Łzy zalewają oczy a ludzka tragedia, niczym czkawka powraca i ściska gardło w żałosnym bólu. Tylko usiąść w kącie i płakać. Co ja piszę płakać... szlochać jak bóbr nad nieszczęsną dolą Macieja Stasińskiego.
Dzielny i odważny ów były młodzian, na stronach „Gazety Wyborczej” (niczym mankiecie Adama Michnika) wypłakuje swoje żale i podsumowuje bohaterskie, opozycyjne życie.
Oj, bohater ze Stasińskiego i patriota. Tak wynika przynajmniej z jego fabularyzowanej historii. Całe opowiadanie, może nawet posłużyć za scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, pod warunkiem, że nakręci go ktoś na miarę Edwarda Zwicka i nazwie „Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”.
W skrócie. Maciej Stasiński w maju 1977 roku na terenie Starego Miasta w Warszawie zniszczył własność państwową, flagę czerwoną (sztuk jedna) i na skutek tego został doprowadzony przez funkcjonariusza milicji na komendę MO. Po złożeniu zeznań, zwolniono go do domu. Później wezwano na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich, gdzie za sprawą tortur psychicznych i emocjonalnych zmuszono do podpisania deklaracji współpracy z SB. Bohaterski Stasiński powiadomił wkrótce o wszystkim kolegów z „opozycji” i w ten sposób zakpił sobie ze służby bezpieczeństwa. Taka jego wersja.
Płacze teraz, że nikt mu wierzyć nie chce w jego opowieść i „pałkarze z IPN” czepiają się jego – bohatera, który zniszczył na cyku czerwoną flagę. Kropka.
Piękny i skłaniający do zadumy scenariusz, brakuje tylko wielkiej miłości do ubeczki lub elementu wspólnej walki, ramię w ramie z osobą kochaną (np. wspólne niszczenie czerwonych flag na Starym Mieście, po uprzednim wypiciu kilku win)
Niestety scenariusz posiada kilka niedociągnięć lub jak kto woli niejasności w toku myślowym. Są też błędy ideowo-poprawno-polityczne.
Pisze Stasiński, że aktu patriotycznego, czyli zniszczenia czerwonej flagi dokonał będąc pod wpływem działania alkoholu lekkiego tzw. wina, w ilościach większych.
Trudno dziś zostać Rambo, lub jak kto woli przynajmniej Tewje Bielskim działając „na gazie”. To nie polityczne. Może, skoro autor będzie się mocno upierał zaznaczyć, że spożywany alkohol był winem krajowym (np. wino marki „Wino”, „Okęcie”, „Poświst”, „Zawrat” lub w ostateczności „Kwiat Jabłoni”) to podkreśli patriotyczny element przyczynowy.
Warto również zmienić nieco ideologiczną genezę czynu autora, która pchnęły go do tak wielkiego dzieła lub w ostateczności obiekt wyładowania gniewu.
Stasiński pisze: „Będąc przekonań rewolucyjno-lewicowych, dla których PRL był oburzającą zniewagą, uniosłem się ideowo-etylowym gniewem, zerwałem flagę z muru, połamałem drzewce i podeptałem”.
Dzielny i odważny ów były młodzian, na stronach „Gazety Wyborczej” (niczym mankiecie Adama Michnika) wypłakuje swoje żale i podsumowuje bohaterskie, opozycyjne życie.
Oj, bohater ze Stasińskiego i patriota. Tak wynika przynajmniej z jego fabularyzowanej historii. Całe opowiadanie, może nawet posłużyć za scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, pod warunkiem, że nakręci go ktoś na miarę Edwarda Zwicka i nazwie „Opór2” lub „Opór Stasińskiego wobec władzy PRL”.
W skrócie. Maciej Stasiński w maju 1977 roku na terenie Starego Miasta w Warszawie zniszczył własność państwową, flagę czerwoną (sztuk jedna) i na skutek tego został doprowadzony przez funkcjonariusza milicji na komendę MO. Po złożeniu zeznań, zwolniono go do domu. Później wezwano na przesłuchanie do Pałacu Mostowskich, gdzie za sprawą tortur psychicznych i emocjonalnych zmuszono do podpisania deklaracji współpracy z SB. Bohaterski Stasiński powiadomił wkrótce o wszystkim kolegów z „opozycji” i w ten sposób zakpił sobie ze służby bezpieczeństwa. Taka jego wersja.
Płacze teraz, że nikt mu wierzyć nie chce w jego opowieść i „pałkarze z IPN” czepiają się jego – bohatera, który zniszczył na cyku czerwoną flagę. Kropka.
