środa, 29 grudnia 2010

Historia dyżurnego, etatowego wdowca żałobnego

Aby pokonać wroga trzeba go poznać.
Tę maksymę znają znakomicie zarówno Tusk jak i jego Arabski przyjaciel Tomasz.
Rodziny ofiar tragedii smoleńskiej stają się co raz bardziej niewygodne dla premiera.
Zadają co raz trudniejsze pytania, czym doprowadzają Donalda Tuska do niekontrolowanych wybuchów złości.
To wszystko skutkuje tym, że w oczach opinii publicznej oraz obywateli „Słońce Kaszub” wypada jako nerwus, złośnik, marionetka i nie jest już łagodnym, kompetentnym, dobrym i miłym facetem.
No, na taki obrót sprawy, jadąca już trzeci rok na „pijarze” i „bajerze” władza nie może sobie pozwolić.
Co należy zrobić?
Wysłać prowokatora!
Wstawić „szpiona”, swojego człowieka, który zagłuszy i zakrzyczy głosy osób domagających się prawdy i działań polskiego rządu w sprawie katastrofy.
„Kto ten dzielny, kto się zgłasza. – Ja – zakrzyknął w głos ....” Paweł Deresz, mąż byłej posłanki SLD i szefowej komitetu wyborczego Jerzego Szmajdzińskiego.

Ewidencjonowany stróż komunistycznej władzy

Paweł Deresz znany jest w branży dziennikarskiej epoki PRL-u, oraz wśród politycznych elit SLD.
Ugodowiec, głupodowcipniś, człowiek o uosobieniu konformistycznym, karierowicz.
Raczej opowiadający o swoich dokonaniach, niż dokonujący istotnych czynów.
Typowy relikt i symbolik PRL epoki Gierka.
Mało błyskotliwy i mało pracowity, ale wyjątkowo dyspozycyjny i tani „w utrzymaniu” Deresz piął się wolno po szczeblach dziennikarskiej kariery.
Najpierw Kurier Polski, organ satelickiego wobec PZPR- SD, później PA „Interpress” i placówka w bratniej Czechosłowacji.
Wezwany w 1984 roku do Polski przez ekipę tow. Jaruzelskiego, jako zastępca redaktora naczelnego czuwał nad kręgosłupem moralnym niepewnej ideologiczne grupie dziennikarskiej z Kuriera Polskiego (w którym już pracował w latach 67-77 ).
Starał się jak mógł, a mógł niewiele, bo i umiejętności nie te, talent marny...
Do dziś w oczach byłych pracowników gazety uchodzi za neptka i człowieka z „gumowym uchem”.
Jak mówi pewna osoba z zespołu redakcyjnego "KP", jego dawny podwładny, przed nikim w redakcji tak nie zwiewali pracownicy, jak przed Dereszem.
Uchodził on bowiem, za hiperdonosiciela i faceta, który (śmiano się) miał łącze bezpośrednie i błyskawiczne z Wydziałem Prasy KC...
Służebność wobec władzy stała się domeną i znakiem rozpoznawczym Deresza.
Zawierzył on komunistycznemu reżimowi bez reszty.
Pełną możliwość wykazania się w dziedzinie tropienia przeciwników socjalistycznej ojczyzny, dało mu wciągnięcie na listę tajnych współpracowników służb represji PRL, dziś pod numerami akt: IPN BU 00191/27 (DERESZ PAWEŁ JAN) oraz IPN BU 001043/1848 (DERESZ PAWEŁ JAN).

Gdy już nie trzeba było na nikogo donosić...

Na nieszczęście Pawła Deresza, w 1989 roku Jaruzelski oddał władzę, ale na szczęście Pawła Deresza partyjny beton nie skapitulował.
W nurt umacniania wpływów byłych reprezentantów władzy ludowej, już teraz występujących jako Spółka z (bardzo) ograniczoną odpowiedzialnością włączył się i Deresz.
Wpierw dotrwał na posterunku wicenaczelnego w "Kurierze Polskim", który to w 1999 roku zatopiono. Jak mówi jego redakcyjny kolega "oddali salwę i spalili maszt" , uprzednio dając sobie niezłe odprawy.
Deresz jednak nie zatonął.
Teraz bohaterski, lecz tajny współpracownik aparatu represji PRL znalazł swoją zatokę bezpieczeństwa w Polskiej Agencji Informacyjnej, zbudowanej na zgliszczach PA Interpress.
Ów twór, mający na celu opiekę nad "bezpańskimi" komunistycznymi pismakami, był dobrze płatną "przechowalnią" różnej maści podejrzanych indywiduów.
Tam Deresz czuł się jak ryba w mętnej wodzie.
Zmieniające się zapotrzebowanie rynku oraz rosnące potrzeby finansowe prominentnych pracowników PAI, wymusiły na kierownictwie zmianę formuły agencji.
Teraz w dobie rychłej akcesji unijnej postanowiono powołać Polską Agencję Informacji i Inwestycji Zagranicznych S.A. z Dereszem w roli konsultanta zarządu.
Prawdopodobnie jest nim do dziś, choć obecnie funkcję tę łączy z etatem dyżurnego wdowca żałobnego duchowo sponsorowanego przez premiera Tuska.
Nie należy zapominać, że przez wiele lat Paweł Deresz pozostawał też "mężem swojej żony", czyli małżonkiem Jolanty Szymanek-Deresz.

Rajdowiec, mąż ustosunkowanej szefowej kancelarii.

Choć Paweł Deresz od wielkiej polityki zawsze stronił, małżonka jego wręcz przeciwnie.
Odkryta dla magistra Kwaśniewskiego przez Ryszarda Kalisza, szybko stała się „twarzą” urzędu Prezydenta.
Całkowite przeciwieństwo swego męża: uśmiechnięta, układna, skora do kontaktów międzyludzkich zyskiwała sympatię nawet przeciwników politycznych.
Posiadała to, czego biedny Paweł Deresz nigdy w życiu by nie by w stanie osiągnąć nawet po uniwersytetach bon-tonu i dobrego wychowania.
Dlatego świadom własnej niedoskonałości, żył teraz sobie Deresz w cieniu Szefa Kancelarii Prezydenta RP czyli własnej żony Jolanty.
Jak przystało na mało błyskotliwego i niezbyt rozgarniętego obywatela „made In PRL” Dereszowi już po krótkim czasie, poczęło wydawać się, że wzorem lat ubiegłych, z racji związku małżeńskiego z dygnitarzem państwowym wolno mu więcej a nawet ...wszystko.
Czuł się teraz jak panisko.
Ludwik XIV twierdził, że „państwo to ja!” - Deresz bardziej już demokratycznie twierdził tylko, że „prawo to ja!”.
Pewnie dlatego pewnej październikowej soboty 2002 roku, był uprzejmy staranować małego peugeota z trójką studentów w środku i niby nic odjechał z miejsca wypadku.
Nie przyłożył w mikrusa byle czym, a pięknym BMW5 należącym do.... Kancelarii Prezydenta RP.
Ot Deresz, mąż znanej Dereszowej podczas nieobecności żony po prostu wziął sobie jej służbowy samochód i wyruszył pojeździć po stolicy.
Na szczęście udało się właścicielowi peugeota dogonić BMW i zmusić do zatrzymania szalonego mistrza kierownicy.
Przybyła policja stwierdziła winę Deresza i sporządziła wniosek do sądu grodzkiego.
W międzyczasie wynikły problemy z polisą OC, której Pan Paweł nie posiadał. Na szczęście wysłani umyślni gońcy (czytaj BORowcy) przywieźli ją po krótkim czasie.
Peerelowska, prymitywna natura Pawła Deresza już wkrótce kolejny raz dała znać o sobie.
Otóż pięć kolejnych terminów rozpraw jest przekładanych, gdyż Deresz.... choruje, jedzie do sanatorium, przebywa służbowo tam i tam, po prostu nie odbiera wezwań....
W końcu zostaje przyłapany „na gorącym”.
Przy kolejnej nieobecności rajdowca w sądzie, na polecenie sędziego protokolantka łączy się z Dereszem, dzwoniąc na jego komórkę.
Mąż swojej ustosunkowanej żony twierdzi, że jest za granicą, całkiem służbowo i to jest właśnie powód jego absencji.
W przerwie oskarżyciel posiłkowy, ojciec kierowcy peugeota kontaktuje się z PAI i dowiaduje się, że Pan Deresz jest w pracy.
Informuje o tym sędziego, który dzwoni na telefon stacjonarny Agencji , a sekretarka łączy go z Pawłem Dereszem!
Zostaje wyznaczony kolejny termin rozprawy...


