węglarczyk zajmują się sprawami tutejszymi czyli polskimi (dla porównania Dział Krajowy ma przejąć Eli Barbur i pisać w „Gazecie Wyborczej”, jak dotychczas o sprawach krajowych).
Zatem jako „Zagranicznik” udziela się Węglarczyk za granicą intensywnie.
Robi za inteligenta w TVN, w co drugą niedzielę rano, w czym pomaga mu nad wyraz, urodziwa oryginalną urodą laleczki Chunky - Kinga Rusin.
Wykonuje też Weglarczyk „przeglad prasy” (oczywiście w TVN). Nie jest to trudne zajęcie, gdyż za dużo się nie naczyta, bo nie musi. „GW”, „Przekrój” „Polityla” i chwatit.
Jednym słowem chałtura niczym disco-polo z playbacku w remizie.
Nieszczęśliwie skończyła mu się sztandarowa, jak najbardziej wysoce poważna jego audycja „Świat według Węglarczyka” na Superstacji. Nawet sympatycy komuny z tego kanału wymiękli wobec poziomu Węglarczyka. Prawdopodobnie zbyt przypominało to „Świat według Kiepskich”.
Warto jeszcze wrócić na chwilę do blogu szefa działu zagranicznego „GW”.
Jako obcokrajowiec, nawypisywał tam kilka obcojęzycznych zwrotów, aby podkreślić swoją „światowość”. Zwroty te są napisane w języku angielskim, nie zaś w rodzimym języku Węglarczyka. Ma to, jak mniemam zwrócić uwagę na to, że „mistrz” był kilka lat korespondentem „wyborczej” w stanach zjednoczonych i liznął języka angielskiego.
Należy się liczyć, że niebawem Węglarczyk zacznie na blogu pisać po rusku. Też był tam korespondentem.
Czy aby wiarygodnie brzmią słowa aż takiej frontalnej krytyki w ustach zagranicznego dziennikarza?
P.S. poniżej próbka tego co dla odmiany Węglarczyk wnosi do dziennikarstwa.
http://www.irak.pl/BartoszWeglarczyk.htm
Jak przystało na klasycznego bufona nadął się jak balon i skreślił kilka słów, że mu nie żal i że „Dziennik” i tak nie wnosił nic do dziennikarstwa itp. itd.
Skąd akurat Węglarczyk wie, że „Dziennik” nie wnosił nic do dziennikarstwa trudno ustalić.
Mam niezwykle krytyczny stosunek do „Dziennika”, ale i tak w porównaniu do „GW” dziennik był uosobieniem pluralizmu i stałego równego poziomu dziennikarskiego. To mniej więcej tak jak porównać niegdysiejsze „Słowo Powszechne” do „Trybuny Ludu”.
Węglarczyk tego nie łapie. Węglarczykowi wydaje się, że na świecie jest tylko jedna dobra i słuszna gazeta, ta „Wyborcza”!
I niech sobie Węglarczyk dalej tak uważa, w niczym to nie przeszkadza i nie stanowi powodów do zmartwień i zastanowienia.
Bo też kim jest Węglarczyk?
Wiele osób twierdzi, że nikim.
Sam Węglarczyk oraz jego kilku kolegów z Gazety Wyborczej, twierdzą, że jest Węglarczyk kimś.
Sam zainteresowany na swoim blogu napisał, że jest „Szefem działu zagranicznego Gazety Wyborczej”.
Według mnie oznacza to tylko tyle, że tenże dział oraz Bartosz Węglarczyk zajmują się sprawami tutejszymi czyli polskimi (dla porównania Dział Krajowy ma przejąć Eli Barbur i pisać w „Gazecie Wyborczej”, jak dotychczas o sprawach krajowych).
Zatem jako „Zagranicznik” udziela się Węglarczyk za granicą intensywnie.
Robi za inteligenta w TVN, w co drugą niedzielę rano, w czym pomaga mu nad wyraz, urodziwa oryginalną urodą laleczki Chunky - Kinga Rusin.
Wykonuje też Weglarczyk „przeglad prasy” (oczywiście w TVN). Nie jest to trudne zajęcie, gdyż za dużo się nie naczyta, bo nie musi. „GW”, „Przekrój” „Polityla” i chwatit.
Jednym słowem chałtura niczym disco-polo z playbacku w remizie.
Nieszczęśliwie skończyła mu się sztandarowa, jak najbardziej wysoce poważna jego audycja „Świat według Węglarczyka” na Superstacji. Nawet sympatycy komuny z tego kanału wymiękli wobec poziomu Węglarczyka. Prawdopodobnie zbyt przypominało to „Świat według Kiepskich”.
Warto jeszcze wrócić na chwilę do blogu szefa działu zagranicznego „GW”.
Jako obcokrajowiec, nawypisywał tam kilka obcojęzycznych zwrotów, aby podkreślić swoją „światowość”. Zwroty te są napisane w języku angielskim, nie zaś w rodzimym języku Węglarczyka. Ma to, jak mniemam zwrócić uwagę na to, że „mistrz” był kilka lat korespondentem „wyborczej” w stanach zjednoczonych i liznął języka angielskiego.
Należy się liczyć, że niebawem Węglarczyk zacznie na blogu pisać po rusku. Też był tam korespondentem.
Czy aby wiarygodnie brzmią słowa aż takiej frontalnej krytyki w ustach zagranicznego dziennikarza?
P.S. poniżej próbka tego co dla odmiany Węglarczyk wnosi do dziennikarstwa.
http://www.irak.pl/BartoszWeglarczyk.htm
Wizyta w Punkcie Quizowo-Handlowym - opowiadanie ze wstępem.
Panująca nam litościwie, rządząca kolalicja PO-PSL dba o zdrowie rodaków.
W kraju nadal rządzi Platforma Obywatelska z jej liderem Donaldem Tuskiem.
Wyobraźmy sobie punkt quizo-handlowy, dawniej nazywany sklepem w roku 2014.
Punkt znajduje się na powierzchni około 30 m2, nie ma w nim nic, z wyjątkiem wielkiej lady za którą stoi pracownik.
Jest godzina 8.00, centrum Warszawy. Do punktu wchodzi obywatel zakupo-zgadywacz (dawniej nazywany klientem) i podchodzi do quizo-oferenta (dawnej sprzedawcy).
Quizo-oferent: Dzień dobry, czym mogę służyć?
Z-z: Czy kupię u Pana papierosy?
Q-o: Ciiiiiiiiii......., cichooooo! Chce mnie Pan do więzienia wsadzić?! Nie daj boże usłyszy to jakiś niepalący, biernie się tym napali i wezwie policję tytoniową. Jeszcze mi koncesję zabiorą.
Z-z: No, dobrze. Przepraszam Pana. Zapomniałem. Ale czy dostanę to co przed chwilą powiedzialem?
Q-o: Powiem Panu w sekrecie, dostanie Pan! Podać?
Z-z: Tak poproszę, ale jakie Pan ma gatunki?
Q-o: Ja nie wiem, skąd Pan się wziąłeś?! Panie, Pan to naprawdę chcesz mnie do pierdla wsadzić. Jak ja mogę na głos powiedzieć Panu jakie mam gatunki tego co Pan powiedziałeś?
Z-z: Jak to? Dlaczego?
Q-o: Jak dziecko, jak dziecko... Słyszał Pan o zakazie informowania o produktach tytoniowych? Co? No, właśnie!
Z-z: To co ja mam teraz zrobić?...
Q-o: ... losować! Zdać się na ślepy los. Sięgnę pod ladę, zamieszam i wyciągnę jedną paczkę.
A powiem Panu, że losuję dobrze. Wczoraj na ten przykład wylosowałem klientowi Marl.... upsssssss, ale mnie Pan zakręcił! Oj, narobił bym sobie kłopotów.
Z-z: No, dobrze. Tylko widzi Pan ja nie palę wszystkiego jak leci... Na przykład nie lubię mentolowych....
Q-o: Panie, ja to Pana wyproszę! Znów Pan zaczyna. To co Pan teraz powiedział kojarzy się jednoznacznie z tym co Pan wcześniej powiedział. Zaklinam Pana opanuj Pan język...
Z-z: No dobrze, nie Pan losuje. Trudno...
Q-o: ... nie będzie Pan żałował, postaram się.... O, mam! Jeszcze tylko opakuję „to” w czarną folię i już Panu podaję... Proszę bardzo...
Z-z: Dziękuję Panu. No dobrze, teraz mogę zobaczyć co to jest...
Q-o: Człowieku!!!! Co ty robisz! Nie zdejmuj folii. Nieszczęśniku, dlaczego akurat nawiedziłeś mój punkt? Czy chcesz mnie pognębić? Chcesz żebym resztę swoich młodych lat w wiezieniu spędził...? Kto Cię tu skierował, czy to jest prowokacja? Czy jest Pan urzędnikiem posła Soplińskiego?
Z-z: Bardzo przepraszam, bardzo... Nie, nie jestem nasłany... Ja po prostu lubię pal... „to robić” z tym co tu mi Pan wylosował.
Q-o: Na szczęście nie. Ale musi mi Pan napisać oświadczenie, że pytając o urządzenie wytwarzające ogień i używając terminu „zapalniczka” miał Pan celu zakup tego na potrzeby kuchenno-grillowe.
Z-z: Z całą przyjemnością, już podpisuję.
Q-o: Tu, tu, proszę się podpisać. A oto ten przedmiot. Jest Pański.
Z-z: Wie Pan ja mam jeszcze do Pan taką sprawę....
Q-o: Słucham, Śmiało, proszę tylko ważyć słowa.
Z-z: Czy ja może przypadkiem, akurat... dostanę u Pana.... baleron.
Q-o: No, nie!!! A prosiłem... waż Pan słowa.... jak krew w piach...
Z-z: ..to tego też nie wolno mówić?
Q-o: A jak ma być wolno? Czy Pan wiesz że tłuszcze są szkodliwe? Czy wiesz Pan ile taki baleron posiada tłuszczu? Od tego się tyje, otłuszcza się człowiek! Mówi to Panu coś?
Oj, dobrze, że nikt nas nie słyszy, miał bym za swoje....
Q-o: Matko kochana.... on nic nie rozumie. Wszyscy święci zabierzcie go z mojego sklepu... Dlaczego tak mnie doświadczasz Panie... Ja tylko chcę spokojnie prowadzić punkt quizo-handlowy... ja się do polityki i zdrowia nie mieszam...
Q-o: Nieszczęsny mój kacie, pomyśl człowieku, to co mówiłeś, te owalne małe przedmioty to bomba cholesterolowa! Śmierć z skorupce!
Z-z: To co ja mam jeść...? Głodny jestem. Jak sobie ten, teges... z tym co Pan mi sprzedał, to robię się głodny...
Z-z: Ech..., mam jeszcze trochę chleba w domu, to może...
Q-o: Proszę, powiedź mi człowiecze, że miałeś na myśli chleb czarny albo dietetyczny? Proszę!
Z-z: Tak, oczywiście – dietetyczny. To może sobie tu u Pana do niego masła kupię....
Q-o: Ja zwariuję! Pan to jesteś jakiś potencjalny przestępca. Pan cały czas balansujesz na granicy prawa. Oj, wróżę Panu przejście na ciemną stronę mocy... To co Pan powiedział to śmierć w kostce! Tfu, tłuszcz zwierzęcy!
Z-z: A sól mogę kupić? To sobie przynajmniej chleb solą posypię...
Q-o: Proszę wyjść! Wyjść, bo wezwę policję spożywczą! Już oni z Panem zrobią porządek. Wywrotowiec! Sól-biała śmierć!!! Do szkoły Pan nie chodziałeś?
Q-o: W złych czasach Pan chodził do szkoły...
Z-z: No dobrze, to ja sobie pójdę już... ale niech mi Pan powie, czym Pan tu właściwie jeszcze handluje?
Q-o: To też jest jakieś wyjście. Wiesz Pan, podobno najbardziej nie zdrowie jest życie.
Cudownie naprawiona i doprowadzona do porządku po latach bałaganu spowodowanego przez PiS Służba Zdrowia kwitnie i wreszcie służy obywatelom.
Pani Minister Ewa Kopacz triumfuje i jest przez wdzięcznych Polaków noszona na rękach, codziennie między 14.00 a 14.30 (niestety tak krótko, gdyż bardzo aktywnie pracuje nad jeszcze lepszymi rozwiązaniami w lecznictwie).
Jakby tego było mało, rząd po podniesieniu jakości usług zajmujących się skutkami chorób, teraz zajmie się ich zapobieganiem.
Do laski marszałkowskiej trafił rządowy projekt ustawy o zapobieganiu chorobom tytoniowym i walki z tym zgubnym nałogiem.
Strzeżcie się nikotynowcy, rząd nie da wam popalić!
Nie dość, że nie będzie wolno palić właściwie po za własnym mieszkaniem, to jeszcze na dodatek, mogą być problemy z kupnem, gdyż obowiązywać ma zakaz wystawiania papierosów oraz informowania o sprzedaży wyrobów tytoniowych.
Sprzedawca już teraz nie będzie mógł pochwalić się dostępnym asortymentem, teraz palący będą musieli trafiać w ulubione gatunki, pod warunkiem, że trafią w ogóle do punktu sprzedaży papierosów.
Szczególną aktywnością w walce z paleniem tytoniu wykazuje się wybitna postać sceny ludowej Pan Poseł Aleksander Sopliński – szef podkomisji zdrowia publicznego.
Te wszystkie proponowane przepisy mają jego zdaniem (...) „chronić osoby niepalące przed biernym paleniem”. Zawiłe to i pokrętne, gdyż przez wystawienie na witrynie kioskowej paczki papierosów, żaden niepalący się nie nawdycha dymu, ale rozumiem, że tok myślenia posła szybuje dalej i wyraźnie „obok” tematu, co w przypadku członków jego partii nie jest rzadkie.
Przepisy powyższe mają wejść w życie od przyszłego roku.
Aż strach pomyśleć, co by się mogło zdarzyć, gdyby ta koalicja „panowała nam” jeszcze kilka lat.
Tyle niezdrowych produktów znajduje się na rynku...
Ale, ... chociaż.... pomyślmy.
Pani Minister Ewa Kopacz triumfuje i jest przez wdzięcznych Polaków noszona na rękach, codziennie między 14.00 a 14.30 (niestety tak krótko, gdyż bardzo aktywnie pracuje nad jeszcze lepszymi rozwiązaniami w lecznictwie).
Jakby tego było mało, rząd po podniesieniu jakości usług zajmujących się skutkami chorób, teraz zajmie się ich zapobieganiem.
Do laski marszałkowskiej trafił rządowy projekt ustawy o zapobieganiu chorobom tytoniowym i walki z tym zgubnym nałogiem.
Strzeżcie się nikotynowcy, rząd nie da wam popalić!
Nie dość, że nie będzie wolno palić właściwie po za własnym mieszkaniem, to jeszcze na dodatek, mogą być problemy z kupnem, gdyż obowiązywać ma zakaz wystawiania papierosów oraz informowania o sprzedaży wyrobów tytoniowych.
Sprzedawca już teraz nie będzie mógł pochwalić się dostępnym asortymentem, teraz palący będą musieli trafiać w ulubione gatunki, pod warunkiem, że trafią w ogóle do punktu sprzedaży papierosów.
Szczególną aktywnością w walce z paleniem tytoniu wykazuje się wybitna postać sceny ludowej Pan Poseł Aleksander Sopliński – szef podkomisji zdrowia publicznego.
Te wszystkie proponowane przepisy mają jego zdaniem (...) „chronić osoby niepalące przed biernym paleniem”. Zawiłe to i pokrętne, gdyż przez wystawienie na witrynie kioskowej paczki papierosów, żaden niepalący się nie nawdycha dymu, ale rozumiem, że tok myślenia posła szybuje dalej i wyraźnie „obok” tematu, co w przypadku członków jego partii nie jest rzadkie.
Przepisy powyższe mają wejść w życie od przyszłego roku.
Aż strach pomyśleć, co by się mogło zdarzyć, gdyby ta koalicja „panowała nam” jeszcze kilka lat.
Tyle niezdrowych produktów znajduje się na rynku...
Ale, ... chociaż.... pomyślmy.
W kraju nadal rządzi Platforma Obywatelska z jej liderem Donaldem Tuskiem.
Wyobraźmy sobie punkt quizo-handlowy, dawniej nazywany sklepem w roku 2014.
Punkt znajduje się na powierzchni około 30 m2, nie ma w nim nic, z wyjątkiem wielkiej lady za którą stoi pracownik.
Jest godzina 8.00, centrum Warszawy. Do punktu wchodzi obywatel zakupo-zgadywacz (dawniej nazywany klientem) i podchodzi do quizo-oferenta (dawnej sprzedawcy).
Zakupo-zgadywacz: Dzień dobry Panu.
Quizo-oferent: Dzień dobry, czym mogę służyć?
Z-z: Czy kupię u Pana papierosy?
Q-o: Ciiiiiiiiii......., cichooooo! Chce mnie Pan do więzienia wsadzić?! Nie daj boże usłyszy to jakiś niepalący, biernie się tym napali i wezwie policję tytoniową. Jeszcze mi koncesję zabiorą.
Z-z: No, dobrze. Przepraszam Pana. Zapomniałem. Ale czy dostanę to co przed chwilą powiedzialem?
Q-o: Powiem Panu w sekrecie, dostanie Pan! Podać?
Z-z: Tak poproszę, ale jakie Pan ma gatunki?
Q-o: Ja nie wiem, skąd Pan się wziąłeś?! Panie, Pan to naprawdę chcesz mnie do pierdla wsadzić. Jak ja mogę na głos powiedzieć Panu jakie mam gatunki tego co Pan powiedziałeś?
A jeżeli to ktoś usłyszy? Panie, to już wtedy po mnie!
Z-z: Jak to? Dlaczego?
Q-o: Jak dziecko, jak dziecko... Słyszał Pan o zakazie informowania o produktach tytoniowych? Co? No, właśnie!
Z-z: To co ja mam teraz zrobić?...
Q-o: ... losować! Zdać się na ślepy los. Sięgnę pod ladę, zamieszam i wyciągnę jedną paczkę.
A powiem Panu, że losuję dobrze. Wczoraj na ten przykład wylosowałem klientowi Marl.... upsssssss, ale mnie Pan zakręcił! Oj, narobił bym sobie kłopotów.
Z-z: No, dobrze. Tylko widzi Pan ja nie palę wszystkiego jak leci... Na przykład nie lubię mentolowych....
Q-o: Panie, ja to Pana wyproszę! Znów Pan zaczyna. To co Pan teraz powiedział kojarzy się jednoznacznie z tym co Pan wcześniej powiedział. Zaklinam Pana opanuj Pan język...
Z-z: No dobrze, nie Pan losuje. Trudno...
Q-o: ... nie będzie Pan żałował, postaram się.... O, mam! Jeszcze tylko opakuję „to” w czarną folię i już Panu podaję... Proszę bardzo...
Z-z: Dziękuję Panu. No dobrze, teraz mogę zobaczyć co to jest...
Q-o: Człowieku!!!! Co ty robisz! Nie zdejmuj folii. Nieszczęśniku, dlaczego akurat nawiedziłeś mój punkt? Czy chcesz mnie pognębić? Chcesz żebym resztę swoich młodych lat w wiezieniu spędził...? Kto Cię tu skierował, czy to jest prowokacja? Czy jest Pan urzędnikiem posła Soplińskiego?
Z-z: Bardzo przepraszam, bardzo... Nie, nie jestem nasłany... Ja po prostu lubię pal... „to robić” z tym co tu mi Pan wylosował.
Q-o: Ja przez Pana osiwieję... A trzeba było pójść do roboty w aptece. Był by święty spokój...
Z-z: Proszę Pana. Halo, proszę Pana, czy ja dostanę u Pana zapalniczkę? Dobrze powiedziałem? To nie jest karalne?
Q-o: Na szczęście nie. Ale musi mi Pan napisać oświadczenie, że pytając o urządzenie wytwarzające ogień i używając terminu „zapalniczka” miał Pan celu zakup tego na potrzeby kuchenno-grillowe.
Z-z: Z całą przyjemnością, już podpisuję.
Q-o: Tu, tu, proszę się podpisać. A oto ten przedmiot. Jest Pański.
Z-z: Wie Pan ja mam jeszcze do Pan taką sprawę....
Q-o: Słucham, Śmiało, proszę tylko ważyć słowa.
Z-z: Czy ja może przypadkiem, akurat... dostanę u Pana.... baleron.
Q-o: No, nie!!! A prosiłem... waż Pan słowa.... jak krew w piach...
Z-z: ..to tego też nie wolno mówić?
Q-o: A jak ma być wolno? Czy Pan wiesz że tłuszcze są szkodliwe? Czy wiesz Pan ile taki baleron posiada tłuszczu? Od tego się tyje, otłuszcza się człowiek! Mówi to Panu coś?
Oj, dobrze, że nikt nas nie słyszy, miał bym za swoje....
-
Z-z: ... no to może jajka?
Q-o: Matko kochana.... on nic nie rozumie. Wszyscy święci zabierzcie go z mojego sklepu... Dlaczego tak mnie doświadczasz Panie... Ja tylko chcę spokojnie prowadzić punkt quizo-handlowy... ja się do polityki i zdrowia nie mieszam...
-
Z-z: ...to i tego też się nie mówi?
Q-o: Nieszczęsny mój kacie, pomyśl człowieku, to co mówiłeś, te owalne małe przedmioty to bomba cholesterolowa! Śmierć z skorupce!
Z-z: To co ja mam jeść...? Głodny jestem. Jak sobie ten, teges... z tym co Pan mi sprzedał, to robię się głodny...
Q-o: Tego to ja nie wiem... Mamy demokrację i wolność, każdy decyduje o tym czym ma się żywić.
Z-z: Ech..., mam jeszcze trochę chleba w domu, to może...
Q-o: Proszę, powiedź mi człowiecze, że miałeś na myśli chleb czarny albo dietetyczny? Proszę!
Z-z: Tak, oczywiście – dietetyczny. To może sobie tu u Pana do niego masła kupię....
Q-o: Ja zwariuję! Pan to jesteś jakiś potencjalny przestępca. Pan cały czas balansujesz na granicy prawa. Oj, wróżę Panu przejście na ciemną stronę mocy... To co Pan powiedział to śmierć w kostce! Tfu, tłuszcz zwierzęcy!
Z-z: A sól mogę kupić? To sobie przynajmniej chleb solą posypię...
Q-o: Proszę wyjść! Wyjść, bo wezwę policję spożywczą! Już oni z Panem zrobią porządek. Wywrotowiec! Sól-biała śmierć!!! Do szkoły Pan nie chodziałeś?
Z-z: Wtedy, gdy ja chodziłem do szkoły, wolno było kupować i używać toto...
Q-o: W złych czasach Pan chodził do szkoły...
Z-z: No dobrze, to ja sobie pójdę już... ale niech mi Pan powie, czym Pan tu właściwie jeszcze handluje?
-
Q-o: Panie, rozmawiamy już dobre pół godziny i jeszcze Pan nic nie zrozumiał...
Jak ja mogę powiedzieć Panu, co ja sprzedaję kiedy jest zakaz informowania o produktach szkodliwych dla zdrowia? No już prościej nie mogę Panu tego wytłumaczyć.
O, popatrz Pan tam jest apteka, a tam znów sprzedaż eksperymentalna ekologicznej marchwi i buraka z unii europejskiej – idź Pan tam to sobie popatrzysz na produkty i nie będziesz Pan musiał zadręczać sprzedawcę pytaniami: „a czy jest to..., a czy jest to...”
O, popatrz Pan tam jest apteka, a tam znów sprzedaż eksperymentalna ekologicznej marchwi i buraka z unii europejskiej – idź Pan tam to sobie popatrzysz na produkty i nie będziesz Pan musiał zadręczać sprzedawcę pytaniami: „a czy jest to..., a czy jest to...”
Z-z: Nie lubię buraków i marchwi... To co mam z głodu umrzeć?
Q-o: To też jest jakieś wyjście. Wiesz Pan, podobno najbardziej nie zdrowie jest życie.
Etykiety:
ograniczona sprzedaż tytoniu,
PO,
przepisy,
walka z paleniem
Stawiają na Polskę!
Ofensywa Platformy Obywatelskiej nabiera rozmachu.
Kandydaci na europosłów spotykają się ze swoimi sympatykami i roztaczają przed nimi perspektywy nieopisanego dobrobytu i wizje wartkich potoków mlekiem i miodem płynących poprzez nasz kraj.
Oczywiście wszystko to, po wygranych przez PO wyborach.
Postaw na PO - postaw na Polskę!
Oczywiście wszystko to, po wygranych przez PO wyborach.
Postaw na PO - postaw na Polskę!

Etykiety:
Eurowybory,
Platforma Obywatelska,
postaw na Polskę
poniedziałek, 1 czerwca 2009
Plakat rocznicowy – dar dla Premiera.
Wielkimi krokami zbliża się rocznica 4. czerwca 1989 roku.
W Krakowie, dokąd Pan Tusk raczył przenieść polityczną część obchodów, pracę przy organizacji imprezy rocznicowej „ino furcą”.
W związku z tym i ja, jako skromny bloger zapragnąłem dołożyć małą cegiełkę do tak wielkiej uroczystości.
Co mógłbym zrobić dla bohaterskiego Premiera i jego gabinetu?
Plakat!
Plakat zachęcający wszystkich ludzi „dobrej (u)woli” do wsparcia Rządu.
W tak trudnych dniach, gdy stoczniowcy gdańscy za wszelką cenę pragnęli udaremnić piękną i bogatą imprezę kulturalno-oświatową, jaką jest polityczna cześć obchodów rocznicy 4. czerwca i Pan Tusk musiał (niczym niegdyś król Jan Kazimierz) umykać na południe Polski, niech ten plakat zachęci wszystkich do wsparcia rządu i powiedzenia wichrzycielom i kołtunom stanowczego NIE!
W Krakowie, dokąd Pan Tusk raczył przenieść polityczną część obchodów, pracę przy organizacji imprezy rocznicowej „ino furcą”.
W związku z tym i ja, jako skromny bloger zapragnąłem dołożyć małą cegiełkę do tak wielkiej uroczystości.
Co mógłbym zrobić dla bohaterskiego Premiera i jego gabinetu?
Plakat!
Plakat zachęcający wszystkich ludzi „dobrej (u)woli” do wsparcia Rządu.
W tak trudnych dniach, gdy stoczniowcy gdańscy za wszelką cenę pragnęli udaremnić piękną i bogatą imprezę kulturalno-oświatową, jaką jest polityczna cześć obchodów rocznicy 4. czerwca i Pan Tusk musiał (niczym niegdyś król Jan Kazimierz) umykać na południe Polski, niech ten plakat zachęci wszystkich do wsparcia rządu i powiedzenia wichrzycielom i kołtunom stanowczego NIE!

piątek, 29 maja 2009
Chrzanienie wybiórcze
Instytut Rzetelnego Dziennikarstwa przy „Gazecie Wyborczej” wypuścił „w świat” kolejne pokolenie przyszłych pulitzerów. Bez wątpienia jedną z jaśniejszych postaci wśród absolwentów jest niejaki Mikołaj Chrzan.
Chrzan jest ostry.
Chrzan się ściera.
Chrzan wyciska łzy.
Prócz tego Chrzan dobrze rokuje, bo prezentuje w swoim dziennikarstwie to, za co najbardziej cenimy gazetę Adama Michnika – umiarkowany obiektywizm i kreowaną rzeczywistość.
Zatem wielka kariera przed Chrzanem, pod warunkiem, że nie wytknie swojego zawodowego nosa poza trójkąt GW-Przekrój-NIE, bo wszędzie indziej obowiązują odmienne standardy dziennikarstwa. No ale gdzie mu będzie lepiej?
Ale w czym rzecz?
Otóż Mikołaj Chrzan był łaskaw zamieścić we wczorajszej „Gazecie Wyborczej” materiał pt. „Koledzy do Śniadka: 4 czerwca nie przyjedziemy”.
Ten zapis wielkiego kataklizmu i nieszczęść jakie spadły na szefa „Solidarności” odbił się szerokim echem, gdyż prócz rodzimej „GW” na „topie” zawiesił go nawet Onet.pl.
Kataklizm ten i kupa nieszczęść to list, w którym działacza gdyńskiej „Solidarności” wyrazili swój stosunek do rzeczywistości i obchodów rocznicy 4. czerwca. Jednym słowem Panowie z Komisji Wydziałowej NSZZ "S" Biura Projektowego Stoczni Gdynia nie wezmą udziału w uroczystościach i tyle. Mają do tego prawo. Prawo do napisania o tym miał też Chrzan. Nie miał jednak prawa manipulować faktami.
„Związkowców z "Solidarności" Stoczni Gdynia nie będzie 4 czerwca na wiecu "S" w Gdańsku. "Rządy PiS dla Stoczni nie przyniosły nic pozytywnego. Nie chcemy słuchać dyrdymałów" - napisali do szefa "S" Janusza Śniadka”- podaje dalej Chrzan.
Trzeba przyznać, że po takim wstępie jedyne co stało się oczywiste, to że „Solidarność” z Gdyni bojkotuje imprezę rocznicową. Nic bardziej mylnego.
Chrzan poszedł na Ostro i starł się z rzeczywistością.
Zgodnie z naukami pobieranymi w Instytucie, zastosował manewr w myśl którego każda okazja jest dobra by przywalić PiSowi bądź jego poplecznikom.
I przywalił, tyle że głupio.
Po zapoznaniu się z materiałem, zapoznałem się też z czterema nazwiskami widniejącymi pod listem. Jako dociekliwy czytelnik i uważny obserwator radosnego dziennikarstwa rodem z Agory, postanowiłem sprawdzić kto zacz, ci czterej osobnicy i jak ma się ich list do oficjalnego stanowiska Komisji Zakładowej „S” Stoczni Gdynia.
Czterej Panowie, sygnatariusze listu do Śniadka, to po prostu czterej panowie – szeregowi członkowie Solidarności. Pozostało jeszcze tylko zapoznać się ze stanowiskiem organizacji związkowej.
Nic prostszego znaleźć adres internetowy „S” Stoczni Gdynia i zadać pytanie drogą mailową. Tak też uczyniłem i po kilu minutach zwrotną pocztą otrzymałem odpowiedź podpisaną przez Pana Marka Lewandowskiego Rzecznika "S" Stoczni Gdynia, który jednoznacznie stwierdził, że: (....) Solidarność Stoczni Gdynia wystawi poczet sztandarowy na mszy z okazji tej rocznicy.(...) Co do opinii kolegów - "S" nie jest PZPR-em o jednej linii ideologicznej.(...) Proszę ich opinię (czterech Panów z Komisji Wydziałowej NSZZ "S" Biura Projektowego Stoczni Gdynia - przyp. autora) traktować dosłownie - jako ich!
Tyle w temacie.
Chrzan wycisnął łzy. Wycisnął moje łzy śmiechu i politowania nad swoimi zabiegami.
Jedyne co ciśnie się na usta, to określenie „świadoma manipulacja”, na dodatek głupia i prymitywna. Nie wydaje się prawdopodobne, że dziennikarz piszący do ogólnopolskiego dziennika, nie ma potrzeby sprawdzenia „u źródła” swoich informacji czy też podejrzeń.
Choćby dla ich potwierdzenia. Gdyby było inaczej oznaczało by, że teraz „GW” bierze pismaków „z ulicy” a jedynym kryterium kwalifikacyjnym, to niechęć do PiSu.
Nie wątpię w dziennikarski geniusz (oczywiście na miarę „GW”) Mikołaja Chrzana, ani w jego inteligencję i zdolność dedukcji, jednak założenie, że czterej panowie z Biura Projektowego Stoczni Gdynia, to cała organizacja związkowa daje dużo do myślenia.
Jeżeli by tak było, mogło by to oznaczać, że cała ta organizacja związkowa jest do..... chrzanu.
Na szczęście tak nie jest, i to autor nadaje się do chrzanu tarcia, a nie do pisania.
A może mamy do czynienia z „Chrzanem wyborczym” podanym za wczasu, do spodziewanej już niebawem „wyborczej kiełbasy” ?
P.S. Pan Mikołaj Chrzan powinien zapoznać się ze słynnym dowcipem o pytaniach do Radia Erewań. To tak trochę też o nim i jego dziennikarstwie.
Chrzan jest ostry.
Chrzan się ściera.
Chrzan wyciska łzy.
Prócz tego Chrzan dobrze rokuje, bo prezentuje w swoim dziennikarstwie to, za co najbardziej cenimy gazetę Adama Michnika – umiarkowany obiektywizm i kreowaną rzeczywistość.
Zatem wielka kariera przed Chrzanem, pod warunkiem, że nie wytknie swojego zawodowego nosa poza trójkąt GW-Przekrój-NIE, bo wszędzie indziej obowiązują odmienne standardy dziennikarstwa. No ale gdzie mu będzie lepiej?
Ale w czym rzecz?
Otóż Mikołaj Chrzan był łaskaw zamieścić we wczorajszej „Gazecie Wyborczej” materiał pt. „Koledzy do Śniadka: 4 czerwca nie przyjedziemy”.
Ten zapis wielkiego kataklizmu i nieszczęść jakie spadły na szefa „Solidarności” odbił się szerokim echem, gdyż prócz rodzimej „GW” na „topie” zawiesił go nawet Onet.pl.
Kataklizm ten i kupa nieszczęść to list, w którym działacza gdyńskiej „Solidarności” wyrazili swój stosunek do rzeczywistości i obchodów rocznicy 4. czerwca. Jednym słowem Panowie z Komisji Wydziałowej NSZZ "S" Biura Projektowego Stoczni Gdynia nie wezmą udziału w uroczystościach i tyle. Mają do tego prawo. Prawo do napisania o tym miał też Chrzan. Nie miał jednak prawa manipulować faktami.
„Związkowców z "Solidarności" Stoczni Gdynia nie będzie 4 czerwca na wiecu "S" w Gdańsku. "Rządy PiS dla Stoczni nie przyniosły nic pozytywnego. Nie chcemy słuchać dyrdymałów" - napisali do szefa "S" Janusza Śniadka”- podaje dalej Chrzan.
Trzeba przyznać, że po takim wstępie jedyne co stało się oczywiste, to że „Solidarność” z Gdyni bojkotuje imprezę rocznicową. Nic bardziej mylnego.
Chrzan poszedł na Ostro i starł się z rzeczywistością.
Zgodnie z naukami pobieranymi w Instytucie, zastosował manewr w myśl którego każda okazja jest dobra by przywalić PiSowi bądź jego poplecznikom.
I przywalił, tyle że głupio.
Po zapoznaniu się z materiałem, zapoznałem się też z czterema nazwiskami widniejącymi pod listem. Jako dociekliwy czytelnik i uważny obserwator radosnego dziennikarstwa rodem z Agory, postanowiłem sprawdzić kto zacz, ci czterej osobnicy i jak ma się ich list do oficjalnego stanowiska Komisji Zakładowej „S” Stoczni Gdynia.
Czterej Panowie, sygnatariusze listu do Śniadka, to po prostu czterej panowie – szeregowi członkowie Solidarności. Pozostało jeszcze tylko zapoznać się ze stanowiskiem organizacji związkowej.
Nic prostszego znaleźć adres internetowy „S” Stoczni Gdynia i zadać pytanie drogą mailową. Tak też uczyniłem i po kilu minutach zwrotną pocztą otrzymałem odpowiedź podpisaną przez Pana Marka Lewandowskiego Rzecznika "S" Stoczni Gdynia, który jednoznacznie stwierdził, że: (....) Solidarność Stoczni Gdynia wystawi poczet sztandarowy na mszy z okazji tej rocznicy.(...) Co do opinii kolegów - "S" nie jest PZPR-em o jednej linii ideologicznej.(...) Proszę ich opinię (czterech Panów z Komisji Wydziałowej NSZZ "S" Biura Projektowego Stoczni Gdynia - przyp. autora) traktować dosłownie - jako ich!
Tyle w temacie.
Chrzan wycisnął łzy. Wycisnął moje łzy śmiechu i politowania nad swoimi zabiegami.
Jedyne co ciśnie się na usta, to określenie „świadoma manipulacja”, na dodatek głupia i prymitywna. Nie wydaje się prawdopodobne, że dziennikarz piszący do ogólnopolskiego dziennika, nie ma potrzeby sprawdzenia „u źródła” swoich informacji czy też podejrzeń.
Choćby dla ich potwierdzenia. Gdyby było inaczej oznaczało by, że teraz „GW” bierze pismaków „z ulicy” a jedynym kryterium kwalifikacyjnym, to niechęć do PiSu.
Nie wątpię w dziennikarski geniusz (oczywiście na miarę „GW”) Mikołaja Chrzana, ani w jego inteligencję i zdolność dedukcji, jednak założenie, że czterej panowie z Biura Projektowego Stoczni Gdynia, to cała organizacja związkowa daje dużo do myślenia.
Jeżeli by tak było, mogło by to oznaczać, że cała ta organizacja związkowa jest do..... chrzanu.
Na szczęście tak nie jest, i to autor nadaje się do chrzanu tarcia, a nie do pisania.
A może mamy do czynienia z „Chrzanem wyborczym” podanym za wczasu, do spodziewanej już niebawem „wyborczej kiełbasy” ?
P.S. Pan Mikołaj Chrzan powinien zapoznać się ze słynnym dowcipem o pytaniach do Radia Erewań. To tak trochę też o nim i jego dziennikarstwie.
Etykiety:
4. czerwca,
Gazeta Wyborcza,
manipulacja,
Mikołaj Chrzan,
Solidarność
środa, 27 maja 2009
Dni Świrów
--------------------------------------------
Wojna z Kataryną
Ostatnie dni maja przejdą do historii. Przejdą do historii jako „Dni Świrów”, jako że najważniejsze informacje „kręciły się” wokół osób delikatnie mówić niepełnosprawnych percepcyjnie i myślowo.
Podupadający na ogólnej kondycji „Dziennik” za sprawą własnego wybitnego komentatora wypowiedział wojnę blogerom. Właściwie jednej blogerce a konkretnie Katarynie. Co im uczyniła złego Kataryna nie wiadomo, ale Cezary Michalski postanowił robić szum kosztem blogerki, aż do czasu poprawy kondycji „Dziennika”.
Najwyraźniej w kierownictwie redakcji panuje przekonanie, że wzorem „Faktu” czy też „SuperExpressu” należy narobić „mocnego dymu” a poczytność dziennika wzrośnie.
Dlaczego właśnie Kataryna?
Nieszczęsna blogerka „podłożyła się”, gdyż w swoim wpisie na Salonie24 zainteresowała się stanem kondycji kredytowej Ministra Sprawiedliwości Czumy. Niby nic strasznego, każdy ma prawo się zainteresować zależnościami kredytowymi osoby piastującej wysokie stanowisko państwowe, ale nie spodobało się to pierworodnemu ministra, który nawyzywał blogerkę i postraszył ją ciężkim więzieniem.
Nie jestem w stanie powiedzieć gdzie się tacy ludzie jak pan Krzysztof Czuma lęgną i czy przypadek ten kwalifikuje się do przymusowego leczenia w stosownym zakładzie, ale wszystko wskazuje, że coś jest nie tak.
Najpierw ministerialny panicz w niewybredne słowy uderzył w samą blogerkę, a później zażądał od właściciela Salonu24 ujawnienia danych osobowych Kataryny.
Korespondencja między obu panami trwała kilka dni i zakończyła się patem.
W tym momencie z odsieczą Czumie wkroczył Cezary Michalski na czele oddziałów wywiadowców. Ustalili dane osobowe Kataryny i wysłali do niej SMSa z konfidencjonalnym „Wiemy kim jesteś!”. Z pozycji interesu publicznego trudno dostrzec powód takiego działania, natomiast z pozycji interesu kierownictwa redakcji widać jak na dłoni próbę zaistnienia i złapania swoich pięciu minut oraz kilku czytelników więcej.
Tezę taką potwierdza fakt nie ujawnienia czy wykorzystania zdobytych danych, czyli „cała para w gwizdek”.
Tak się oto Michalski wkręcił między przysłowiową wódkę a zakąskę, po czym wartko „na gorąco” zainicjował ogólnopolską akcję „Dziennika” przeciw anonimowości blogerów.
„Ałtorytety” wybitne
Żeby było ładniej i bardziej naukowo, redakcja „Dziennika” zaprosiła stosownych naukowców i wybitnych specjalistów w temacie by nawtykali blogerom ile wlizie.
I tak wybitny intelekt Prof. Marcin Król, wyznawca mazowiecczyzny i demokrata pełną twarzą stwierdza, że „internet to nie śmietnik” i że „blogi są czymś idiotycznym”.
Gratulując Panu Profesorowi poczucia humoru, rozumienia praw obywatelskich i właściwego pojmowania zasad współczesnego świata, życzę jednocześnie powrotu do zdrowia.
Inny wielki autorytet mazowiecczyzny ks. Boniecki, za jedyne miejsce na anonimowość uważa konfesjonał, podobnie zresztą jak niegdyś kilku osobników - reliktów z zamierzchłej epoki, takich jak: Gomułka, Moczar czy też Kiszczak.
W ogólnokrajowej dyskusji nie mogło zabraknąć też przedstawiciela Polskiej Pederastii. Przeciw anonimowej krytyce wypowiada się sam Jacyków, chyba Tomasz. Co innego gdyby krytykował go w internecie dajmy na to Jan Kowalski a nie anonimowy bloger o nicku „Kowal”. To by wiele zmieniło. Jacyków zresztą dodaje, że bloga nie prowadzi, ale nie toleruje „obsrywania zza kotary”. Tu się całkowicie zgadzamy, przy czym samo określenie daje wiele do myślenia, gdyż praktyki takie miały ostatnio miejsce na dworze francuskim w XVII wieku. Widać, że w środowisku Pana Jacykowa wróciła moda na zwyczaje panujące w kręgach najwyższej arystokracji króla Ludwika XIII. To z całą pewnością zbliża z wielkim światem.
Przytoczone powyżej przykłady i wygłoszone tezy pokazują, że niezależnie od orientacji seksualnej i światopoglądowej (Boniecki i Jacyków) walka z anonimowością w sieci zbliża.
Gdy jednak zastosować inne kryterium – polityczne, wszystko się wyjaśnia.
Przeciw wolności w internecie i prawa do anonimowości są tzw. lewactwo i „mazowieczyzna”. Pozornie dziwi to, lecz po głębszym zastanowieniu i przypomnieniu gdzie sięgają ich korzenie – wątpliwości znikają.
Do lansu wystąp!
Wśród największych „ałtorytetów” znaleźli się też tak błyszczący intelektem celebryci jak Edyta Herbuś czy Paweł Kukiz.
Muszę przyznać, że nie bardzo wiem kim jest i czym się trudni pani Herbuś. Śpiewa, tańczy, recytuje, sprzedaje w mięsnym czy może podaje kawę? Nie mam pojęcia.
Wiem natomiast kim jest Pan Kukiz, a raczej kim był.
Był Kukiz estradowym szatanem o przekroju repertuarowym od post-punka do disco polo. Czas jego się skończył dawno temu, więc tenże zapragnął zwrócić za wszelką cenę publiczną uwagę na swoją przykurzoną nieco osobę.
Wzorem Michalskiego zapragnął kosztem Kataryny podlansować się nieco i naopowiadał o nieszczęściach własnych doznanych na skutek ciętego pióra owej blogerki.
Już na pierwszy rzut bacznego oka widać, ze wątpliwym jest aby renomowana blogerka zajmowała się mało renomowanym „śpiewakiem”. Dzisiaj dla interesujących się celebrytami ważniejsze są informacje o psie Dody niż o Pawle Kukizie. Ale takie jest życie.
Całujcie mnie w dupę
Akcja walki z anonimowością w sieci zainicjowana przez „Dziennik” wywołała całą falę protestów i niewybrednych komentarzy na stronach internetowych gazety.
Internauci nie pozostawili na redakcji suchej nitki, a kierownictwo i wydawcę zmieszali ze szlamem.
Było to oczywiście do przewidzenia, więc dziwi oburzenie Michalskiego i kompanii.
Przypomina to trochę łzy prowokatora, po tym jak dostał w zęby w następstwie prowokacji.
Nie do końca jestem przekonany o tym, że jest to oburzenie szczere i prawdziwe, a nie wyreżyserowane działanie. Już osoba w wieku gimnazjalnym ma na tyle wyobraźni, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji ataku na świat anonimowych użytkowników internetowej sieci.
Reakcją na liczne słowa troski oraz życzeń płynących z serca w stronę kierownictwa redakcji było „wystąpienie” redaktora naczelnego „Dziennika” w którym każe on się całować w dupę i obraża na wszystkich internautów. Nieszczęśnik tak dalece jest pochłonięty własnymi obowiązkami , że myli internautów z blogerami. Dla „RedNaczDz” to jedno i to samo.
Całujmy zatem redaktora w dupę, my użytkownicy internetu, a korzystając ze sposobności proponujmy zwrotnie serdeczne „a cmoknij mnie w pompę redaktorze”.
Kataryna – blogomafijna ośmiornica i Sokorski w spódnicy
Aby zwiększyć dramaturgię sytuacji a jednocześnie ukazać własną walkę jako co najmniej narodowowyzwoleńczą, z blogerki zrobiono demona zła, hipercenzora i ośmiornicę, niszczącą swoimi mackami tak wszystkim drogą swobodę obywatelską.
Redakcja zastosowała (ich zdaniem) sprytny zabieg. Poprosiła „wybitnego” anonimowego blogera o komentarz oraz opisała „nieprawości” na Salonie24 – platformie, z którą gazeta rozpoczęła również wojnę.
Teza „Dziennika” jest następująca: Janke i reszta kierownictwa Salonu24 siedzą u Kataryny w kieszeni. Kto się źle wypowie na jej temat – umiera śmiercią blogera!
Gdybym nie znał tematu i nie wiedział o co chodzi w rzeczywistości – może bym uwierzył w rewelacje „Dziennika”. Nie miała natomiast tej wiedzy nasłana na Salon24 przez RedNacz niejaka Miziołek, która bawi do łez rewelacjami według własnego scenariusza.
Tak się składa, że byłem obecny przez trzy lata na platformie salonowej i nie przypominam sobie, by komuś zlikwidowano konto za złe pisanie o Katarynie. To raczej blogerom o orientacji ultraprawicowej czy nawet softprawicowej zamykano blogi za mocne słowa a tzw. „lewactwo” traktowano ulgowo.
Miziołkowa na poparcie swoich słów dobrała sobie jakieś postaci rzekomych poszkodowanych. Większość blogerów ocierających się o Salon24 zapewne zna wypłakującego się w rękaw Pani Miziołek NEOspasmina.
To wyjątkowe indywiduum, znane jako „Czerwony Troll”. Osobnik, który nie napisał na salonie ani jednego tekstu! Cały jego dorobek to głupkowate komentarze, graniczące z chamstwem.
Sam miałem nieprzyjemność być nawiedzanym na blogu przez owego trolla i po kilku jego odwiedzinach wywaliłem go na „zbity pysk”.
Teraz „bloger bez tekstów” urósł do rangi autorytetu.
Dalej, nie znany mi autorytet Czaplicki plecie okropne głupoty o jakimś konflikcie dotyczącym osoby „blogera Ketmana” (Maleszki) i leje nad tym krokodyle łzy.
Przypomnę tylko, że właściciel salonu24 Pan Igor Janke pozbył się Ketmana ze względów, powiedzmy czysto moralnych. Zdaję sobie sprawę, że kierownictwu „Dziennika” mało to mówi, ale dla porównania zwrócę uwagę, że tekstów Grzegorza Piotrowskiego czy też Jerzego Urbana jakoś w gazecie też nie widzę.
O moralność Waszą i Naszą
Efekty przemyślnej prowokacji „Dziennika” dały impuls do zainicjowania kolejnej ważnej akcji, takiej z gatunku wiatraka i Don Kichota pod nazwą „Stop chamstwu w sieci”.
Ładne to i miło się prezentuje a i intencje słuszne.
Zatem w sieci chamstwo i wulgaryzmy piętnujmy, w kłamstwa i pomówienia uderzajmy prokuratorem, zamykajmy do tiurmy krnąbrnych, internetowych łgarzy.
Nie było by w tym nic dziwnego i właściwie nawet można by przyznać rację tej inicjatywie, gdyby nie pewne wątpliwości. Całe przedsięwzięcie wygląda mi trochę na korporacyjną dyskryminację. Może nawet zazdrość?
Zapewne wielu pamięta sprawę dziennikarza Andrzeja Marka skazanego za drukowanie kłamstw. Jaki to był wtedy festyn dziennikarski przed sejmem w obronie skazanego. Klatka, a w niej Monika Olejnik, Lis i reszta tuzów dziennikarstwa – obrońców uciśnionego lub jak kto woli kłamcy i łgarza. Rotacyjnie, po kilka minut w klateczce i do transparentu z hasłem o wolności słowa. Jedyne co pozytywne w całej akcji, to możliwość oglądania całej plejady „nietykalnych pismaków” za kratkami. Szkoda, że tylko bananów zabrakło.
Nie bardzo mi się to łączy z czystością intencji zainicjowanej przez „Dziennik” akcji.
Dyskryminacja blogerów? Dziennikarz może kłamać, a bloger nie?
Oczywiście argumentem ludzi pióra będzie, że za kłamstwa w prasie płaci się słono drukując sprostowania. Lipa i mit. Za łgarstwo swoich pracowników płacą wydawnictwa, a to dla nich jest niczym pryszcz na łokciu, wielokrotnie zaplanowany wydatek i wliczony w koszta. Dlaczego wiec zwykły, szary bloger miał by becelować z własnej kieszeni?
Póki co, w myśl polskiego prawa nikt nie ma mocy prawnej ujawniać nazwisko osoby, która sobie tego nie życzy, a właściciele platform blogerskich nie mają obowiązku znać danych osobowych pisujących tam blogerów. I to właściwie tyle „w temacie”.
W związku z tym, tak naprawdę to Pan Krassowski może Katarynę w „dupę pocałować” a nie odwrotnie.
Kulturalni wśród ludów wulgarnych
Zainicjowana akcja przeciw chamstwu w sieci, jak przystało na inicjatywę poważnego dziennika zebrała liczne grono moralnie czystych i brzydzących się wulgarnością osobistości.
Ludzie kultury, estrady i highlife’u – jednym słowem śmietanka towarzyska.
Cieszy szczególnie obecność w tym gronie wybitnie kulturalnych: Andrzeja Chyry, Jerzego Kryszaka, Edyty Olszówki, Janusza Panasewicza, Edmunda Staszczyka i Tymona Tymańskiego.
Może czepiam się, ale na podstawie w/w nazwisk dochodzę do wniosku, że kultura ma się dzielić się na realną i wirtualną. To znaczy na kulturę w życiu codziennym i tą na blogach.
Mniemam, że powyżej wymienione osoby w internecie będą niczym chór aniołów i gdzież im tam do ekscesów przyziemnego realu, takich jak rzucanie butelkami na koncercie, pokazywanie gołego tyłka, awantury po pijanemu na pokładzie samolotu czy też słowotoki, gdzie na 10 wypowiadanych wyrazów, 9 to ku..wa.
Mam też nadzieję, że do zaszczytnego grona „czystych” wkrótce dołączy też sam redaktor naczelny Robert Krassowski ze swoim „pocałujcie mnie w dupę”.
Oddać salwę i spalić maszt, a może wymienić kapitana?
Cała sprawa powinna dać do myślenia kierownictwu Axel Springer Polska, że zamiast zmieniać obyczaje panujące w przestrzeni internetowej lepiej zmienić redaktora naczelnego oraz jego pomocnika i nie ośmieszać się.
Jak świat światem, nikt ze społecznością tak wielką i na dodatek nieokreśloną nie wygrał.
Nie ma na to sposobu.
Nie wiem jak „Dziennik” wyobraża sobie wojnę z „chamstwem w sieci” ale wiem jedno, że wojna ta jest już przegrana.
Nie pomogą nawet „Lotne Brygady Michalskiego” szukające nocami ukrywających się pod nickami chamskich internautów i blogerów.Idę o zakład, że teraz komentarzy i wpisów o wyjątkowo wulgarnej treści na stronie „Dziennika” przybędzie wielokrotnie. Chyba, że w myśl dewizy „nie ważne czy dobrze czy źle – ważne że mówią o nas” takie właśnie było zadanie.
Wizja naprawy obyczajów w internecie - wersja Michalskiego
Wojna z Kataryną
Ostatnie dni maja przejdą do historii. Przejdą do historii jako „Dni Świrów”, jako że najważniejsze informacje „kręciły się” wokół osób delikatnie mówić niepełnosprawnych percepcyjnie i myślowo.
Podupadający na ogólnej kondycji „Dziennik” za sprawą własnego wybitnego komentatora wypowiedział wojnę blogerom. Właściwie jednej blogerce a konkretnie Katarynie. Co im uczyniła złego Kataryna nie wiadomo, ale Cezary Michalski postanowił robić szum kosztem blogerki, aż do czasu poprawy kondycji „Dziennika”.
Najwyraźniej w kierownictwie redakcji panuje przekonanie, że wzorem „Faktu” czy też „SuperExpressu” należy narobić „mocnego dymu” a poczytność dziennika wzrośnie.
Dlaczego właśnie Kataryna?
Nieszczęsna blogerka „podłożyła się”, gdyż w swoim wpisie na Salonie24 zainteresowała się stanem kondycji kredytowej Ministra Sprawiedliwości Czumy. Niby nic strasznego, każdy ma prawo się zainteresować zależnościami kredytowymi osoby piastującej wysokie stanowisko państwowe, ale nie spodobało się to pierworodnemu ministra, który nawyzywał blogerkę i postraszył ją ciężkim więzieniem.
Nie jestem w stanie powiedzieć gdzie się tacy ludzie jak pan Krzysztof Czuma lęgną i czy przypadek ten kwalifikuje się do przymusowego leczenia w stosownym zakładzie, ale wszystko wskazuje, że coś jest nie tak.
Najpierw ministerialny panicz w niewybredne słowy uderzył w samą blogerkę, a później zażądał od właściciela Salonu24 ujawnienia danych osobowych Kataryny.
Korespondencja między obu panami trwała kilka dni i zakończyła się patem.
W tym momencie z odsieczą Czumie wkroczył Cezary Michalski na czele oddziałów wywiadowców. Ustalili dane osobowe Kataryny i wysłali do niej SMSa z konfidencjonalnym „Wiemy kim jesteś!”. Z pozycji interesu publicznego trudno dostrzec powód takiego działania, natomiast z pozycji interesu kierownictwa redakcji widać jak na dłoni próbę zaistnienia i złapania swoich pięciu minut oraz kilku czytelników więcej.
Tezę taką potwierdza fakt nie ujawnienia czy wykorzystania zdobytych danych, czyli „cała para w gwizdek”.
Tak się oto Michalski wkręcił między przysłowiową wódkę a zakąskę, po czym wartko „na gorąco” zainicjował ogólnopolską akcję „Dziennika” przeciw anonimowości blogerów.
„Ałtorytety” wybitne
Żeby było ładniej i bardziej naukowo, redakcja „Dziennika” zaprosiła stosownych naukowców i wybitnych specjalistów w temacie by nawtykali blogerom ile wlizie.
I tak wybitny intelekt Prof. Marcin Król, wyznawca mazowiecczyzny i demokrata pełną twarzą stwierdza, że „internet to nie śmietnik” i że „blogi są czymś idiotycznym”.
Gratulując Panu Profesorowi poczucia humoru, rozumienia praw obywatelskich i właściwego pojmowania zasad współczesnego świata, życzę jednocześnie powrotu do zdrowia.
Inny wielki autorytet mazowiecczyzny ks. Boniecki, za jedyne miejsce na anonimowość uważa konfesjonał, podobnie zresztą jak niegdyś kilku osobników - reliktów z zamierzchłej epoki, takich jak: Gomułka, Moczar czy też Kiszczak.
W ogólnokrajowej dyskusji nie mogło zabraknąć też przedstawiciela Polskiej Pederastii. Przeciw anonimowej krytyce wypowiada się sam Jacyków, chyba Tomasz. Co innego gdyby krytykował go w internecie dajmy na to Jan Kowalski a nie anonimowy bloger o nicku „Kowal”. To by wiele zmieniło. Jacyków zresztą dodaje, że bloga nie prowadzi, ale nie toleruje „obsrywania zza kotary”. Tu się całkowicie zgadzamy, przy czym samo określenie daje wiele do myślenia, gdyż praktyki takie miały ostatnio miejsce na dworze francuskim w XVII wieku. Widać, że w środowisku Pana Jacykowa wróciła moda na zwyczaje panujące w kręgach najwyższej arystokracji króla Ludwika XIII. To z całą pewnością zbliża z wielkim światem.
Przytoczone powyżej przykłady i wygłoszone tezy pokazują, że niezależnie od orientacji seksualnej i światopoglądowej (Boniecki i Jacyków) walka z anonimowością w sieci zbliża.
Gdy jednak zastosować inne kryterium – polityczne, wszystko się wyjaśnia.
Przeciw wolności w internecie i prawa do anonimowości są tzw. lewactwo i „mazowieczyzna”. Pozornie dziwi to, lecz po głębszym zastanowieniu i przypomnieniu gdzie sięgają ich korzenie – wątpliwości znikają.
Do lansu wystąp!
Wśród największych „ałtorytetów” znaleźli się też tak błyszczący intelektem celebryci jak Edyta Herbuś czy Paweł Kukiz.
Muszę przyznać, że nie bardzo wiem kim jest i czym się trudni pani Herbuś. Śpiewa, tańczy, recytuje, sprzedaje w mięsnym czy może podaje kawę? Nie mam pojęcia.
Wiem natomiast kim jest Pan Kukiz, a raczej kim był.
Był Kukiz estradowym szatanem o przekroju repertuarowym od post-punka do disco polo. Czas jego się skończył dawno temu, więc tenże zapragnął zwrócić za wszelką cenę publiczną uwagę na swoją przykurzoną nieco osobę.
Wzorem Michalskiego zapragnął kosztem Kataryny podlansować się nieco i naopowiadał o nieszczęściach własnych doznanych na skutek ciętego pióra owej blogerki.
Już na pierwszy rzut bacznego oka widać, ze wątpliwym jest aby renomowana blogerka zajmowała się mało renomowanym „śpiewakiem”. Dzisiaj dla interesujących się celebrytami ważniejsze są informacje o psie Dody niż o Pawle Kukizie. Ale takie jest życie.
Całujcie mnie w dupę
Akcja walki z anonimowością w sieci zainicjowana przez „Dziennik” wywołała całą falę protestów i niewybrednych komentarzy na stronach internetowych gazety.
Internauci nie pozostawili na redakcji suchej nitki, a kierownictwo i wydawcę zmieszali ze szlamem.
Było to oczywiście do przewidzenia, więc dziwi oburzenie Michalskiego i kompanii.
Przypomina to trochę łzy prowokatora, po tym jak dostał w zęby w następstwie prowokacji.
Nie do końca jestem przekonany o tym, że jest to oburzenie szczere i prawdziwe, a nie wyreżyserowane działanie. Już osoba w wieku gimnazjalnym ma na tyle wyobraźni, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji ataku na świat anonimowych użytkowników internetowej sieci.
Reakcją na liczne słowa troski oraz życzeń płynących z serca w stronę kierownictwa redakcji było „wystąpienie” redaktora naczelnego „Dziennika” w którym każe on się całować w dupę i obraża na wszystkich internautów. Nieszczęśnik tak dalece jest pochłonięty własnymi obowiązkami , że myli internautów z blogerami. Dla „RedNaczDz” to jedno i to samo.
Całujmy zatem redaktora w dupę, my użytkownicy internetu, a korzystając ze sposobności proponujmy zwrotnie serdeczne „a cmoknij mnie w pompę redaktorze”.
Kataryna – blogomafijna ośmiornica i Sokorski w spódnicy
Aby zwiększyć dramaturgię sytuacji a jednocześnie ukazać własną walkę jako co najmniej narodowowyzwoleńczą, z blogerki zrobiono demona zła, hipercenzora i ośmiornicę, niszczącą swoimi mackami tak wszystkim drogą swobodę obywatelską.
Redakcja zastosowała (ich zdaniem) sprytny zabieg. Poprosiła „wybitnego” anonimowego blogera o komentarz oraz opisała „nieprawości” na Salonie24 – platformie, z którą gazeta rozpoczęła również wojnę.
Teza „Dziennika” jest następująca: Janke i reszta kierownictwa Salonu24 siedzą u Kataryny w kieszeni. Kto się źle wypowie na jej temat – umiera śmiercią blogera!
Gdybym nie znał tematu i nie wiedział o co chodzi w rzeczywistości – może bym uwierzył w rewelacje „Dziennika”. Nie miała natomiast tej wiedzy nasłana na Salon24 przez RedNacz niejaka Miziołek, która bawi do łez rewelacjami według własnego scenariusza.
Tak się składa, że byłem obecny przez trzy lata na platformie salonowej i nie przypominam sobie, by komuś zlikwidowano konto za złe pisanie o Katarynie. To raczej blogerom o orientacji ultraprawicowej czy nawet softprawicowej zamykano blogi za mocne słowa a tzw. „lewactwo” traktowano ulgowo.
Miziołkowa na poparcie swoich słów dobrała sobie jakieś postaci rzekomych poszkodowanych. Większość blogerów ocierających się o Salon24 zapewne zna wypłakującego się w rękaw Pani Miziołek NEOspasmina.
To wyjątkowe indywiduum, znane jako „Czerwony Troll”. Osobnik, który nie napisał na salonie ani jednego tekstu! Cały jego dorobek to głupkowate komentarze, graniczące z chamstwem.
Sam miałem nieprzyjemność być nawiedzanym na blogu przez owego trolla i po kilku jego odwiedzinach wywaliłem go na „zbity pysk”.
Teraz „bloger bez tekstów” urósł do rangi autorytetu.
Dalej, nie znany mi autorytet Czaplicki plecie okropne głupoty o jakimś konflikcie dotyczącym osoby „blogera Ketmana” (Maleszki) i leje nad tym krokodyle łzy.
Przypomnę tylko, że właściciel salonu24 Pan Igor Janke pozbył się Ketmana ze względów, powiedzmy czysto moralnych. Zdaję sobie sprawę, że kierownictwu „Dziennika” mało to mówi, ale dla porównania zwrócę uwagę, że tekstów Grzegorza Piotrowskiego czy też Jerzego Urbana jakoś w gazecie też nie widzę.
O moralność Waszą i Naszą
Efekty przemyślnej prowokacji „Dziennika” dały impuls do zainicjowania kolejnej ważnej akcji, takiej z gatunku wiatraka i Don Kichota pod nazwą „Stop chamstwu w sieci”.
Ładne to i miło się prezentuje a i intencje słuszne.
Zatem w sieci chamstwo i wulgaryzmy piętnujmy, w kłamstwa i pomówienia uderzajmy prokuratorem, zamykajmy do tiurmy krnąbrnych, internetowych łgarzy.
Nie było by w tym nic dziwnego i właściwie nawet można by przyznać rację tej inicjatywie, gdyby nie pewne wątpliwości. Całe przedsięwzięcie wygląda mi trochę na korporacyjną dyskryminację. Może nawet zazdrość?
Zapewne wielu pamięta sprawę dziennikarza Andrzeja Marka skazanego za drukowanie kłamstw. Jaki to był wtedy festyn dziennikarski przed sejmem w obronie skazanego. Klatka, a w niej Monika Olejnik, Lis i reszta tuzów dziennikarstwa – obrońców uciśnionego lub jak kto woli kłamcy i łgarza. Rotacyjnie, po kilka minut w klateczce i do transparentu z hasłem o wolności słowa. Jedyne co pozytywne w całej akcji, to możliwość oglądania całej plejady „nietykalnych pismaków” za kratkami. Szkoda, że tylko bananów zabrakło.
Nie bardzo mi się to łączy z czystością intencji zainicjowanej przez „Dziennik” akcji.
Dyskryminacja blogerów? Dziennikarz może kłamać, a bloger nie?
Oczywiście argumentem ludzi pióra będzie, że za kłamstwa w prasie płaci się słono drukując sprostowania. Lipa i mit. Za łgarstwo swoich pracowników płacą wydawnictwa, a to dla nich jest niczym pryszcz na łokciu, wielokrotnie zaplanowany wydatek i wliczony w koszta. Dlaczego wiec zwykły, szary bloger miał by becelować z własnej kieszeni?
Póki co, w myśl polskiego prawa nikt nie ma mocy prawnej ujawniać nazwisko osoby, która sobie tego nie życzy, a właściciele platform blogerskich nie mają obowiązku znać danych osobowych pisujących tam blogerów. I to właściwie tyle „w temacie”.
W związku z tym, tak naprawdę to Pan Krassowski może Katarynę w „dupę pocałować” a nie odwrotnie.
Kulturalni wśród ludów wulgarnych
Zainicjowana akcja przeciw chamstwu w sieci, jak przystało na inicjatywę poważnego dziennika zebrała liczne grono moralnie czystych i brzydzących się wulgarnością osobistości.
Ludzie kultury, estrady i highlife’u – jednym słowem śmietanka towarzyska.
Cieszy szczególnie obecność w tym gronie wybitnie kulturalnych: Andrzeja Chyry, Jerzego Kryszaka, Edyty Olszówki, Janusza Panasewicza, Edmunda Staszczyka i Tymona Tymańskiego.
Może czepiam się, ale na podstawie w/w nazwisk dochodzę do wniosku, że kultura ma się dzielić się na realną i wirtualną. To znaczy na kulturę w życiu codziennym i tą na blogach.
Mniemam, że powyżej wymienione osoby w internecie będą niczym chór aniołów i gdzież im tam do ekscesów przyziemnego realu, takich jak rzucanie butelkami na koncercie, pokazywanie gołego tyłka, awantury po pijanemu na pokładzie samolotu czy też słowotoki, gdzie na 10 wypowiadanych wyrazów, 9 to ku..wa.
Mam też nadzieję, że do zaszczytnego grona „czystych” wkrótce dołączy też sam redaktor naczelny Robert Krassowski ze swoim „pocałujcie mnie w dupę”.
Oddać salwę i spalić maszt, a może wymienić kapitana?
Cała sprawa powinna dać do myślenia kierownictwu Axel Springer Polska, że zamiast zmieniać obyczaje panujące w przestrzeni internetowej lepiej zmienić redaktora naczelnego oraz jego pomocnika i nie ośmieszać się.
Jak świat światem, nikt ze społecznością tak wielką i na dodatek nieokreśloną nie wygrał.
Nie ma na to sposobu.
Nie wiem jak „Dziennik” wyobraża sobie wojnę z „chamstwem w sieci” ale wiem jedno, że wojna ta jest już przegrana.
Nie pomogą nawet „Lotne Brygady Michalskiego” szukające nocami ukrywających się pod nickami chamskich internautów i blogerów.Idę o zakład, że teraz komentarzy i wpisów o wyjątkowo wulgarnej treści na stronie „Dziennika” przybędzie wielokrotnie. Chyba, że w myśl dewizy „nie ważne czy dobrze czy źle – ważne że mówią o nas” takie właśnie było zadanie.
Wizja naprawy obyczajów w internecie - wersja Michalskiego

Etykiety:
"Dziennik" Michalski,
absurd,
chamstwo w sieci,
Kataryna,
Krassowski,
szczucie
Subskrybuj:
Posty (Atom)