czwartek, 12 marca 2009

„Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”, czyli skutki picia wódki (powinno być wina, ale się nie rymuje)

Łzy zalewają oczy a ludzka tragedia, niczym czkawka powraca i ściska gardło w żałosnym bólu. Tylko usiąść w kącie i płakać. Co ja piszę płakać... szlochać jak bóbr nad nieszczęsną dolą Macieja Stasińskiego.
Dzielny i odważny ów były młodzian, na stronach „Gazety Wyborczej” (niczym mankiecie Adama Michnika) wypłakuje swoje żale i podsumowuje bohaterskie, opozycyjne życie.

Oj, bohater ze Stasińskiego i patriota. Tak wynika przynajmniej z jego fabularyzowanej historii. Całe opowiadanie, może nawet posłużyć za scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, pod warunkiem, że nakręci go ktoś na miarę Edwarda Zwicka i nazwie „Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”.

W skrócie. Maciej Stasiński w maju 1977 roku na terenie Starego Miasta w Warszawie zniszczył własność państwową, flagę czerwoną (sztuk jedna) i na skutek tego został doprowadzony przez funkcjonariusza milicji na komendę MO. Po złożeniu zeznań, zwolniono go do domu. Później wezwano na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich, gdzie za sprawą tortur psychicznych i emocjonalnych zmuszono do podpisania deklaracji współpracy z SB. Bohaterski Stasiński powiadomił wkrótce o wszystkim kolegów z „opozycji” i w ten sposób zakpił sobie ze służby bezpieczeństwa. Taka jego wersja.

Płacze teraz, że nikt mu wierzyć nie chce w jego opowieść i „pałkarze z IPN” czepiają się jego – bohatera, który zniszczył na cyku czerwoną flagę. Kropka.
Piękny i skłaniający do zadumy scenariusz, brakuje tylko wielkiej miłości do ubeczki lub elementu wspólnej walki, ramię w ramie z osobą kochaną (np. wspólne niszczenie czerwonych flag na Starym Mieście, po uprzednim wypiciu kilku win)
Niestety scenariusz posiada kilka niedociągnięć lub jak kto woli niejasności w toku myślowym. Są też błędy ideowo-poprawno-polityczne.

Pisze Stasiński, że aktu patriotycznego, czyli zniszczenia czerwonej flagi dokonał będąc pod wpływem działania alkoholu lekkiego tzw. wina, w ilościach większych.
Trudno dziś zostać Rambo, lub jak kto woli przynajmniej Tewje Bielskim działając „na gazie”. To nie polityczne. Może, skoro autor będzie się mocno upierał zaznaczyć, że spożywany alkohol był winem krajowym (np. wino marki „Wino”, „Okęcie”, „Poświst”, „Zawrat” lub w ostateczności „Kwiat Jabłoni”) to podkreśli patriotyczny element przyczynowy.

Warto również zmienić nieco ideologiczną genezę czynu autora, która pchnęły go do tak wielkiego dzieła lub w ostateczności obiekt wyładowania gniewu.
Stasiński pisze: „Będąc przekonań rewolucyjno-lewicowych, dla których PRL był oburzającą zniewagą, uniosłem się ideowo-etylowym gniewem, zerwałem flagę z muru, połamałem drzewce i podeptałem”.
Ej, ech Panie bohaterze, to jak się amerykanin obrazi na Amerykę to zniszczy flagę narodową? Z mojej wiedzy czerwona flaga jest symbolem lewicowego ruchu na całym świecie, a nie flagą PRL. To tak być nie może. Pan, przekonany rewolucjonista-lewicowiec...zdeptać, zniszczyć, jak faszysta jakiś?
Tym razem towarzysze wybaczą zwarzywszy na szczery (jak Pan pisze) „ideowo-etylowy” gniew. (Czyli jednak było pite polskie wino! Tylko one „chrzczone” było spirytusem)
Zastąpmy może flagę, stojącym popiersiem Gierka lub Breżniewa, tak będzie lepiej dla scenariusza.

Trochę też cierpienia. Cierpienia trzeba dołożyć. W komisariacie na ul. Jezuickiej bito i katowano ludzi za najmniejsze wybryki „antysocjalistyczne”, niektórych nawet tam pozbawiono życia. A Panu nie przyłożyli „lolą” nawet...?

Również wizyta w Pałacu Mostowskich do luftu. Albo zmieni się okoliczności albo odtwórca Pańskiej roli w filmie musi posiadać wielką głowę. Już tłumaczę dlaczego. Otóż pisze Pan: ” O ile pamiętam, ostatkiem przytomności umysłu wymogłem na funkcjonariuszach zapis, że zgadzam się na współpracę w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej za wyżej wymieniony czyn(...)Kiedy w lipcowe południe wyszedłem z Pałacu Mostowskich, nogi się pode mną ugięły. Pojąłem pułapkę, w którą wpadłem.”.
Tylko wielka głowa, a co za tym idzie ogromna odległość od ucha do mózgu, może tłumaczyć tak późne pojęcie istoty deklaracji Pańskiej współpracy. A może to też zmienić?

Np. wielomiesięczne katowanie i czytanie po nocach „Kapitału” Marxa w ramach znęcania się nad więźniem będzie odpowiednie.
Co do dalszych dziejów, trudności paszportowych i bojów z esbecją, które Pan Stasiński tak zgrabnie, w sposób licealny opisał, po ubarwieniu mogą posłużyć jako istotne tło filmowej epopei.

Wszystko do tej pory było fajne i wesołe. Żartował Stasiński, żartowałem ja. Było rzadko uroczo, ale... się skończyło.

Maciej Stasiński wszystko popsuł, bo w dalszej części swojego wywodu wskoczył na barykadę i dawaj z dyrdymałów strzelać i szabelką wywijać.
Że wszyscy przyjaciele o deklaracji współpracy z SB wiedzieli. Że przełożeni Maciej Pieczyński i Adam Michnik wiedzieli, bo sprawa była szeroko znana i że esbecy kłamią... itd. itp.

Pomijając fakt, że Pieczyński akurat mógł to wiedzieć, może nawet z innych źródeł (sic!), a Michnik w ogóle wie wszystko to nic konkretnego i oczywistego Stasiński nie napisał.

Zamieszczone poniżej jego „daremnych żali”, oświadczenia Zofii Romaszewskiej i Jana Olszewskiego dowodzą tylko, że Maciej Stasiński zgłosił się do nich i opowiedział swoją historię. Tylko to.

Z drugiej strony niejaki Grzegorz Dzikiewicz esbek, twierdzi, że nieszczęsny TW MEGA (Stasiński) informatorem był i basta.
Na zdrowy rozum jedno nie wyklucza drugiego.

Dziwnie się tak plecie, że to już trzecia osoba z zespołu „Gazety Wyborczej”, która ubabrała się w esbeckie szwindle.
Po Maleszce, Skalskim teraz Stasiński. Nie liczę już Ks. Czajkowskiego – zwolennika powołania rabinatu w kościele katolickim, ale on był tylko współpracownikiem.
Aż strach pomyśleć co będzie dalej...

Wracając do genezy całej smutnej historii Macieja Stasińskiego, aż ciśnie się na usta moralizatorski komentarz:
Ludzie nie pijcie taniego wina. Nie pijcie alkoholu w ogóle. Zobaczcie do jakich tragedii prowadzi opilstwo. Gdyby Stasiński zdrowo nie pociągnął wtedy z flaszki – do tragedii by nie doszło. Nie doszło by do zbeszczeszczenia symbolu lewicowego, czego jak mniemam Stasiński do dziś się wstydzi i żałuje – jako zdeklarowany rewolucyjno-lewicowiec.Nie pijcie ludzie, popatrzcie na Stasińskiego, co alkohol robi z ludzi!


poniedziałek, 9 marca 2009

Odszedł Profesor Zbigniew Religa

W wieku 71 lat zmarł Profesor Zbigniew Religa.
Wybitny kardiochirurg i były minister zdrowia przegrał długotrwałą walkę z rakiem płuc.


Smutno i źle zrobiło się wokoło, gdy informacja dotarła do polskich domów.
Profesor był osobą bardzo lubianą i niezwykle cenioną przez wszystkich uczciwych i porządnych ludzi, niezależnie od politycznych sympatii i preferencji.
Nie dziwi dlatego, ogromna ilość wypisanych kondolencji, żalu i wspomnień zamieszczonych w prasie i na forach internetowych.
Wiele ciepłych słów o Profesorze wypowiedzieli do mediów przedstawiciele najwyższych władz Państwowych oraz ludzie związani z branżą medyczną, Ci którzy znali i cenili profesora (poniżej niektóre tytuły z internetowych portali):

Prezydent: odszedł od nas wybitny lekarz
Komorowski: zostawił po sobie masę dobrych myśli
Tusk: na długo pozostanie po nim puste miejsce
J. Kaczyński: to był silny, twardy człowiek
Żelichowski: odszedł autorytet
Abp Głódź: Religa był człowiekiem szlachetnym i otwartym na dialog
Piecha: szanował i słuchał współpracowników
Radziwiłł: odszedł człowiek wielkiej klasy
Balicki: śmierć prof. Religi to wielka strata
Prof. Bochenek: odszedł człowiek, zostawił wielkie dzieło
Gardias: prof. Religa był człowiekiem wielkiego serca i dialogu
Kopacz: to wielka strata
Bukiel: Religa upominał się o sprawy lekarzy ...

Spoczywaj Profesorze w spokoju.

--------------------------------------------------------------------------------

P.S. Trudno, mimo chwili zadumy na ludzką śmiercią, nie skomentować braku klasy i poziomu jednego z najwyższych urzędników w Państwie.

Mowa o Marszałku Senatu Bogdanie Borusewiczu.

Już drugi raz w stosunku do Zbigniewa Religi zachował się jak pospolity .... łachudra.
Pierwszy raz gdy w październiku ubiegłego roku nie pozwolił schorowanemu, ale jeszcze „na chodzie” Profesorowi na wystąpienie w Senacie podczas debaty na temat wniosku prezydenta o referendum w sprawie kierunku reformy służby zdrowia.
W imię obaw o poletko, uprawiane nieudolnie przez „własną minister” Panią Ewę Kopacz uniemożliwił wystąpienie (było by to ostatnie w życiu na forum parlamentarnym) człowiekowi, który całe swój los poświęcił służbie zdrowia i potrzebującym.
Czy to na skutek strachu przed argumentami Profesora, czy z własnej bezinteresownej niechęci - dziś już nie jest ważne.

Drugi raz teraz, po śmierci Zbigniewa Religi, Borusewiczowi znów posypała się słoma z butów.
Ani jednego słowa o zmarłym, ani komentarza...
Wszystkich możnych polskiej polityki, piastujących władzę, stać było na kilka ciepłych słów. Mimo, że części z nich, politycznie nie było z Religą po drodze.
Gdyby Pan Bogdan Borusewicz był urzędnikiem stemplującym znaczki na listach w Urzędzie Pocztowym (co dla polskiej polityki było by dużo lepsze) a nie Marszałkiem Senatu zapewne nikt by nie zwrócił na to uwagi.
Wyraźnie nikt nie poistruował Borusewicza co ma robić. Niestety, niektórych rzeczy nie da się wyuczyć. Dobre zasady, maniery i wychowanie ma się we krwi.
Ale czy Pan, Panie Borusewicz wie w ogóle o czym ja tu piszę...?






















Tak właśnie powinien wyglądać dziś Pan Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, gdyby posiadał choć elementarne jednostki wstydu.

piątek, 6 marca 2009

„Bombowiec” Tusk

Boleściwie panujący nam rząd Donalda Tuska odkrył karty. Dziś obiegła całą Polskę informacja o poparciu jakiego udzieliła władza Włodzimierzowi Cimoszewiczowi w jego staraniach o objęcie funkcji Sekretarza Rady Europy. Decyzja ta została nazwana w prasie „bombą” Pana Premiera.


Ten ze wszech miar słuszny gest ma na celu zbliżenie dwóch bratnich ugrupowań - PO i Lewicy nie tylko symbolicznie ale i „roboczo”, oraz wyeliminowanie potencjalnego kontrkandydata Pana Premiera ze zbliżających się wyborów prezydenckich.


Tym razem Platforma Obywatelska zachowała się wyjątkowo „po rycersku” i mając na względzie wiek Cimoszewicza, podstawiła mu wygodny fotel Sekretarza RE, a nie niewygodną Jarucką.

Najwyraźniej Premier Tusk montuje ponadpartyjną koalicję narodowego pojednania składającą się z wszystkich którzy mają na to ochotę. Jak dowiedzieliśmy się z nieoficjalnych źródeł, specjalny wysłannik Pana Premiera ds. „Wspólnego Frontu Walki o Lepsze Jutro i Jeszcze Lepsze Pojutrze” ma się dziś spotkać z przedstawicielami Lewicy Bez Cenzury oraz Związku Komunistów Polskich w celu uzgodnienia wspólnej linii programowej.


Kandydatura Cimoszewicza na Sekretarza PE nie jest jedyną „bombą Tuska” .

Dotarliśmy do tajnych dokumentów, znajdujących się w szafie pancernej, w gabinecie Premiera, z których wynika, że takich „wybuchowych” decyzji jest więcej!

I tak np. Rząd zamierza poprzeć (czytamy w dokumentach):


- Pana Wojciecha Jaruzelskiego w zabiegach o objęcie stanowiska szefa NATO,

- Pana Czesława Kiszczaka w zabiegach o objęcie stanowiska Przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa ONZ,

- Pana Stefana Michnika w zabiegach o objęcie stanowiska Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej

- Pana Leszka Bubla w zabiegach o objęcie stanowiska Dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego,

- Panią Beatę Sawicką w zabiegach o objęcie stanowiska Prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej,

- Pana Stefana Niesiołowskiego w zabiegach o objęcie stanowiska Prymasa Polski,

- Pana Lecha Wałęsę w zabiegach o objęcie stanowiska Przewodniczącego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBOWiD)


Jak poinformował nas Szef Gabinetu Politycznego Premiera - „jeszcze nie raz Pan Premier zadziwi nas swoimi decyzjami kadrowymi, bo wszyscy Polacy to jedna rodzina...”


czwartek, 5 marca 2009

„Bractwo Załganej Szmaty”

W wielkim triumfie wraca z wygnania „Bractwo Załganej Szmaty”. Ten sektowy ruch został powołany do życia 20 lat temu w przeddzień wyborów parlamentarnych 1989 roku i miał na celu przygotowanie gruntu do powrotu, dla różnej maści uwłaszczonych „czerwonych towarzyszy”. Oczywiście nie wszystkich, ale tylko tej części zaprzyjaźnionej z „Wielkim Bratem” – liderem i założycielem.

Organizacja powstała na wzór niegdysiejszych bractw rycerskich, jednak trudno w ich przypadku mówić o prezentowaniu jakichkolwiek zasad rycerskich. Z racji notorycznego posługiwania się kłamstwem i oszustwem oraz historycznym fałszem co najwyżej można ją nazwać „bractwem renegackim”, „bractwem łgarskim”, „bractwem ojców lajerów” (z angielskiego lie – kłamać) albo „bractwem giermkowskim lub geremkowskim”.

Bracia Załganej Szmaty swoją siedzibę (klasztor-zamek) posiadają w Warszawie na ulicy Czerskiej i stamtąd wyruszają na boje o własne lepsze jutro oraz w celach indoktrynacyjnych. Po kilku latach normalności, znów wracają płonące stosy, na których pali się niepoprawnych politycznie oraz wszelkie druki z nieprawomyślnym według Braci słowem.

W ramach wypełniania przedwyborczych obietnic, boleściwie nam panujący Premier Tusk, (niczym niegdyś Konrad Mazowiecki - „krzyżaków”) zaprosił „Bractwo Załganej Szmaty” do prowadzenia krucjaty przeciw „niewiernym antyliberałom i antyżydokomunistom oraz zwykłej ludności patriotycznej.

Wracają bracia do życia publicznego, do radia i telewizji. Za pośrednictwem swoich wpływów sterują z tylniego siedzenia doborem kadr w publicznych mediach i spółkach skarbu państwa. Szczególnie dotkliwie odczuli to słuchacze popularnej „trójki” (pr. III Polskiego Radia), gdzie Bractwo zwolniło ludzi fachowych ale nie sprzyjających „załganej szmacie”, a wstawiło swoich ludzi, z mocno sfatygowaną „podstarzałą Barbie” w roli dyrektora.

Nawet opętana przez ducha „Wielkiego Brata” prezydent Stolicy - Hanna Gronkiewicz-Waltz zarządziła totalną indoktrynację w warszawskim metrze, gdzie na monitorach w wagonach można obserwować tylko i wyłącznie wieści z Czerskiej, komentowane przez „bractwo”.

„Bractwo Załganej Szmaty” nie jest grupą całkowicie zamkniętą i hermetyczną. Posiada liczną rzeszę sympatyków, których dokarmia obietnicami oraz przychylnymi materiałami dziennikarskimi. Niektórym pozwala nawet zbliżyć się do najwyższej herszterii i brać udział w żmudnej pracy nad knuciem i zakłamywaniem. Nadawany jest wtedy takiemu osobnikowi tytuł „stowarzyszonego”. Obecnie jak nigdy, jest przy władzy bardzo wielu „stowarzyszonych” i to osadzonych na najwyższych urzędach.
Najchętniej geremkowie „Bractwa Załganej Szmaty” stowarzyszają się z byłymi katolikami, czy w ogóle chrześcijanami. Wzorem Józefa Wissarionowicza Stalina idąc za jego mądrością, słusznie zauważyli, że łatwo manipuluje się odbiorcami przedstawiając im „nawróconych z wiary” i demaskujących błędy i wypaczenia kościoła.

Stąd w szeregach „stowarzyszeńców” tak „wybitne postaci” jak byli katolicy: Niesiołowski i Palikot.

Należy liczyć się, że niebawem (za przyzwoleniem władzy Donalda Tuska) „Bractwo Załganej Szmaty” opanuje całkowicie rynek medialny, a w szczególności publiczną telewizję, w czym zapewne pomogą mu nowo przyjęci do stowarzyszenia kierujący nią tymczasowo brat komunista i brat eks-faszysta.
Już, ku uciesze „Bractwa” znikł z ramówki lubiany program „Misja Specjalna”.
Wiadomo, Brat Albin szczególnie go nie lubił!

wtorek, 3 marca 2009

List otwarty w sprawie „Afery z CBA”

Jest kolejna afera z udziałem PiS. Ostatni bastion, czyli CBA dopuszczało się haniebnych czynów umieszczając na Tablicy Poglądowej fotografie prominentnych polityków w celu okazywania ich podejrzanym w sprawie.


Wśród zdjęć znalazły się portrety Mariana Filara, Grzegorza Napieralskiego a także tak kryształowo czystych osobistości jak: Marek Biernacki i Zbigniew Chlebowski.

Właściwie z „najwyższej próby kryształów” zabrakło tylko Waldi Dzikowskiego, Jacka Karnowskiego, Beaty Sawickiej czy też Marka Sawickiego (który kręci własne lody z żoną - uwaga, nie Beatą).


W głowie nie mieści się jak można naszych parlamentarzystów umieścić na liście, gdzie znaleźć powinni się pospolici przestępcy i dla równowagi „zwykli” obywatele.

Rzecz jasna, że nie obyło się bez protestów, a jako pierwsi wystosowali zdecydowany w swoim tonie list otwarty, najbardziej zainteresowani.


„Stanowczo protestujemy przeciw stosowaniu podobnych praktyk, mających na celu wyrobieniu w społeczeństwie błędnego zdania na temat naszej grupy społeczno – (można nazwać) zawodowej.

Nasza wieloletnia praca oraz tworzenie właściwego wizerunku, postaci związanych z trudną i niezwykle czasochłonną i ciężką profesją wali się w gruzy, gdy CBA pozwala sobie na podobne praktyki.

Zamieszczając w/w fotografie w dokumentach śledczych, pracownicy Centralnego Biura Antykorupcyjnego najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy jaką krzywdę czynią wszystkim obywatelom, spędzającym całe długie dni, miesiące i lata w murach Szacownego Państwowego Przybytku

Stanowczo protestujemy przeciw łączeniu zdjęć podobnych osobników z naszym środowiskiem, gdyż psuje to naszą reputację „pod celą” oraz „na wolności”

Z poważaniem

Krajowy Związek Osadzonych i Skazanych



Nic dodać, nic ująć. Dalsze protesty zapowiedziały też: Krajowy Związek Doliniarzy i Pajęczarzy, Liga Osadzonych Palaczy Marihuany „Machu-Pichu”, Stowarzyszenie Płatnych Zabójców „Gerlach” oraz Tymczasowo Osadzony Związek Krętaczy „Kręcilód” im. Beaty Sawickiej .


Z OSTATNIEJ CHWILI!

Mamy kolejne przecieki z CBA! Jak poinformował niezawodny TWn, dziennikarze tej prężnej stacji weszli w posiadanie kolejnych materiałów – Tablic Poglądowych z zamieszczonymi tam postaciami ważnych i prominentnych postaci. Dzięki uprzejmości Biura Śledczego TWn, a także znajomościom, udało nam się zdobyć fotokopię jednego dokumentu wraz z opisem.

Teraz to już CBA przesadziło!



P.S. Z uwagi na mogące wystąpić błędne opisy do zamieszczonych zdjęć, Biuro Śledcze TWn zobowiązało się do naprawienia, czyli skorygowania uchybień. W stosunku do winnych zaniedbań zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje służbowe.

Ma na nich nakrzyczeć Kamil Durczok.

czwartek, 26 lutego 2009

Piknik z Wałęsą (krótkie opowiadanie plenerowe)























Staliśmy z Heniem w tłumie gapiów i oczekiwaliśmy na rozpoczęcie spektaklu. Imprezy na otwartym powietrzu mają swój urok i niewątpliwie duże plusy. W każdej chwili można napić się piwa, zjeść kiełbaskę czy kupić balona albo właśnie jak my teraz, obejrzeć spektakl „Teatru Mędrca Europy”, tu na tzw. powietrzu.

Oj, chodził kiedyś człowiek do teatru. W dobrym towarzystwie się poobracał, na kreacje popatrzył, schodami w górę, schodami w dół spacerował, sakrum teatralnego tknął – istna kultura i wyższy towarzyski bajer to był.

A tu, też bajer tylko innego rozmiaru.

Dzięki takiej właśnie jak ta, plenerowej imprezie kulturalnej czyli pikniku, władza nasza postanowiła wyjść do ludzi i w sposób prosty i bezpośredni dać im to czego oczekują – prawdy o Lechu Wałęsie. Nie będzie Cenckiewicz czy też inny Kaczyński pluł nam w twarz i Wałęsę nam germanił.... tfu, tumanił. Wiadomo, że największy elektryk tumanić potrafi się sam i pomocy niczyjej nie potrzebuje.

Niczyjej pomocy nie potrzebowała też władza, aby zorganizować ten imponujący piknik ze spektaklem teatralnym w finale. Wszędzie powiewały flagi Platformy Obywatelskiej i bratniego PSL oraz Polmosu Lublin.

Początkowo Heniek był niechętny.

- Zakąsimy po kiełbasce, kupimy balona z Wałęsą i idziemy do domu.

- Zaczekaj Heniu, popatrzymy trochę na spektakl. Kultura rozumiesz potrzebna. Ciekawe będzie! – przekonywałem.

- A co będą wystawiali?

- Będzie o Wałęsie, o jego życiu, walce, jak go torturowali i mordowali...

- ... eee, przecież On żyje – przerwał Henio.

- No tak, ale dla dobra legendy tu w tym spektaklu go mordują – odparłem.

- Ale co to ma wspólnego z rzeczywistością? – Henio był wyraźnie zniesmaczony.

- Oj, Heniu tu jest młodzież, ona się uczy. Co to za bohater, co żyje? Kościuszko żyje? Nie! Piłsudski żyje? Nie! Nawet Geremek nie żyje! Widzisz. Poza tym to tylko taka fikcja literacka, rozumiesz?

- Słabo, ale niech tam. Kto będzie występował?

Wyciągnąłem z kieszeni złożony na cztery program imprezy i pospiesznie podążając wzrokiem za wskazującym palcem począłem krążyć po kartce w poszukiwaniu informacji.

- Zaraz, zaraz.... O , jest! ... „Teatr Mędrca Europy ma zaszczyt.... dalej... w reżyserii Kazimierza Kutza... dalej.... pod tytułem „Co było potem, gdy znalazłem się za płotem”. O, widzisz Heniu „Co było potem...”!

- Ale kto występuje?! Będą jakieś gwiazdy?

- Tak, na pewno! Poczekaj....

W tym momencie spostrzegłem, że nie stoimy już, jak początkowo w niewielkiej grupie gapiów. Znajdowaliśmy się teraz w środku sporego tłumu wielbicieli teatru i historii Lecha Wałęsy. A cały czas widzów przybywało. Przybywało głównie młodzieży i mężczyzn w średnim wieku, zmęczonych już nieco degustacją jaką zafundował im lubelski Polmos.

Akurat koło nas stanęło dwóch młodych degustatorów, intelektualistów – liberałów. Od razu ich poznaliśmy, gdyż z miejsca w kulturalny sposób wyrazili swoją niechęć do PiSu.

- Jeb...ne pisiory takiej balangi za fri nie robiły – nie „Czarny”?

- Ku..a , chłopie gorzała za friko, wurstu się napakujesz ....

Tu osobnikowi nazwanemu „Czarnym” lekko się odbiło kiełbasą mieszaną z „Gorzką Żołądkową” lecz najwyraźniej wszystko przebijała nuta musztardy.

- Te, „Pajac” a po kiego my tu stoimy – „Czarnemu” znów się odbiło.

- Będą wystawiać coś.... sztukę taką będą odgrywać o Wałęsie.

- O kim?

- O Wałęsie, no wiesz, ten co piszą, że komunizm sam obalił i wypędził ruskich i wymyślił demokrację...

- Aaaaa, ku...a taki batnman i Rambo – wiem, co go teraz te pisiory gnoją, że kablował, czy coś?

- Tak. A kolo jest wporzo – nawija jak ten, jak mu tam... Kononowicz, a nie bułkę, przez bibułkę... jak pisiory piep...one...

- Ty „Pajac” a widziałeś Wałęsę?

- Gdzie? „Pajac” rozejrzał się dookoła.

- Nie teraz. Tak w ogóle czy widziałeś?

- Mooowa! A ze pięćdziesiąt razy widziałem. Ale on nie żyje. Zabiły go pisiory – „Pajac” wyraźnie się wzruszył.

- Pier...lisz, on jest nieśmiertelny przecież. Ku...wa chłopie latać potrafi i nap...dala z karata.

- A jednak go pisiory zabiły – „Pajac” miał łzy w oczach.

Sam nie wiem dlaczego, postanowiłem nagle wtrącić się w dyskusję między młodymi.

- Panowie, Wałęsa żyje...

- Słyszysz „Pajac”, Pan mówi, że żyje...a ty mażesz się jak laska jakaś...

- Gówno tam żyje – „Pajac” nie dawał za wygraną – nie słuchaj pisiora... Wałęsa jest zamordowany, a Ty (tu zwrócił się do mnie) jak się będziesz wp...lał do dostaniesz w kaczy dziób!

Zamilkłem i dla bezpieczeństwa zamieniłem się z Heniem miejscami. Na wypadek gdyby mnie znów podkusiło wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji młodych.

Tymczasem spektakl rozpoczął się, a tłum zamilkł.

Na scenę wyszedł reżyser spektaklu Pan Kazimierz Kutz i zaczął od słów „Dziś nap...olę wam o Lechu Wałęsie”... Publiczność przywitała go oklaskami.

Podczas gdy Kutz ciągnął swą opowieść o kontaktach z Wielkim Elektrykiem, swoją dyskusję ciągnęli również „Czarny” i „Pajac”.

- Ty, ku..wa to jest Wałęsa, ten tam na scenie?

- Nie Wałęsa przecież nie żyje – z oczu „Pajaca” znów popłynęły łzy.

- Ale czy to jest ten co przedstawia tu Wałęsę?

- Nie. Wałęsa miał dwa metry, był napakowany i nosił czarny dres...

- Adidasa?

- No. I miał płaszcz jak batman i pekaesy...

- Co ty pie...olisz, on chyba wąsy miał?!....

W tym momencie „Czarny” urwał i palcem wskazał przed siebie.

- Te, zobacz – Wałesa!

Na scenę wszedł wysoki, ubrany w czarny dres, barczysty osobnik z obsługi technicznej i wyniósł krzesło z którego właśnie podniósł się reżyser spektaklu.

Część wprowadzająca zakończyła się.

Posypała się lawina braw i Kazimierz Kutrz zniknął ze sceny. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na spektakl. Prawie wszyscy.

„Czarny” i „Pajac” kontynuowali dyskusję.

- No i ku...wa poszedł sobie Wałęsa.

- Poszedł? A nie poleciał? Waałęęęsa Ruuulez!!!! – głośno wykrzyczał „Czarny”

Tłum podchwycił. Spontanicznie rozpoczęto skandowanie „Wałęsa rulez, Wałęsa rulez...”

Wśród okrzyków i braw na scenie pojawił się pierwszy aktor.

Miał przyklejone siwe wąsy, w ustach fajkę a do kurtki roboczej przyczepiony znaczek z Matką Boską. Szturchnąłem Henia.

- Zobacz... Wałęsa!

Najwyraźniej mój głos usłyszał „Pajac”.

- Te pisior, ku..a mówiłem Ci - gęba na kłódkę! Gdzie ty masz tu Wałęsę. Wałęsa wyszedł, a poza tym ... Wałęsa nie żyje – „Pajac” znów się rozpłakał.

„Czarny” przytulił go po ojcowsku.

- Zobacz k...wa, co narobiłeś! – zwrócił się do mnie. Ty się lepiej nie odzywaj, milcz i czekaj na Wałęsę. Może jeszcze wyjdzie!?

Tymczasem na scenie, bohaterski wąsaty osobnik przeskakiwał właśnie przez płot. Za wyczyn otrzymał gorące brawa od zgromadzonej publiczności. Hałas wyraźnie pobudził płaczącego „Pajaca”.

- Co, co jest? Wałęsa przyszedł?!

- Nie, jakiś krasnalud pryknął przez płot... - wyjaśnił „Czarny”

Teraz na scenie odważny elektryk toczył walkę na śrubokręty z pięcioma zomowcami.

Zainteresowało to „Czarnego”.

- Eee, Zorro, było sobie antenę z beemki odkręcić, dłuższego wytrycha byś miał... – „Czarny” zaśmiał się charchotliwie.

Stojący dookoła widzowie zmierzyli go wzrokiem tak, że zamilkł i mocniej przytulił płaczącego „Pajaca”

Na deskach właśnie okrutni żołdacy od Jaruzelskiego znęcali się nad zakutym w kajdany przywódcą „Solidarności”. W oddali widniała łódka rybacka i połamana wędka. Z miejsca poznaliśmy z Heniem, że to epizod z internowania w Arłamowie.

- Oj, nacierpiał się Lechu, nacierpiał – wzruszył się Henio

- Patrz nawet Wałęsie wędkę połamali – dodałem

Mogłem już przewidzieć, że na słowo „Wałęsa” włączy się radar w głowie „Pajaca” i z miejsca, nieubłaganie mnie namierzy.

- Co Wałęsie?. Co zrobili Wałęsie? Te pisior, wyszedł już Wałęsa? - zwrócił się do mnie „Pajac”, zapłakany i wtulony w dresową kurtkę „Czarnego”

- No, wie Pan Panie „Pajac” mówiłem tylko do kolegi, że w Arłamowie połamali Wałęsie wędkę – odparłem grzecznie.

- Co? To po kiego pojechał do tego Wmarłamowa? Miał być tu! Występować. Jakby nie jechał to by mu nie połamali i nie zabili go.

Przysłuchujący się dotychczas z niewielkim skupieniem naszej rozmowie „Czarny”, nagle szeroko otworzył oczy. Najwyraźniej mu coś zaświtało pod ogolonym na łyso sklepieniem.

- Te „Pajac” dawaj kaniołkę – zrobim ściepę na wędkę dla Wałęsy. Jak się dowie, że mamy dla niego szmalec na kija i żyłkę, to może wyjdzie...

- ... nie wyjdzie!... - załamanym głosem przerwał mu„Pajac”. Wałęsa przecież nie żyje! – ledwo zdążył dokończyć, bo zatoczył się gromkim szlochem.

W tym czasie „Czarny” przemierzał już rzędy z czapką bejsbolówką i podtykając ją każdemu napotkanemu pod nos wykrzykiwał „Społeczna ściepa na kija i żyłkę dla Lecha – nie chować, nie pazernić, tylko kobsać obficie”!

Publiczność w jednym momencie całą swoją uwagę skupiła na działaniach „Czarnego” i kompletnie nie śledziła już wypadków na deskach teatru. Co znamienitsi widzowie wciskali do czapki nawet pięćdziesięcio i stuzłotówki. Z tłumu zachęconego akcją „Czarnego” co raz to dało się słyszeć nowe inicjatywy, w rodzaju: „to na haczyki dla Wałęsy”, „to na spławik” „to na robaki...”

„Czarny” triumfował.

Tymczasem na deskach, właśnie Kaczyńscy mordowali Wałęsę. Odbywało się to w wyjątkowo perfidny sposób, mianowicie duszono go teczkami a bohater krzyczał „nie otake Polske walczyłem” i umierał przy dźwiękach podniosłej pieśni „Biełyje rozy”.

Wielka szkoda, że tej wzruszającej sceny nikt prócz zapłakanego „Pajaca” nie widział. Wszyscy poza nim zajęci byli społeczną zbiórką i podniosłym nastrojem wielkiej i zaszczytnej inicjatywy.

W pewnym momencie rozochocony „Czarny” wskoczył na scenę i pochyliwszy się nad niezwykle przekonująco konającym w konwulsjach odtwórcą roli Wałęsy wypalił:

- Te krasnalud, sypniesz cosik na kija i żyłkę dla Wałęsy? Nie sęp dziadek...

\

Aktor pogrzebał w kieszeni i wrzucił jakieś drobniaki, wbijając w „Czarnego” zdziwiony wzrok. „Czarny” zeskoczył na widownię i w asyście Henia oraz młodego, pryszczatego widza z drugiego rzędu rozpoczęli komisyjne liczenie gotówki.

W międzyczasie spektakl już się zakończył i aktorzy oraz autor i reżyser wspaniałego dzieła sterczeli zdezorientowani na scenie czekając na brawa. Nikt prócz zapłakanego „Pajaca” nie klaskał. Nikt nie zauważył, że spektakl już się skończył.

- Dwa tysiące pięćset trzydzieści jeden złotych, k...wa, ponad dwa tysiące złotych....! - krzyczał wymachując czapką „Czarny”.

- Imponujący wynik - dodał Henio, a pryszczaty młodzieniec z drugiego rzędu rzucił:

- Tak się bawi, tak się bawi STO-LI-CA!

- K...wa Panowie, idziem dać szmal dla Wałęsy – „Czarny” złapał Henia za ramie i pociągnął za sobą w kierunki schodów na scenę.

- Te z machą w grochy – zwrócił się do pryszczatego z drugiego rzędu - idziesz z nami.

Cała trójka weszła na deski i stanęła obok aktorów i reżysera tuż przy mikrofonie.

- Chcieliśmy tu zebraną kasę dać dla Pana Wałęsy, żeby sobie wędkę kupił i żyłkę i haczyki i spławiki...

- ..i robaki,... i podrywkę, ... i ochotkę, ...i błyski... padały ze wszystkich stron widowni pojedyncze okrzyki.

- ... tak jest, niech sobie to wszystko kupi – łagodnie zakończył „Czarny”

- A wy, to znaczy ty krasnalud i ty srebrny mikrus (tu zwrócił się do reżysera) dajcie mu kaskę i niech jeszcze tu do nas wyjdzie. No szybciorem konusy.

„Czarny” podał zaskoczonym artystom plastikową reklamówkę z zebranymi pieniędzmi i gwałtownym ruchem ręki wskazał im aby odeszli. Grupa artystów czym prędzej zniknęła za kotarą.

- Ku...wa Panowie, niech żyje Wałęsa – zaintonował szczęśliwy pomysłodawca zbiórki.

- ...Wałęsa nie żyje – dało się słyszeć cichy, łkający głos z widowni. To „Pajac” czujnie zareagował na słowo „Wałęsa”, po czym kontynuował oddawanie się nieskrywanej rozpaczy

- Ku..wa Panowie, idziem na miejsca – zarządził i cała trójka: Henio, Pryszczaty i On zeszli na widownię.

Tłum się gotował. Jedni twierdzili, że Wałęsa nie wychodzi, bo pojechał kupić wędkę, inni że tak się wzruszył, że moc mu w nogach odjęło, jeszcze inni, że po prostu wziął forsę i pojechał do domu.

Wszystkie te hipotezy, oczywiście potwierdzali wiarygodni świadkowie. I tak np. tleniona blondyna z łysawym brunetem twierdziła, że właśnie dzwonił do niej szwagier od którego przed chwilą na Allegro Wałęsa zakupił wędkę z kompletem haczyków, a ubrany w nienagannie skrojony garnitur, młody wąsaty jegomość twierdził, że właśnie przed chwilą jego przyjaciel, lekarz z pogotowia ratunkowego został wezwany do Wałęsy, aby postawić go na nogi. Zgromadzeni przekrzykiwali się już dłuższą chwilę, a czas płynął.

- Ciszaaaaa kuuuuu...wa , Wałęsa wyszedł! – ryknął nagle jak ranny łoś „Czarny”

- Gdzie, gdzie...? - reagował tłum

- A tam, ku...wa, ślepe jesteście ?! – wrzasnął „Czarny” i wskazał palcem na wynoszącego ze sceny rekwizyty, wysokiego, „napakowanego” łysego osobnika w czarnym dresie

- Wałęsa... kup... se...wędkę! – wykrzyczał „Czarny”

Osiłek spojrzał na niego i znacząco popukał się palcem w czoło. „Czarny” zbaraniał.

- Co ku..wa pukasz palcem? Wędkę se kup. Słyszysz?

Niestety osiłek nie słyszał, bo zdążył już zniknąć za kotarą wraz z dwoma krzesłami i stertą teczek. Tłum się nadal gotował, nie świadom ogromnej pomyłki. Tylko „Czarny” stał jak by go wmurowało w ziemię.

- Ku..wa Wałęsa spi...olił! Wziął kasę i spi...olił! – powtarzał pod nosem.

Pomimo, że słowa wypowiadane były cicho, nie umknęły nastawionemu na odbiór tylko wybranych, konkretnych wyrazów, bystremu uchu zapłakanego „Pajaca”.

- Wałęsa przecież nie żyje! – wycedził zalany łzami – mówiłem Ci od początku!

W głowie „Czarnego” zrodził się nagle okrutny scenariusz wydarzeń.

- Luuudzieeeee, krasnaludy podpierd...liły kasę dla Wałęsy! Granda!

Tłum wdarł się na scenę, a następnie wpadł za kotarę. Niestety ani aktorów, ani reżysera, ani też nikogo z obsługi już nie było.

- Cała kasa została podp...olona! Wałęsa nie żyje, a oni zabrali jego pieniądze! Luuudzie, łapać złodziei - to na pewno pisiory!

„Czarny” miotał się po scenie, kopał w deski i marszczył skórę na głowie w garściach, zapewne w tym momencie żałując, że nie posiada tam owłosienia.

Tłum milkł z minuty na minutę. Już tylko gdzieniegdzie dało się słyszeć pojedyncze głosy: „Granda”, „Złodziejstwo”, „Oszuści” itp. Ludzie kierowali się w stronę wyjścia.

Również i my z Heniem podążyliśmy za grupą.

Nasz wspólny pech, Henia i mój nie był by pełnym pechem, gdyby nie ponowne spotkanie i wspólny marsz do wyjścia wraz z „Czarnym” i „Pajacem”. Szli tuż za nami.

Obaj łkali i ocierali rękawami oczy oraz nosy. Każdy z innego powodu.

Gdy mijaliśmy piwny barek, Henio złapał mnie za rękaw i pokazał palcem umęczonego złocistym trunkiem oraz zapewne innym wyskokowym napojem osiłka, smacznie śpiącego z głową wtuloną w popielniczkę na pełnym rozlanego piwa stole.

- Patrz, to ten gość w czarnym dresie, który nosił krzesła...

- Tak, to on. Biedak tak się napracował i nadźwigał, że ze zmęczenia skonał... wtrąciłem niby dowcipnie.

Mój dowcip najwyraźniej dotarł do idącego dwa kroki z tyłu „Pajaca” i zaintrygował go.

- Kto niby skonał, gdzie.... te „Czarny” ktoś tu skonał.... – zwrócił się do czerwonego z płaczu i złości przyjaciela.

- O ty ku..wa, Waaałęsaaa tam... leży! – „Czarnemu” odjęło mowę. Niestety i on dostrzegł pijanego w belę osiłka.

- Dawaj „Pajac” lecim do Wałęsy – „Czarny” ciągnął kolegę za rękaw dresu i gnał w stronę piwnego barku, pokonując niskie krzewy i plotek

Obaj stanęli nad upojonym do nieprzytomności młodzieńcem i zaczęli go lekko trącać.

- Te Wałęsa wstawaj. Panie Wałęsa, Pan wstanie... Pooobudka!

Niestety, spożyta ilość alkoholu okazała się wprost proporcjonalna do mocy snu osiłka. Nie reagował na nic.

- Ty „Czarny” mówiłem ci ku..wa , że Wałęsa nie żyje – „Pajac” znów zaniósł się płaczem.

- Noooo. Wychodzi na to, że nie żyje. Pisiory go otruli browarem, miałeś rację, szacun „Pajac” – „Czarny” zasalutował do wytartej bejsbolówki.

- Zaraz, zaraz, „Pajac” masz komórę?

- Mam, a po kiego pytasz?

- Dawaj ku..wa, „Pajac” zrobisz mi zdjęcie z Wałęsą.

„Czarny” uniósł bezwładną głowę osiłka i przysunął ją do swojej uśmiechniętej twarzy.

- No dawaj, ... rób!

Nawet błysk flesza z aparatu zamontowanego w komórce nie zmącił błogiego snu pijanego.

Panowie jeszcze raz powtórzyli manewr, z tą różnicą, że tym razem to zapłakany „Pajac” przyklejał się do twarzy upojonego, a „Czarny” fotografował.

- Niech ci ziemia lekką będzie, spoczywaj w spokoju, gites koleś byłeś. Idziemy „Pajac”!

- ... ku..wa wędkę ci połamali i pieniądze podp....lili krasnaludy-pisiory jeb..ne – „Pajac ryczał jak bóbr głaszcząc twarz osiłka.

- "Pajac” idziemy – „Czarny” mocnej pociągnął kolegę i obaj znowu wbili się w tłum.

Więcej ich już nie widzieliśmy, co dla nas z Heniem wcale nie stanowiło powodu do zmartwienia. Do domów dotarliśmy jeszcze przed północą.

Nazajutrz koło jedenastej wpadł Henio. Pogawędziliśmy o tym i owym, ale głównym tematem były wydarzenia wczorajszego dnia. Żartowaliśmy z „Czarnego” i „Pajaca” z upitego do nieprzytomności „Wałęsy w dresie” i z całej komicznej sytuacji.

Miłą dyskusję przerwał nam znajomy głos dochodzący z radioodbiornika. Henio podbiegł i potencjometrem zwiększył siłę głosu.

- ...wczoraj otrzymałem od Narodu pieniądze, w zbiórce zebrane dla mnie , bo to mnie się należy, bo to ja takom koncepcje miałem, żeby komunizm obalyć, a nie Kaczyńskie, bo co to one robili, nikim byli i to tylko ja sam zasługi miałem, bohaterem jestem i pieniądze jak mi dajom teraz, to widać kto walczył i pluralizm robił i demokracje tworzył....

- To Wałęsa, poznaję po precyzji wypowiedzi – cicho stwierdził Henio.

Tymczasem z radia dalej wartko płynął strumień mądrości:

- ... a pieniądze to ja wezne i pewnie znów udupie w jakiś społecznych sprawach, coś może w rodzaju książki napiszę, albo powieść. Mojom historię wam napiszę, że to ja obalyłem i Jaruzelskiego i Kiszczaka i teraz Kaczyńskich. A jak zostanie coś, to se wędkę kupię i na ryby pojadę...he he...

A jednak krasnaludy okazały się w porządku, wypełniły swoją misję – prawie jednocześnie pomyśleliśmy to samo. I Henio i ja. Jacy szczęśliwi muszą być teraz „Czarny” i „Pajac”


Jak tylko będzie okazja, to znów pójdziemy z Heniem na jakiś „Piknik z Wałęsą”.

wtorek, 24 lutego 2009

Bezczelność ludzka nie zna granic - trzy przypadki.

