Kolejny szofer Wałęsy robi
karierę.
Marian Janicki, ksywa generał,
tak jak MIeczysław Wachowski kręci lody
i to nie małe.
On dla odmiany jako szef
BOR.
Absolwent AGH, inżynier ceramik,
bez tytułu magistra (studia
inżynierskie pierwszego stopnia, a nie pięcioletnie magisterskie), to tylko z zamiłowania najwyższy BORowik - bez stosownych
kursów oficerskich.
Jak podaje w swojej gazecie
Tomasz „syn najuczciwszego z Polaków“ (to taki zawód) Lis, Janicki
przypomniał sobie o tym, co blisko trzy lata temu mówił mu ponoć podwładny -
płk. Jarosław Florczak.
- Szefie, pan prezydent kiedyś doprowadzi do tragedii, zginie
wielu niewinnych ludzi - miał powiedzieć około trzy
miesiące przed katastrofą smoleńską Florczak, który zginął 10 kwietnia 2010
roku.
- Szefie, jak zwykle burdel, nikt nic nie wie, programy swoje, a
realizacja swoje. Jeżeli pan może, to niech mnie pan więcej nie wysyła (...)
Współpracowałem z Kancelarią Prezydenta Kwaśniewskiego, przez osiem lat ta
współpraca była ideałem (...). To, jak wygląda nasza współpraca z obecną
kancelarią, to jest jedna wielka katastrofa. Prowizorka i jeszcze raz
prowizorka - dodał.
Oczywiście, to wszystko miało
miejsce zdaniem Janickiego. Na wszelki wypadek prokuratura dała wiarę w jego przekaz, bo Florczak, nie zaprzecza słowom przełożonego.
Nie ulega wątpliwości, że gdyby
dziś inżynier-ceramik Janicki doznał oświecenia i zgłosił do prokuratury, iż
(dajmy na to) rok przed katastrofą smoleńską Sebastian Karpiniuk informował go
o tym, że Prezydent Kaczyński wręcz obsesyjnie pragnie pilotować odrzutowiec,
to dziś przyczyny tragedii mięli byśmy już rozwikłane.
No bo Janicki, to według
reżimowych, wojskowych służb prawdomówny oraz godny zaufania inżynier-ceramik! Póki
co lepi i klei jak może...i z czego może.
Nie wszyscy jednak mają podobne
zdanie o inżynierze Janickim.
Według prokuratury Janicki jako szef
BOR odpowiada za ochronę prezydenta oraz premiera, ale nie wypełniał tych
obowiązków w kwietniu 2010 roku. Zamiast niego ochroną zajmowali się bez
upoważnienia - podlegli funkcjonariusze. Zdaniem prokuratury ochrona
w Smoleńsku była skandaliczna.
Na miejscu lądowania nie było ani
jednego funkcjonariusza BOR-u przydzielonego do ochrony. Zdaniem biegłych na
Siewiernym powinien być przynajmniej jeden funkcjonariusz BOR-u, którego
zadaniem jest m.in. sprawdzenie, czy specsłużby rosyjskie wywiązały się z
nałożonych na nie obowiązków, a także utrzymywanie kontaktu z wieżą kontroli
lotów. Co ważne, biegli jednoznacznie stwierdzili, że obowiązkiem
funkcjonariusza BOR-u z lotniska było również przekazywanie na bieżąco do
Centrum Kierowania BOR-u danych o pogarszających się warunkach pogodowych w
rejonie lądowania. Brak funkcjonariusza na lotnisku był jednym z czynników
mających znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób.
Biuro Ochrony Rządu powinno nadać wizycie prezydenta Kaczyńskiego w Rosji wysoki stopień zagrożenia. Tymczasem wizyta miała stopień średni. Ale to nie wszystko. Podczas rekonesansu funkcjonariusze BOR-u w Smoleńsku nie tylko nie obejrzeli lotniska Siewiernyj, ale nawet nie zrobili objazdu tras głównej i zapasowej na terenie Rosji, którymi miały przejechać kolumny specjalne. Wreszcie nie wykonano żadnych czynności związanych z opracowaniem wariantu zabezpieczenia prezydenta na wypadek awaryjnego lądowania tupolewa na lotnisku zastępczym. Ponadto nie wyznaczono dowódcy grupy rekonesansowej. W grupie tej w ogóle nie było pirotechnika ani lekarza sanitarnego (badającego stan miejsca lądowania i pobytu pod kątem zagrożeń sanitarno-epidemiologicznych).
Biuro Ochrony Rządu powinno nadać wizycie prezydenta Kaczyńskiego w Rosji wysoki stopień zagrożenia. Tymczasem wizyta miała stopień średni. Ale to nie wszystko. Podczas rekonesansu funkcjonariusze BOR-u w Smoleńsku nie tylko nie obejrzeli lotniska Siewiernyj, ale nawet nie zrobili objazdu tras głównej i zapasowej na terenie Rosji, którymi miały przejechać kolumny specjalne. Wreszcie nie wykonano żadnych czynności związanych z opracowaniem wariantu zabezpieczenia prezydenta na wypadek awaryjnego lądowania tupolewa na lotnisku zastępczym. Ponadto nie wyznaczono dowódcy grupy rekonesansowej. W grupie tej w ogóle nie było pirotechnika ani lekarza sanitarnego (badającego stan miejsca lądowania i pobytu pod kątem zagrożeń sanitarno-epidemiologicznych).
Tak oto kierowca-amator i
inżynier-ceramik w jednym partoli swoją robotę.
Rzecz jasna, w mormalnym kraju nie
wystarczy wozić tyłek kogoś ważnego i farbować hną łeb na czarno by zostać
szefem BOR, ale tam są widać inne standardy.
W kraju Tuska, za zasługi w spieprzeniu
smoleńskiej wizyty, która zakończyła się tragedią, Marian Janicki został
awansowany 15. Czerwca 2011 roku, przez Komorowskiego na stopień generała
dywizji BOR.
Być może gdyby Janicki był prawdziwym (wojskowym)
generałem, to miałby odwagę strzelić sobie po tym wszystkim w łeb, a tak jako
inżynier-ceramik i kierowca takiej potrzeby nie odczuwa.
I na to właśnie zapewne liczyli patroni
Janickiego powołując go na szefa BORu.
Taki fachowiec z poza wojskowych
elit, nie zobowiązany do przestrzegania wojskowego
kodeksu honorowego jest przynajmniej wielokrotnego użytku.
Kodeks inżynierów-ceramików bądź
kierowców nie zakłada honorowego samobójstwa...
Jest wysoce prawdopodobne, że inżynier
Janicki wszystko co robił, zrobił według ścisłych dyrektyw i zalożonego planu,
więc według własnej oceny jest „czysty“.
Nie on wymyślił „olewkę“ prezydenckiej
wizyty, nie on wydał sobie rozkaz dłubania w nosie zamiast osobiście dopilnować
przebiegu delegacji..... to nie on!
Na wszelki wypadek, honorowo inżynier
Janicki i POmocnicy znaleźli już kozła ofiarnego i zamknięto publicznej opinii lemingów
tzw. gębę.
Płk. Paweł Bielawny – za niedopełnienie
obowiązków podczas wizyt premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego
w Katyniu w kwietniu 2010 r. oraz poświadczenia nieprawdy w dokumencie, został
przez szofera Janickiego zawieszony, a przez ministra spraw wewnętrznych Cichockiego
zdymisjonowany z funkcji zastępcy szefa BOR.
Taki pic na wodę.
Bielawny zdążył jeszcze odebrać w
czerwcu 2011 roku nagrodę od Komorowskiego – „za Smoleńsk“, jaką był awans na stopień generała brygady BOR, a już
w lutym 2012, przykładnie wyleciał z resortu.
Daleko się nie nalatał, bo w kwietniu
br. wylądował jako doradca wojewody małopolskiego Jerzego Millera (tego od
polskiej wersji raportu MAK – zwanego Raportem Millera).
O inżynierze-ceramiku, szoferze
Janickim mówią, że jest nie do ruszenia, bo posiada kwity na całą POwską hałastrę.
Widać jest w tym dużo prawdy, bo niczym w uderzonej ścianie – tynk odpada (leci
zastępca) a pustak siedzi mocno... mimo tęgiego uderzenia.
Teraz szofer Janicki rozpoczął wraz
z POmocnikami drugą fazę operacji. Rozpoczął medialną akcję
(dezy)informacyjną, używając do tego zaufanej WSIowej „dziennikarskiej elyty “.
Pomocny, jak zawsze okazuje się Tomasz „syn najuczciwszego z Polaków“ Lis.
Dziś tani amant z Zielonej Góry
poinformował na stronie internetowej swojego "Newsweeka", że zna
treść 70 tomów akt śledztwa smoleńskiego, i to może nawet na pamięć.
Nic dziwnego, skoro występujące tam rewelacje
zapewne pomagał wymyślać i redagować.
Czekamy zatem na nowe rewelacje Janickiego,
autorstwa Lisa...
A nawet Janicki tak pięknie nie nałga, jak Lis
opisze.
Najwyżej znów tynk odpadnie.... i będzie po
staremu.
2 komentarze:
No proszę, za skrajną niekompetencję w tej krainie cudów są awanse generalskie. Idąc tym tropem można dojść do wniosku, że jak ktoś doprowadzi do zejścia śmiertelnego Jarosława Kaczyńskiego to co? awans na cesarza czy tylko podmiana ryżej kanalii na stołku premiera? Tie Fighter.
-> Im większy dureń, tym wyższe stanowisko... Wystarczy popatrzeć choćby na Bondaryka, czy Grasia :)
Za Kaczyńskiego, to chyba nagroda w postaci Oberpremiera i to dozgonnego!
Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz