Nie jest to najlepszy okres dla symboli i żywych legend III RP. W ostatnich dniach wiele z tych osób padło ofiarą tajemniczego wirusa, na skutek działań którego, dotknięci nim zachowują się jak „porąbani”, „pogięci” czy też dosadniej mówiąc „popieprzeni”.
Należy zdać sobie sprawę, że w przypadku kilku z zarażonych, proces choroby jest nieodwracalny. Lata nie te, organizm nie ten, generalnie mówiąc tak już zostanie i nic na to nie można poradzić. Może to dobrze, bo na skutek zagadkowej choroby, podobnie jak z pijanych, z zarażonych wirusem wychodzi prawdziwa natura. Spod maski wyziera prawdziwa „gęba”.
Dla hołdujących idei michnikizmu-jaruzelszczyzny, czyli okrągłostołowej filozofii, tajemniczy wirus może być sygnałem do wielkiej paniki. Po prostu bez zabiegów osób trzecich, ich guru sami się zdekonspirowali przed ogółem i rozpoczęli kopanie mogiłki własnej formacji. Dlatego też ich postępowanie nie można nazwać inaczej jak: „porąbaniem”, „pogięciem” czy też „popieprzeniem”.
Pierwszy „pacjent” to „sumienie narodu” i ojciec redaktor największego od czasów Trybuny Ludu organu postkomuny. Adama Michnika „porąbało” całkowicie i starając się kolejny raz stanąć w obronie twórcy stanu wojennego (co można wyczytać między wierszami), sięga, chyba w akcie desperacji po postać Kazimierza Moczarskiego i historię jego pobytu w jednej stalinowskiej celi z hitlerowskim zbrodniarzem wojennym Juergenem Stroopem. Oberredaktor Próbuje dowodzić, że zamiast upokarzać zbrodniarza należy z nim rozmawiać itp. itd. Michnik dotknięty tajemniczym wirusem, przywołując postać Moczarskiego (nad którego nieszczęściem się rozczula), wali sobie w stopę. Nie zauważa, że przy całym swoim durno-humanitaryźmie, przywołuje własne, rodzinne upiory i mimo woli wplątuje je w fabułę. Tylko przez wrodzoną delikatność i wyjątkową „sympatię” do redaktora Michnika, nie wspomnę o zasługach jego ukochanego brata Stefana, w pozbawianiu życia czy też zdrowia bohaterów AK (takich jak Kazimierz Moczarski). Oczywiście brat nie może odpowiadać za czyny brata zbrodniarza, ale gdy próbuje go wybielać i udowadniać, że nic się nie stało (co wielokrotnie, w takim tonie Adam Michnik przedstawiał), to w obliczu dokonanych zbrodni sam staje się współodpowiedzialnym. „Porąbanie” Adama Michnika nie kwalifikuje się do leczenia, do momentu wyjaśnienia przez pacjenta, kto w jego wersji „Rozmów z Katem” ma być Stroopem - Stefan Michnik czy Jaruzelski?
Należy zdać sobie sprawę, że w przypadku kilku z zarażonych, proces choroby jest nieodwracalny. Lata nie te, organizm nie ten, generalnie mówiąc tak już zostanie i nic na to nie można poradzić. Może to dobrze, bo na skutek zagadkowej choroby, podobnie jak z pijanych, z zarażonych wirusem wychodzi prawdziwa natura. Spod maski wyziera prawdziwa „gęba”.
Dla hołdujących idei michnikizmu-jaruzelszczyzny, czyli okrągłostołowej filozofii, tajemniczy wirus może być sygnałem do wielkiej paniki. Po prostu bez zabiegów osób trzecich, ich guru sami się zdekonspirowali przed ogółem i rozpoczęli kopanie mogiłki własnej formacji. Dlatego też ich postępowanie nie można nazwać inaczej jak: „porąbaniem”, „pogięciem” czy też „popieprzeniem”.
Pierwszy „pacjent” to „sumienie narodu” i ojciec redaktor największego od czasów Trybuny Ludu organu postkomuny. Adama Michnika „porąbało” całkowicie i starając się kolejny raz stanąć w obronie twórcy stanu wojennego (co można wyczytać między wierszami), sięga, chyba w akcie desperacji po postać Kazimierza Moczarskiego i historię jego pobytu w jednej stalinowskiej celi z hitlerowskim zbrodniarzem wojennym Juergenem Stroopem. Oberredaktor Próbuje dowodzić, że zamiast upokarzać zbrodniarza należy z nim rozmawiać itp. itd. Michnik dotknięty tajemniczym wirusem, przywołując postać Moczarskiego (nad którego nieszczęściem się rozczula), wali sobie w stopę. Nie zauważa, że przy całym swoim durno-humanitaryźmie, przywołuje własne, rodzinne upiory i mimo woli wplątuje je w fabułę. Tylko przez wrodzoną delikatność i wyjątkową „sympatię” do redaktora Michnika, nie wspomnę o zasługach jego ukochanego brata Stefana, w pozbawianiu życia czy też zdrowia bohaterów AK (takich jak Kazimierz Moczarski). Oczywiście brat nie może odpowiadać za czyny brata zbrodniarza, ale gdy próbuje go wybielać i udowadniać, że nic się nie stało (co wielokrotnie, w takim tonie Adam Michnik przedstawiał), to w obliczu dokonanych zbrodni sam staje się współodpowiedzialnym. „Porąbanie” Adama Michnika nie kwalifikuje się do leczenia, do momentu wyjaśnienia przez pacjenta, kto w jego wersji „Rozmów z Katem” ma być Stroopem - Stefan Michnik czy Jaruzelski?
Następny z nosicieli wirusa to przypadek wyjątkowy. Notoryczny pyszałek, człowiek o moralności tolkienowskiego karła i posturze gnoma. Przyjaciel gierkowskich notabli, a w szczególności kompan od kielicha „Towarzysza Dycymbra” czyli Kazimierz Kutz.
Twórcę śląskich filmów z epoki II RP oraz pamiętnego obrazu o tragedii w kopalni „Wujek” po prostu „popieprzyło” na bardzo stare lata. Widocznie niegdysiejsze towarzystwo Włodzimierza Cimoszewicza lub obecne obrońców WSI z Platformy Obywatelskiej mogło spowodować pewne spustoszenie w mózgu, co w połączeniu z atakiem wirusa doprowadziło do zaskakującej wylewności „Kutzyka”. Otóż, Kutz na łamach GW „łączy się w bólu” wraz z Michnikiem i również staje murem za Jaruzelskim. Wylewność połączona z aktem podziękowania dla generała za wprowadzenie stanu wojennego - to już „popieprzenie” zaawansowane i całkowicie nieuleczalne.
Trzeci z zaatakowanych symboli III RP, to jej współtwórca i osławiony tajny współpracownik bezpieki o pseudonimie Bolek czyli Lech Wałęsa. Wirus zaatakował biedaka w momencie gdy już tak dobrze szło. Tusk wyciągnął go z kuferka, otrzepał, połatał, nadmuchał i wystawił jako mędrca europy oraz Krajowego Mędrca Platformy. Łasy na ochy i achy Wałesa uwierzył w swoją kolejną epokową misję (poprzednią spieprzył jak mógł najlepiej) i znów zadeklarował chęć bycia prezydentem. Biorąc pod uwagę jego ostatnie wyniki w kampanii prezydenckiej roku 2000 (gdzie uzyskał 1,0% głosów, a wyprzedzili go nawet Lepper i Korwin-Mikke) taka decyzja spowodowana może być wyłącznie chorobą. W przypadku Lecha Wałęsy leczyć wirusa nie warto. I tak już niedługo kolejna ekipa spuści z niego powietrze i powrotnie zapakuje Bolka do kufra, gdzie pokryje się kurzem, i Bogu za to dzięki.
Choć może nawet w najbliższych wyborach prezydenckich jeszcze zdąży wystartować. Musi tym razem jednak zmobilizować więcej osób niż tylko najbliższą rodzinę i sąsiadów z Polanki, by w ogóle zebrać wystarczającą liczbę podpisów pod swoją kandydaturą. A tuski zajęte własną kampanią mogą o Bolku zapomnieć.
Na koniec przypadek kliniczny i bardziej psychiatryczny, lecz też wirusowy. Stefan Bratkowski – Honorowy (choć w jego przypadku to nie najlepsze słowo) Prezes SDP – na skutek ataku tajemniczej choroby, będąc w malignie raczył kolejny już raz się ośmieszyć. Wzruszony łzami „Stokrotki” - Moniki Olejnik i jej nieszczęściem, spowodowanym słowami Pana Prezydenta (jak podaje stajnia TVN), zawyrokował iż Głowa Państwa winna podać się do dymisji czyli ustąpić ze stanowiska. Były budowniczy struktur poziomych w PZPR i „nosiciel kapci” za Mieczysławem F. Rakowskim, na skutek ataku wirusa poczuł w sobie wielką moc i niczym Superman postanowił ratować kraj w pojedynkę. Za pomocą apelu. Na szczęście nikt poza nielicznymi wielbicielami trudno zauważalnego talentu mistrza pióra, nie bierze jego słów na poważnie. Ot, mały całkowicie niegroźny, zaatakowany wirusem człowieczek z małym odpowiednim do postury kompleksem braku osobowości.
Porąbało, pogięło, popieprzyło i ... z pomników opadła resztka pseudo-przyzwoitości oraz zniknął cień pozorowanej uczciwości. To co pozostało to kit - właściwy budulec III RP i jej symboli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz