piątek, 24 czerwca 2011

Psychiatryczne badania (ciąg dalszy): Ochotnik Radosław Sikorski

Ledwo co Pan sędzia Jabłoński zainicjował modę na badania psychiatryczne wśród osób znanych z politycznych salonów, a tu już pierwszy ochotnik pcha się na konsylium lekarskie.
Otóż minister tuskowej władzy Sikorski Radosław stwierdził dziś: „Ojciec Dyrektor przekracza granice. Polska zareaguje. Kościół ma zasługi dla Polski, ale Ojciec Dyrektor przekracza granice. Zakony podlegają bezpośrednio Rzymowi. Państwo polskie zareaguje (...)” – tak pisze na twitterze szef ichniej dyplomacji.

Ma to być odpowiedź na słowa o. Tadeusza Rydzyka, który na spotkaniu w Brukseli stwierdził m.in.: „Nie wiem, gdzie ja żyję, bo w czasach komunizmu nie mieliśmy takich problemów jak teraz. To jest totalitaryzm, ja nie żartuję".
Wypowiedź duchownego to reakcja na działania polskich sądów oraz władz wobec opozycji, również tej z kościoła katolickiego.

Co chce zrobić Sikorski?
Będzie w sprawie wypowiedzi o. Rydzyka, obywatela RP interweniował w Rzymie!

Kiwał człowiek z dezaprobatą głową, gdy Sikorski wylatywał z rządu PiSu i lał krokodyle łzy przed kamerami niczym pospolita ciućma.
Śmiał się człowiek, gdy Sikorski szpiegował i straszył sądami niepoprawnych blogerów, którzy sugerowali mu żydowskie pochodzenie.
Przecierał człowiek uszy ze zdumienia gdy tenże tuskowy minister, niczym akwizytor arabskich biur podróży namawiał do wycieczek na afrykański kontynent...

Teraz prowincjonalny inteligent po Oksfordzie będzie starał się ośmieszyć nie kolejny raz siebie, ale już cały tuskowy rząd, gdyż swoimi działaniami potwierdzi to, co o. Tadeusz Rydzyk wypowiedział.
Właśnie tak.

Prawo do posiadania własnego zdania nt. władzy i wypowiadanie go otwarcie jest dobrodziejstwem demokracji.
Blokowanie, wpływanie naciskiem na oponenta, kneblowanie mu ust, to przejaw totalitaryzmu.
Sikorski chce w Rzymie poskarżyć się u przełożonego zakonu Redemptorystów i „z wysokości urzędu” wpłynąć na ukaranie „niedobrego zakonnika”, który ma czelność mówić to, co myślą miliony Polaków.
Tylko absurd!?
Przynajmniej dla ludzi myślących i inteligentnych nie.
To model totalitaryzmu i zamordyzmu.
Na wszelki wypadek zacznijcie bać się już teraz, wy wszyscy nie wspierający PJN (Platforma Jedności Narodu). Bójcie się krytykujący władzę, bo Sikorski pojedzie do waszych przełożonych i naskarży na was. Z roboty wylecicie z wilczym biletem.
Wprawdzie w Rzymie jego skargi ojcom przełożonym zakonu latają niczym rój pszczół wokoło sztucznej chryzantemy, to jednak nieprzychylni w kraju mogą liczyć się z represjami.

Każdy, kto w XXI wieku i do tego w zjednoczonej europie posuwa się do takich sposobów walki z opozycją kwalifikuje się do natychmiastowego usunięcia z ministerialnego stanowiska. Nawet za sam taki pomysł.
Nie wyobrażam sobie, by innym kraju europejskim minister po zapowiedzi odwetu na opozycjoniście, dokonywanego w sposób iście „stalinowski” pozostał choć kilka minut dłużej na ministerialnym stołku.
Tusku wykop człowieka ośmieszającego Twoją władzę.

Może w podjęciu decyzji, pomogą szefowi rządu te badania specjalistyczne ministra...

czwartek, 23 czerwca 2011

Z kulturą "na Ty"

Reklamówka nowego programu "Z kulturą na Ty" Minister Sikorski prosi ładnie - Premier ładnie odpowiada....

środa, 22 czerwca 2011

Przebadać psychiatrycznie sędziego Macieja Jabłońskiego

Jako pośredni pracodawca oraz fundator poborów Pana sędziego Macieja Jabłońskiego, stwierdzam że, tym samym uprawniony jestem w związku z powyższym do wyrażenia opinii o konieczności przeprowadzenia badań psychiatrycznych na osobie w/w.
Pan Jabłoński, jako pracownik urzędu państwowego wynagradzany jest z budżetu państwa, a co za tym idzie z podatków dostarczanych corocznie też przez moją skromną osobę. Wynika z tego, że za wszelkie działania sędziego Jabłońskiego, jego „widzimisie” i polityczne sympatie płacę także ja.
Tak jak pracodawca karci i napomina bumelanta czy osobę nie spełniającą jego oczekiwań oraz działającą wbrew interesowi pracodawcy, tak prawo do krytyki i wyrażenia swojej opinii ma obywatel płacący sędziemu, który swoimi decyzjami ośmiesza wymiar sprawiedliwości.
Konieczne jest, by Pan Maciej Jabłoński poddał się badaniu psychiatrycznemu. A to przynajmniej z dwóch powodów.
Po pierwsze: okresowe badania lekarskie pracowników sądownictwa, nie dopuszczają konieczności badań psychiatrycznych. Co za tym idzie, na ich podstawie można jedynie określić stan wzroku, słuchu, pracy organów podtrzymujących funkcje życiowe badanego. Nie można natomiast stwierdzić stanu psychicznego. Kto bez stosownych fachowych badań jest w stanie stwierdzić aktualną kondycję psychiczną sędziego?
Chyba nam wszystkim zależy na tym, aby sądy po raz kolejny w historii Polski nie kompromitowały się. Dopuszczenie do sprawowania swojego zawodu przez sędziego, którego stan psychiczny jest nieznany, stwarza zagrożenie dla praworządności Rzeczpospolitej.
Po drugie: decyzja o badaniu stanu zdrowia psychicznego przez podsądnego, w procesie, nazwijmy to politycznym (Kaczyński vs. Kaczmarek) jest powrotem do praktyk sądownictwa sowieckiego lub chińskiego. Jest ustawieniem się po jednej stronie w celu dezauowania strony drugiej. Tylko osoba będąca w stanie „niepewnym psychicznie” owe wzorce do prawa polskiego stosuje.
Dlaczego więc sędzia Maciej Jabłoński, któremu płacę za jego (nie najlepszą zresztą) pracę, ma wzbudzać społeczną niepewność, co do jego stanu psychicznego?
Niech się przebada – wszystko będzie wtedy jasne.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Biedroń poprze Platformę?



Nowy bajer Premiera

Dzisiaj coś dla najmłodszych.
Wielce pouczająca bajka pochodząca z bajkowej klasyki.
Aż szkoda, ze niektórzy dorośli jej nie znają...

środa, 15 czerwca 2011

Jeden-dwa-trzy – sprintem po njusach (3)

...
Libicki Wallenrod.

Zajmujący się doraźnie jeżdżeniem wózkiem inwalidzkim po europarlamencie poseł Filip Libicki odkrył nowy talent. Po szeregu przeciekawych wpisów na swoim blogu oraz Salonie24 dotyczących morderczo-zamordystycznego PiSu, którego szeregi poseł przez kilka lat zasilał, teraz dokonuje próby zaistnienia w niezwykle ciekawym gatunku literackim.
Poseł rzucił się w nurt PIS-politiical-fiction. Stworzył postać „Ponurego Radykała” , „Pewnego Polityka” i jeszcze tak kogoś by szokować oraz straszyć publikę już nie tak bezpośrednio lecz zza woalki. W opowiadaniu „Bolesne dojrzewanie Pewnego Polityka” ujawnia swój dość marny talent pisarski ale też niezwykłą megalomanię. Otóż Libickiemu wydaje się, że był postacią znaczną, mającą wpływy na większość partyjnych decyzji i zakuluarowych rozgrywek.
Martwi rosnąca niczym nie podyktowana wysoka samoocena i mniemanie o własnej osobie.
Filip Libicki był i pozostanie niskiej klasy politykierem, bez charyzmy, talentu i politycznej przyzwoitości (choć o to bardzo trudno w tym środowisku), toteż ani ruchu partyjnego, ani nawet koła politycznego nie stworzy (myślę że nawet dawno już wymyślonego zwykłego koła też nie jest w stanie wymyśleć...) .
Skończy zapewne gdzieś w PO lub PSLu jako członek trzeciej kategorii. Oznaczać to może jedno – polityczne samobójstwo.

Gliwicka prowokacja i PJN

Joanna Kluzik-Rostkowska zasila PO. Była już szefowa Polska Jest Najważniejsza zmieniła nieco zdanie i zapewne po dogłębnych przemyśleniach doszła do wniosku, że to bycie posłem jest najważniejsze.
Wobec marnych wyników PJN sejmowy fotel stawał się co raz bardziej nierealny, toteż oferta wuja Tuska spadła jak z nieba.
Niezbyt cenna to dla platformersów zdobyć, bo kompletnie pozbawiona charyzmy i osobowości a najważniejsze, że i zaplecza. Mimo to w nagrodę za słuszną decyzję, ma dostać od Tuska „jedynkę” na liście PO w okręgu gliwickim.
Nieszczęśliwe te Gliwice. Zamiast człowieka sprawdzonego otrzymują „spadochroniarza”, co już gliwiczanie zdążyli podsumować słowem „prowokacja”.
Ostatnie transfery z lewa i prawa do PO, pozwalają stwierdzić, że właściwszą nazwą dla Platformy Obywatelskiej było by Platforma Jedności Narodu (wzorem niegdysiejszego Frontu Jedności Narodu).
Wobec tego Kluzik-Rostkowska zamieniła jeden PJN na drugi.


Sherlock Kalisz

Przewodniczący Komisji Śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy - Ryszard Kalisz odkrył, że była posłanka nie chciała się zastrzelić.
Wobec faktu posiadania przez nią broni palnej w łazience oraz obciążających ją zeznań „Śląskiej Aleksis” brzmi to jak niezła bajka lub tani rumuński kryminał.
Cóż, jaki kryminał, taki śledczy detektyw. Zdecydowanie na Sherlocka Holmesa to o wiele za mało, ale na Sherlocka Kalisza w zupełności wystarczy.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Znaleziony zeszyt - Alfabet znanej osoby,






Kolega znalazł zeszyt. Zwykły szkolny zeszyt z pogiętą i poplamioną okładką.
Mimo, że nie wyglądał ów zeszyt estetycznie kolega podniósł go. Jak mówi pomyślał, że może jakiś uczeń będzie się martwił, szukał go, może nawet dostanie lanie od rodziców za brak zeszytu... Niestety na okładce brakowało i nazwiska i imienia a nawet adresu szkoły. Był tylko zygzak mogący być odręcznym podpisem właściciela a poniżej tytuł, zapisany drukowanymi literami:
MÓJ ALFABET
Dalej znajdowały się notatki oznaczone literami alfabetu.
Może ktoś będzie mógł, na podstawie informacji zawartych w tych notatkach wskazać właściciela zeszytu. Przecież trzeba mu go zwrócić Należy on niewątpliwie do znanej osoby.





A jak AWANTURNICY – Wszyscy ludzie krytykujący PO. Uważam, że awanturnikami są też ci, którzy atakują mnie personalnie. Ja posiadam patent na wiedzę i prawdę, wobec tego wszelkie ataki to awanturnictwo i łgarstwo. Plugawe i obrzydliwe! To zbydlęcenie jakieś.

B jak BAŁWAN – stawiam bałwana z wnukami. Lubię to robić, bo to jakby cząstka mnie
powstaje… Bardzo ubolewaliśmy, że można to robić tylko w zimie, lecz od zeszłego roku też w lecie mamy zabawę w “bałwana”! Przebieram się w kożuch żony i staję w ogrodzie z garnkiem na głowie oraz marszałkowską laską. Wnuki mają mnóstwo radości. Biegają w około I krzyczą “bałwn, bałwan… dziadzio bałwan…”

C jak CZUMA ANDRZEJ – kumpel, którego zakapowałem na pierwszym przesłuchaniu. Andrzej nie jest zbyt bystry, to już tego nie pamięta i nie ma żalu. Lubimy się teraz i kumplujemy a nawet wieczorami spotykamy się i bluźnimy sobie na wszystkich, których nie lubimy.
Andrzeja kiedyś Tusk zrobił ministrem, ale później go odwołał, bo mówił, że Czuma raczej do fachowców nie należy. Trochę się dziwiłem, bo np., Grabarczyk, Klich czy też Pitera też nie są fachowcami, a nawet w ogóle nie znają się na swojej robocie i ich Tusk zostawił...

D jak DUKACZEWSKI MAREK – mój przyjaciel! Taki fajny rubaszny generał, stylem mówienia przypominający Leszka Millera. Wspólnie z Bronkiem Bul-Komorowskim ratowaliśmy mu tyłek gdy „pisiory” likwidowały WSI. Obiecał odwdzięczyć się. Faktycznie dużo papierów zniszczył, spalił…

F jak FAJFUS – kiedyś w młodości tak mówili na mnie. Potem ten termin wielokrotnie użyła w stosunku (hehehe…..) do mojej osoby Anastazja Potocka (Marzena Domaros). To były dobre czasy. Jeszcze człowiek mógł … ech, dziś to już tylko podnieca mnie władza i laska. Marszałkowska rzecz jasna. A “fajfusa” mam… na pamiątkę.

G jak GOŁODUPIEC – byłem takim, póki mnie Donald z kolegami za uszy nie wyciągnęli z biedy. Kaczyński, ten łgarz I karzeł moralny nie chciał mnie u siebie w partii. Już myślałem, że będę biedę klepał na jakiej uczelni w “Zadupiu Górnym” a tu Donald dzwoni i każe ubierać się, uperfumować. Limuzynę podstawiają, instrukcje dają, pluć na Kaczyńskiego każą I złote góry obiecują.

H jak HIENA – moje ulubione zwierze. Chciałem nawet dogadać się z Jurkiem Urbanem, który finansuje a właściwie sponsoruje hieny w warszawskim ZOO, żeby tak po połowie....
Chyba jednak Jurek nie zgodziłby się, on taki samolubny. Pozostał mi takim razie osioł do sponsorowania. Też bliski mojemu sercu.

I jak ICEK – tak pieszczotliwie mówię do Radka. On się tak uroczo denerwuje i zawsze próbuje udowodnić, że nie jest. Aż trzeba go powstrzymywać, bo spuszcza portki nawet na salonach...

J jak JULKA – oczywiście Pitera. Dobry fachowiec. W tym co robi – jest perfekcyjna. Jak tak nie potrafię, ale to może dlatego, że mamy inne charaktery. Julka potrafi cały dzień przeleżeć w gabinecie z palcem w nosie i nawet na sekundę nie zmienić pozycji. Po prostu perfekcja.
Zarozumiała, gnuśna i Malo inteligentna. Na dodatek ma muchy w nosie – to mnie w niej najbardziej interesuje.

K jak KOMUNIŚCI – nie lubiłem ich. W miarę jak poznawałem jednak tych ludzi, to zrodziła się sympatia i jedność celów. Polubiłem. Nawet “pornogrubasa” i “pornoprezydenta”… Z “pornomillerkiem” chodzimy teraz łapać muchy na łąki pod Łodzią.

L jak LENIN – facet, którego pomnik chciałem wysadzić w powietrze, ale jak wszystko w życiu i to spieprzyłem. Może i dobrze, bo dziś mam wielu przyjaciół w SLD, a im było by przykro gdybym zniszczył symbol i obiekt ich kultu. To dzięki Leninowi, a właściwie pomnikowi Lenina mogłem zapoznać się z kilkoma sympatycznymi ludźmi, którzy mnie przesłuchiwali. W końcu też dzięki Leninowi mogłem już na pierwszym przesłuchaniu wsypać moje koleżanki i kolegów z organizacji.

Ł jak ŁAPKA NA MUCHY – narzędzie eksterminacyjne. Jako naukowiec od much jestem przeciwny zabijaniu tych pożytecznych stworzeń. W moim domu od kiedy ukończyłem studia, nie ma ani jednej łapki. Są zatem muchy. W sejmie mamy też jedną muchę - Joannę.
Ale ją mam w nosie, podobnie jak te moje domowe muchy.

M jak MICHNIK - typowy fanatyk nienawiści i agresji. Karzeł moralny, zepsuty i zły człowiek… dlatego go lubię i wspieram!

N jak NIEUDACZNIK – to ci psychopaci i karły moralne, paranoicy i degeneraci tak na mnie mówią. Jaki tam ze mnie nieudacznik? Ja jednym ruchem ręki trzy muchy łapię! No kto takie coś potrafi, kto...?
W ciągu 10 sekund potrafię nabluzgać trzem różnym osobom i to tak dobitnie, że nawet najbardziej prosty szewc chowa się przy tym ze wstydu.

O jak OKRĄGŁY STÓŁ – taki mebel, który spowodował wielkie zmiany w moim szarym życiu. Dzięki właśnie „okrągłemu stołowi” ze zwykłego muchojada stałem się jadoplujem. Gdzie ja miałem oczy, że tak plułem kiedyś na tych kolegów z PZPRu . No gdzie...?
To przecież dobre chłopy, taki fajny mebel wystrugali i taki fajny układ nam wyrzeźbili.

P jak PLATFORMA OBYWATELSKA – kiedyś twierdziłem, że to elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowe wydanie Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, w której kilku liderów tych partii znakomicie się odnalazło. Szczęście, że mnie kupili i dali wysokie stanowisko, bo inaczej to musiał bym dalej na nich pluć.
Teraz już uważam, że PO nie jest wcale ładnie opakowaną recydywą tymińszczyzny a na dodatek nie jest w żadnym calu nowym wydaniem PPP. Ja całe życie chciałem należeć do takiej partii, gdzie mnie docenią i będą bić brawo, kiedy nawet najgorsze bzdury plotę.

Q jak QUASHQUAI – Nissan, mój samochód. Taki mi kupili Donek z Palikotem. Ja tak właściwie to jeździć nie umiem, toteż żona mnie wozi, albo sąsiad. Teraz Palikot chce zwrotu swojej części kasy włożonej w prezent I straszy mnie Tymochowiczem. Ale ja się nie boję, bo kto daje i odbiera... na tego naślemy prokuratora.

R jak RYNSZTOK – takie ulubione miejsce. Odsyłam tam wszystkich, których nie lubię, podczas gdy, jak mówią sam tam siedzę. Oczywiście ten rynsztok do którego odsyłam, to tylko taki mój wyimaginowany rynsztok. Do swojego, rodzimego rynsztoka bym przecież nikogo obcego nie wpuścił.

S jak SYPANIE – lubię i zawsze lubiłem sypać. Niestety okazji nie miałem zbyt dużo. Żałuję bardzo, że dziś już nie można sobie na nikogo podonosić i nikogo wsypać.
Wtedy w UB tak mi się dobrze sypało już na pierwszym przesłuchaniu, że nawet gdy zarządzono przerwę, to prosiłem ubeków – „dawajcie dalej, jeszcze mam kilka osób do wsypania...” Mówili na mnie „Sypki Stefek”. Ach... gdzie te czasy?

Ś jak ŚWIR – tak za plecami nazywają mnie koledzy w sejmie. Nawet ci z koalicji. Co ja na to poradzę, że mam taki zwariowany sposób bycia. Sami wiecie, że za pieniądze ludzie nawet małpę będą udawać.

T jak TUSK – fajny facet. To on wyciągnął mnie ze śmieci, odkurzył i zrobił Wicemarszałkiem Sejmu. Gdyby nie to, pewnie opluwałbym go do dziś. Donald to historyk z wykształcenia ale matematyk z zamiłowania. Jak on wtedy 3. Czerwca 1992 roku ładnie policzył te głosy u Wałęsy… majstersztyk!

U jak ULUBIONE WYRAZY – tak jak każdy mam też swoje ulubione określenia, które używam często w stosunku do różnych osób. W moim przypadku jest to ciąg wyrazów wypowiadanych jednym tchem z taką gnuśną miną i zaciśniętymi ustami.
Pochylam głowę i mówię: „szaleńcy, paranoicy, kanalie, durnie, hołota, szkodnicy, karły moralne, ćwoki i prostaki”. Ćwiczę to dwa-trzy razy dziennie. Nawet w domu do żony, córki i zięcia mówię rano tak: „szaleńcy, paranoicy, kanalie, durnie, hołota, szkodnicy, karły moralne, ćwoki i prostaki - podajcie mi kawę”... Dzięki temu nie wychodzę z wprawy.

W jak WAŁĘSA – nie lubię go. Poziomem intelektualnym przerasta mnie. Nie wiem jak to robi, ale potrafi jeszcze większe bzdury niż ja opowiadać z pełnym przekonaniem co do tego co mówi. Kiedyś postąpił bardzo brzydko w stosunku do mnie. W nocy 4 czerwca 1992 roku nie zaproponował mi nic. Nawet wicepremiera.... A ja tak w niego wpatrzony wtedy byłem. Nawet sobie plakietkę z Wałęsą w klapę marynarki wpinałem. Od tamtej pory nie lubię go.

V jak VIAGRA – nie używałem nigdy. Kiedyś mi Halicki przyniósł jedną tabletkę, ale nie wiedziałem gdzie to się wkłada więc nie użyłem. Jeżeli dobrze pamiętam, to taki preparat na przyrost inteligencji... Wtedy nie włożyłem, to i mi nie przyrosło do tej pory...

Z jak ZAKŁAD PSYCHIATRYCZNY – czasami wstydzę się, że tam byłem. Niezbyt długo, bo kilka miesięcy, ale byłem. Dzięki koneksjom partyjnym udało się jakoś to wyczyścić w papierach i tak naprawdę mogłem zostać wysokim urzędnikiem państwowym po leczeniu psychiatrycznym, a nie tylko zwykłym “psychicznym”, ciągle leczonym profesorem. Niestety miewam nawroty… Nie martwi mnie to jednak, bo a tle moich kolegów z klubu parlamentarnego nawet w momencie nawrotu choroby niczym się nie wyróżniam. Kumple śmieją się, że mamy w PO dwóch szaleńców: jednego tytularnego (senator Zbigniew Szaleniec) oraz jednego faktycznego J

Ż jak ŻYGOLAK – Kiedyś miałem taką marynarkę zieloną, która mieniła się na różne sposoby, gdy padało świetlówkowe światło. Trochę przypominałem w niej muchę robacznicę. Kumple pokładali się ze śmiechu gdy stawałem w niej pod latarnią i zacierałem ręce. Mówili, że będę składał jaja... Nazywali mnie „Robacznic”. Ale od czasu, gdy dostałem torsji po spirytusie z przemytu, który przyniósł zięć Goryszewskiego, przemianowali mnie na „Żygolaka”.
I diabli wiedzą czemu? Czy ze względu na elegancką marynarkę, na którą „leciały” kobiety czy ze względu na co innego...?