Dyżurny, etatowy wdowiec żałobny

Jak twierdzi były przyjaciel Dereszów małżeństwo Jolanty i Pawła od dłuższego czasu nie było już powiedzmy...wzorcowe.
Prymitywna natura, z wyglądu tylko nobliwego i „misiowatego” małżonka odsuwała Jolantę Szymanek-Deresz od męża z dnia na dzień.
Wyżej wymieniony sądowy „wybryk” nie był ponoć jedynym wyskokiem Pawła Deresza.
Jakieś nie do końca jasne interesy, wysyłane głupkowate listy z pogróżkami wobec dziennikarza, podpisywane fikcyjnym imieniem i nazwiskiem (podwójny prymityw, bo z konta, które łatwo było zidentyfikować i ustalić nadawcę) i sporo innych...
Czy to starość i zgnuśniała świadomość zmarnowanego życia, a może ciągłe przebywanie w cieniu żony były powodem, że wiekowy facet tak się rozkleił i począł odstawiać cyrk jak małolat.
Być może Paweł Deresz liczył jeszcze na to, że żona Jolanta, po okresie Szefowania w Pałacu Namiestnikowskim osiądzie w domowym zaciszu i pozycją społeczną zrówna się z mężem.
Nic z tych rzeczy.
Szefowanie kampanii prezydenckiej Jerzego Szmajdzińskiego było kolejnym jej wyzwaniem...
Niestety tragiczny lot z 10. Kwietnia 2010 roku przerwał wszystkie plany.
O zgrozo, gdy odeszła Jolanta Szymanek-Deresz, pole do popisu odnalazł Paweł Deresz.
Wstąpiło w niego nowe życie. Zrozumiał, że może stać się przeciwwagą dla części rodzin pragnących wyjaśnienia tragedii.
Władza Donalda Tuska potrzebowała osoby, stojącej murem po jej stronie.
Musiała być to postać żałobna, wybrana z pośród rodzin dotkniętych tragedii i taka, której specjalnie na prawdzie nie zależy.
Istniała ponadto wielka szansa zaistnienia w mediach, czyli to czego Deresz przez pięćdziesiąt lat pracy zawodowej nie był w stanie doświadczyć.
Udało się.
Deresz w roli etatowego, wdowca żałobnego zastąpił krótkokadencyjną Ewę Komorowską (żonę wiceministra Stanisława Komorowskiego, która mało się nadawała, bo nie była chamska i napastliwa) i rozpoczął blitzkrieg.
Deresz w radio, Deresz w TVN, Deresz w TVP Info, Deresz u Lisa, Deresz w Onecie...
Paweł Deresz niczym Lenin – wszędzie i zawsze!
Roboty chłop ma aż nadto, bo wykuć tyle tekstu „na blachę” i wymyślić tyle głupot na poczekaniu nie jest łatwo.
O ile w początkowym okresie jego „kadencji” Deresz nie zapuszczał się w niezbadane tereny i tonował oraz hamował, tak teraz jedzie po bandzie i plecie farmazony niczym John Lennon po LSD.
Dzięki Dereszowi może dowiedzieć się, że (tytuły za Onetem):
Deresz: Prostuję fałsze i teorie spiskowe. To są totalne bzdury
Deresz: ta brzoza ma pień jak dąb
Deresz: wątpliwości ws. katastrofy powoli zostają rozwiane
Po takich to wypowiedziach „wesołego wdowca” (tak nazwali Deresza niektórzy, zaraz po przedłużonym pobycie w Witebsku i całej nocy „dowcipkowania”) jedyne co pozostaje, to doprowadzenie na przymusowe badanie alkomatem, lub długoterminowe obserwacje psychiatryczne.
Skąd takie wiadomości?
Skąd te informacje, którymi nie dysponuje nawet prokuratura?
Gdzie Deresz widział cud natury – brzozę o pniu szerokości dębu?
Chyba, że faktycznie Deresz wie na temat tragedii więcej niż inni.
Rosjanie mają prawo mieć nawet w Polsce zaufanych ludzi.

Krzyż w dłoni i medal od rządzących?

Oddanie Premierowi zapewne nie pozostanie bez echa.
Pogłębiająca się dezinformacja społeczeństwa oraz zabawa w niechciany raport MAKu potrwa jeszcze jakiś czas.
Wszystko to wsparte świetną robotą Deresza, polegającą na ogłupianiu obywateli, przy jednoczesnym totalnym samo ogłupieniu, zostanie zapewne w odpowiedniej chwili docenione.
Dla potrzeb propagandy tuskowej zdesperowany w swoich działaniach dumny posiadacz wpisu w kartotece TW o sygnaturze IPN BU 00191/27 oraz IPN BU 001043/1848 został nawet przez chwilę katolikiem.
W tym to okresie gorąco zabiegał o wypożyczenie z Kościoła Św. Anny internowanego przez Komorowskiego krzyża sprzed Pałacu Namiestnikowskiego, aby udać się z nim na czele pielgrzymki organizowanej przez prezydentową do Smoleńska.
Szczęściem wielkim do profanacji nie doszło, ale komentarz, że bardziej odpowiednim dla Deresza, był by krzyż z puszek po piwie zrobiony przez lewackich przygłupów, sam się nasuwał.
Ten można było wypożyczyć od Dominika Tarasa, kumpla Palikota.

Jaką nagrodę dostanie Deresz za swoje oddanie władzy?
To pytanie nie pozostanie długo bez odpowiedzi.
Władza lubi Deresza, władza liczy na Deresza, władza wierzy w Deresza....
Może nawet, co ostatnio jest w modzie, Prezydent da mu „Orła Białego”.
A dlaczego nie? Za politykę dezinformacyjną.
Nie takie pętaki są dziś nagradzane Orderem....
Nielicznych tylko może nurtować pytanie: do jakiego upodlenia może doprowadzić się człowiek.
Ale z takim życiorysem... nie dziwi nic.

Brak komentarzy: