
sobota, 23 stycznia 2010
piątek, 22 stycznia 2010
środa, 20 stycznia 2010
Biały landrover czyli wpływ happeningów na kolizje drogowe
„Samochód należący do Janusza Palikota uderzył w inne auto w Suwałkach (Podlaskie) i odjechał z miejsca zdarzenia.”(...)
Taką oto sensacyjną informację podały najbardziej poczytne portale Onet.pl i Wp.pl. Oczywiście to tylko uwertura do mrożącego krew w żyłach kryminału, jednak w mistrzowski sposób sknoconego przez autorów notatki.
Sknoconego, bo mimo dość atrakcyjnego tematu, rozwiązanie kryminalnej zagadki podano już na wstępnie. Jak można było przypuszczać, to niesforny biały landrover, zapewne na skutek własnej nieodpowiedzialności wyrwał się spod opieki swojego właściciela i spowodował kolizję. Tak to bywa, gdy nieletni (zakładam, ze pojazd był młodszy niż osiemnastoletni) poczuje trochę wolności i w przypływie fantazji szarżuje po drogach, bez wiedzy właściciela. No, to teraz poseł Palikot, po ojcowsku musi mu sklepać maskę lub przynajmniej skopać opony. Niech wie gówniarz, że zrobił źle.
Ale dość żartów. Relacja, która ukazała się na portalach dowodzi, że Palikot ma wielu fanów wśród dziennikarzy oraz redagujących notki w PAPie. Zazwyczaj w takiej sytuacji głównym podejrzanym, aż do momentu wnikliwego sprawdzenia faktów i alibi osób zamieszanych w wypadek, pozostaje właściciel auta.
Niestety w notce z PAPu zabrakło tego. Klub Fanów Palikota zadecydował, ze to prawdopodobnie pracownik platformowego filozofa dokonał tego wstydliwego czynu. Z góry założono, że Palikot nic nie wiedział, nic nie wie i czeka aż mu inni powiedzą. Oczywiście o zdarzeniu z udziałem landrovera, bo o wszystkich innych sprawach Palikot wie najlepiej. Nauczeni przykrym doświadczeniem z okresu pamiętnej akcji „ubogi student nagle staje się bogaty, a komuś przybywa głosów”, możemy spodziewać się, że teraz znajdzie się przynajmniej oddział chętnych do zostania „kierowcą-uciekinierem z miejsca wypadku” . Już ponoć zgłosił się pierwszy kandydat na oskarżonego.
Jak było naprawdę? Skoro w mediach brak chęci wyjaśnieniem prawdy, nieśmiało zaproponuję wersję prawdopodobnych wydarzeń. Tak być mogło, ale nie musiało...
------------------------------------------------------------------------
Poseł Janusz P. w godzinach wczesno porannych (około 3:00) wyjechał swoim białym landroverem z Warszawy w kierunku Suwałk.
Po godzinie 7:00 dotarł odmiejscowości Szczuczyn. Spragniony i głodny zatrzymał się w motelu „Pierwiosnek” gdzie wypił dwie setki wódki Gorzkiej Żołądkowej oraz skonsumował galaretę z kurczaka.
Rozochocony smakowitym trunkiem postanowił zorganizować uliczny happening polityczny, na którym to w towarzystwie poznanych trzech miejscowych wielbicieli taniego alkoholu wypił sześć „małpek” za zdrowie Prezydenta RP oraz dwa piwa za zdrowie Premiera.
W asyście lokalnej żulerni oraz wśród oklasków, po uprzednim uregulowaniu należności za klakierską sługę oraz alkohol, odjechał w dalszą drogę do Suwałk.
Trasa dłużyła mu się bardzo, prawdopodobnie z uwagi na fantazyjną jazdę całą szerokością jezdni.
Około 10:35 dotarł do Augustowa, gdzie po zapoznaniu trzech miejscowych wyborców PO ze środowiska zbliżonego do baru „Pod Kuflem” wykonał happening polityczny i spożył cztery „małpki” wódki czystej oraz szklankę wina krajowego „Poświst”.
Następnie odbył lustrację Komitetu Miejskiego Platformy Obywatelskiej, gdzie w toalecie dokonał samooczyszczenia zawartości żołądka po czym ruszył w dalszą drogę.
Już około 12:35 przekroczył granicę miasta Suwałki.
O godzinie 12:56 jadąc ulicą Sejneńską, przed skrzyżowaniem z ulicą 1 Maja poseł Janusz P. nie zauważył osobowego forda (kto by tam zauważał fordy na ulicy) i uderzył w niego niszcząc tylnie i przednie drzwi z prawej strony.
Zajęty myślą o rychłym happeningu w siedzibie lokalnych władz PO, nie przejął się niczym i mimo protestów właściciela forda pojechał dalej, happeningując się w aucie małpką wódki Gorzkiej Żołądkowej.
-------------------------------------------------------------------
To tyle. Kto chce niech wierzy, kto nie chce niech nie wierzy. „Wszystko się może zdarzyć...” jak śpiewał jeden młodzieżowy ansambl, tym bardziej, że znając pomysłowość „geja z SLD” z „krwią i spermą na twarzy” powyższe słowa piosenki pasują do sytuacji jak ulał.
Jak ustalono, w jutrzejszej suwalskiej „Gazecie Współczesnej” zamieszczone ma być ogłoszenie o treści: „Poszukuje się kandydatów na przestępcę drogowego kierującego białym landroverem . Wynagrodzenie według stawek europejskich. Studenci mile widziani. Chętnych prosi się są o zgłaszanie do KM PO w celu konsultacji wizualnych i predyspozycyjnych oraz odebrania scenariusza zeznań”.
poniedziałek, 18 stycznia 2010
Niech Biedroń z Niemcem nie pedałują więcej! Zadzwoń do faceta który obraża normalnych ludzi.
Idąc z duchem czasu pod rękę, czyli z tzw europejskim postępem, postanowiłem pierwszy raz w życiu (ale zapewne ostatni) oprzeć się na wzorcach płynących wprost ze środowisk homoseksualnych. Jak nowoczesność, to nowoczesność!
Ale po kolei.
Dotychczas w zwyczaju było dyskutowanie i wymiana zdań prowadzona przez osobników mających odmienne poglądy. Właściwie taki wzorzec istniał w Polsce powszechnie, od mnie więcej średniowiecza do dziś. Oczywiście wyłączając z tej praktyki jedynie osobników, którym nie dane było ewoluować zgodnie z teorią Darwina.
Miało to swoje dobre strony, gdyż pozwalało bezpośrednio poznać światopogląd człowieka oraz oddzielić osobników zdegenerowanych od normalnych na podstawie prezentowanego światopoglądu.
Jak wiadomo w cywilizowanym świecie wkładanie sobie różnych przedmiotów do odbytu przez osobników tej samej płci i udawanie taniej dziwki przez zniewieściałego faceta nie jest normalnym zachowaniem. Tak samo nie jest normalnym zachowaniem robienie z własnej dewiacji wzorca moralnego oraz bezczelnie obnoszenie się z tym.
Poseł Stanisław Pięta naraził się niezwykle stadninie lewackich pederastów spod znaku tzw. „Kampanii Przeciw Homofobii” gdyż nazwał rzeczy po imieniu i zaprotestował przeciw wystawie twórczości homoseksualnej w Muzeum Narodowym. Podał wątpliwości celowość organizowania takiej wystawy i zadał ważne pytanie Ministrowi Zdrojewskiemu: „Co z zoofilami, pedofilami i nekrofilami? Co z ich twórczością?”
Dotknęło to do żywego Biedronia i spółkę – zapewne z uwagi na egzotyczne towarzystwo atrakcyjnych homodewiantów, zagrażające jednak monopolowi pederastów.
Dowcip najlepszy w tym, że „biedronie” najwyraźniej uważają się za coś w rodzaju odrębnego gatunku ludzkiego i uważają, że istnieje malarstwo pederastów, muzyka pederastów, poezja pederastów, kuchnia pederastów itp....
Obrazili się niemiłosiernie zatem na posła Piętę homoseksualiści i w ramach protestu przeszli do ofensywy. Zapewne jakiś oberodbytnik o wyższym IQ wymyślił, aby pederaści gremialnie dzwonili do posła (na telefon komórkowy) lub wysyłali SMSy potępiając jego „homofonię”. Wszystko pod hasłem „niech Pięta popamięta”.
Można powiedzieć, że byliśmy świadkami narodzin nowej, świecko-homoseksualnej tradycji, zastosowania telefonicznego zbydlęcenia w walce światopoglądowej, gdyż SMSy wysyłane do posła zawierały obelgi, wulgaryzmy i groźby.
Kto jaką bronią wojuje, od takiej ginie – jak mówi przysłowie. Toteż właśnie dlatego wpadłem na pomysł aby zastosować manewr „biedroniów” w stosunku (tfu...) do nich samych.
-------------------------------------------------------------------------
Dzwońmy zatem do Pana/Pani Roberta Biedronia, nagrywajmy się mu na komórkę, ślijmy SMSy do niego.
Dajmy wyraz naszemu niezadowoleniu z racji wyginania moralnych zasad oraz lansowania doodbytniczej kultury społecznej. Nie wszyscy muszą oraz chcą tolerować dewiację i zboczenie.
Dzwońmy pod numer:
Jeśli czujesz się obrażony propagandą homoseksualną, to zadzwoń do p. Biedronia lub nagraj mu się na pocztę. Może coś mu się rozjaśni!
niedziela, 17 stycznia 2010
sobota, 16 stycznia 2010
Hausmeister Grash – kolegom po fachu
Śnieg sypie. Dzieci cieszą się, bawiąc w śnieżki, dorośli przemykają wąskimi korytarzami wytyczonymi w śnieżnych zaspach, zachwycając się szklistymi diamentami w płatkach śniegu, mieniącymi się w ostrym słońcu. Rzadko uroczo...
Tylko gospodarze domów, popularni stróże mają pełne ręce roboty i przeklinają swój los. Już od wczesnych godzin porannych, z łopatami w rękach w pocie czoła toczą morderczą walkę z białym, okrutnym przeciwnikiem. Taki to już los, niedocenianych, popularnych „cieci”.
W tym, tak ciężkim dla tej grupy zawodowej okresie znany wykonawca z kręgu muzyki stróż-rocka: Hausmeister Grash, nagrał specjalnie dla swoich kolegów po fachu piosenkę pt. Paul Grash Blues. Temat odśnieżania oraz ciężkiej pracy porządkowej jest mu przecież nie obcy, sam stróżuje w pięknej willi niemieckiego przyjaciela – temat, można powiedzieć „zna od podszewki” własnej kufajki.
Posłuchajmy i popatrzmy.