Przypadek 1.
Zdarzenie
Pięćdziesięciosześcioletni Józef B. dokonał kradzieży dwóch butelek wódki i sześciu paczek papierosów marki „Fajrant” ze sklepu GS „Samopomoc Chłopska” we wsi Chorążówka. Miało to miejsce w czasie gdy sklepowa, prywatnie znajoma Józefa B. zajęta była na zapleczu przyjmowaniem dostawy towaru. Wykorzystawszy jej nieuwagę, złodziej przeskoczył przez ladę, schował do siatki skradzione przedmioty i wyszedł ze sklepu.
Sklepowa Janina Z., gdy tylko zorientowała się w brakach towaru, powiadomiła o tym Józefa B. i zażądała zwrotu wyniesionego ze sklepu mienia.
Oskarżony nie przyznał się do winy i mętnie tłumaczył, że nikt nie policzył przy nim stojących na półce butelek wódki i paczek papierosów. Choć kilka godzin wcześniej, przed wizytą Józefa B. sklepowa Janina Z. przeliczyła towar i zaraz po jego wyjściu (tchnięta przeczuciem) również – bezczelny znajomek szedł „w zaparte” i jawnie kpił z poszkodowanej.

Epilog
Józef B. niedługo po zdarzeniu, ponownie odwiedził GS „Samopomoc Chłopska” we wsi Chorążówka i zażądał od Janiny Z. wydania mu na tzw. „zeszyt” dwóch butelek wódki oraz sześciu paczek papierosów „Fajrant”. Gdy sklepowa odmówiła, zrobił karczemną awanturę i biegał po wsi głośno krzycząc o dyskryminacji i nazywając Janinę Z. słowami uznawanymi za obelżywe.
Grupa mieszkańców, z wójtem na czele (który jest prywatnie dobrym znajomym „od kielicha” Józefa B.) potępiła decyzję o nie przyznaniu „kredytu” potrzebującemu i zapowiedziała rozważenie odebrania koncesji na prowadzenie sklepu Janinie Z.


Przypadek 2.
Zdarzenie

Dwudziestoośmioletni Jacek K. zniszczył mienie Biblioteki Publicznej w Komorach koło Wątłoboków. Stało się to 16 lipca ubiegłego roku. W godzinach porannych Jacek K. posiadający kartę biblioteczną, wypożyczył na okres jednego tygodnia czterotomową „Historię Polski”. Księgozbiór został zwrócony bo biblioteki w terminie. W czasie odbioru, podczas rutynowego sprawdzania stanu zwróconego mienia biblioteki, przerażona pracownica stwierdziła ubytki w postaci wyrwanych wielu kartek z ksiąg. Wskazywał na to brak ciągu numeracyjnego stron. Na zwróconą uwagę Jacek K. roześmiał się i stwierdził, że nic nie brał i nie wyrywał. „To tak od nowości, tych kartek nigdy nie było” - stwierdził z szerokim uśmiechem i wyszedł z biblioteki.

Epilog
12 stycznie br Jacek K. ponownie odwiedził Bibliotekę Publiczną w Komorach koło Wątłoboków. Zażądał wypożyczenia my ponownie czterotomowej „Historii Polski” na okres jednego tygodnia. Nauczeni przykrym doświadczeniem pracownicy biblioteki odmówili. Rozwścieczony Jacek K. wybiegł z biblioteki, lżąc niemiłosiernie bibliotekarzy i zapowiadając srogą zemstę. Dwa dni później Przewodniczący Rady Miasta Komory Ronald U. (który jest prywatnie wspólnikiem w interesach Jacka K.) potępił decyzję pracowników biblioteki i zapowiedział sankcje karne w stosunku do tych, którzy „bronią dostępu do wiedzy mieszkańcom miasta”.


Przypadek 3.
Zdarzenie
Czterdziestodziewięcioletni Lech W. pełniący wówczas (1992 rok) obowiązki Prezydenta RP zażądał od ówczesnego szefa MSW Andrzeja M. dostarczenia mu do miejsca urzędowania tajnych akt SB dotyczących swojej osoby. Oryginały akt przekazano bez pośrednictwa tajnych kancelarii. Wróciły one po jakimś czasie do UOP zdekompletowane. Wszczęto śledztwo w tej sprawie, a kolejne ekipy UOP bezskutecznie żądały od Lecha W. zwrotu akt.
Lech W. zaprzecza jednak, by miał coś z nich usunąć i jako osobę, która mogłaby dać odpowiedź wskazuje nieżyjącego już od wielu lat Andrzeja Z.- ministra w swojej kancelarii (chodzi prawdopodobnie o to, że Andrzej Z. nocami zakradał się do biurka Lecha W., wyjmował i niszczył jego akta). W każdym razie nie ulega wątpliwości, że akta Lecha W. są zdekompletowane i że dokonano tego w czasie wypożyczenia do Pałacu Prezydenckiego.

Epilog
20. stycznia br emerytowany elektryk i były Prezydent Lech W. zażądał udostępnienia akt SB z lat 1970-76, czyli z okresu gdy był zarejestrowany jako TW o pseudonimie „Bolek”.
Po otrzymaniu odpowiedzi odmownej*), Lech W. rozpętał burzę. Zaangażował w nią nawet Donalda T. pełniącego czasowo obowiązki Premiera oraz innych prominentnych działaczy obecnego rządu. Wnioskowano nawet o rozwiązanie IPN, lub w najlepszym wypadku o zmianę statusu instytutu.

Podsumowanie:
Twardy opór uczciwej części społeczeństwa może tylko pomóc zrozumieć swój błąd, tym którzy zeszli na złą drogę, a tym samym nie dopuścić do wystąpienia wśród nich zjawiska zwanego recydywą.
Jednym słowem – nie należy dawać możliwości popełnienia ponownego przestępstwa tym, którzy mają „lepkie łapki”, ponieważ gdy się raz sparzymy, wolimy dmuchać na zimne.
A szanowni obrońcy niedoszłych recydywistów, dziś głaszczący ich po głowach i domagający się specjalnych przywilejów dla nich, niech lepiej udostępniają swoim podopiecznym wyłącznie własne, prywatne mienie. Może oduczy ich to naiwności, ewentualnie cwaniactwa.

*) Oficjalnie gdański Oddział IPN odmówił Lechowi Wałęsie dostępu do jego akt z lat 1970-76, powołując się zapis który zabrania udostępnienia niektórych dokumentów byłym agentom. Nie chodzi o wszystkie dokumenty z tego okresu, lecz tylko o te, które osobiście napisał Wałęsa, lub takie, które powstały w wyniku jego donosów ustnych.