Piękny i skłaniający do zadumy scenariusz, brakuje tylko wielkiej miłości do ubeczki lub elementu wspólnej walki, ramię w ramie z osobą kochaną (np. wspólne niszczenie czerwonych flag na Starym Mieście, po uprzednim wypiciu kilku win)
Niestety scenariusz posiada kilka niedociągnięć lub jak kto woli niejasności w toku myślowym. Są też błędy ideowo-poprawno-polityczne.
Pisze Stasiński, że aktu patriotycznego, czyli zniszczenia czerwonej flagi dokonał będąc pod wpływem działania alkoholu lekkiego tzw. wina, w ilościach większych.
Trudno dziś zostać Rambo, lub jak kto woli przynajmniej Tewje Bielskim działając „na gazie”. To nie polityczne. Może, skoro autor będzie się mocno upierał zaznaczyć, że spożywany alkohol był winem krajowym (np. wino marki „Wino”, „Okęcie”, „Poświst”, „Zawrat” lub w ostateczności „Kwiat Jabłoni”) to podkreśli patriotyczny element przyczynowy.
Warto również zmienić nieco ideologiczną genezę czynu autora, która pchnęły go do tak wielkiego dzieła lub w ostateczności obiekt wyładowania gniewu.
Stasiński pisze: „Będąc przekonań rewolucyjno-lewicowych, dla których PRL był oburzającą zniewagą, uniosłem się ideowo-etylowym gniewem, zerwałem flagę z muru, połamałem drzewce i podeptałem”.
Ej, ech Panie bohaterze, to jak się amerykanin obrazi na Amerykę to zniszczy flagę narodową? Z mojej wiedzy czerwona flaga jest symbolem lewicowego ruchu na całym świecie, a nie flagą PRL. To tak być nie może. Pan, przekonany rewolucjonista-lewicowiec...zdeptać, zniszczyć, jak faszysta jakiś?
Tym razem towarzysze wybaczą zwarzywszy na szczery (jak Pan pisze) „ideowo-etylowy” gniew. (Czyli jednak było pite polskie wino! Tylko one „chrzczone” było spirytusem)
Zastąpmy może flagę, stojącym popiersiem Gierka lub Breżniewa, tak będzie lepiej dla scenariusza.
Trochę też cierpienia. Cierpienia trzeba dołożyć. W komisariacie na ul. Jezuickiej bito i katowano ludzi za najmniejsze wybryki „antysocjalistyczne”, niektórych nawet tam pozbawiono życia. A Panu nie przyłożyli „lolą” nawet...?
Również wizyta w Pałacu Mostowskich do luftu. Albo zmieni się okoliczności albo odtwórca Pańskiej roli w filmie musi posiadać wielką głowę. Już tłumaczę dlaczego. Otóż pisze Pan: ” O ile pamiętam, ostatkiem przytomności umysłu wymogłem na funkcjonariuszach zapis, że zgadzam się na współpracę w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej za wyżej wymieniony czyn(...)Kiedy w lipcowe południe wyszedłem z Pałacu Mostowskich, nogi się pode mną ugięły. Pojąłem pułapkę, w którą wpadłem.”.
Tylko wielka głowa, a co za tym idzie ogromna odległość od ucha do mózgu, może tłumaczyć tak późne pojęcie istoty deklaracji Pańskiej współpracy. A może to też zmienić?
Np. wielomiesięczne katowanie i czytanie po nocach „Kapitału” Marxa w ramach znęcania się nad więźniem będzie odpowiednie.
Co do dalszych dziejów, trudności paszportowych i bojów z esbecją, które Pan Stasiński tak zgrabnie, w sposób licealny opisał, po ubarwieniu mogą posłużyć jako istotne tło filmowej epopei.
Wszystko do tej pory było fajne i wesołe. Żartował Stasiński, żartowałem ja. Było rzadko uroczo, ale... się skończyło.
Tym razem towarzysze wybaczą zwarzywszy na szczery (jak Pan pisze) „ideowo-etylowy” gniew. (Czyli jednak było pite polskie wino! Tylko one „chrzczone” było spirytusem)
Zastąpmy może flagę, stojącym popiersiem Gierka lub Breżniewa, tak będzie lepiej dla scenariusza.
Trochę też cierpienia. Cierpienia trzeba dołożyć. W komisariacie na ul. Jezuickiej bito i katowano ludzi za najmniejsze wybryki „antysocjalistyczne”, niektórych nawet tam pozbawiono życia. A Panu nie przyłożyli „lolą” nawet...?
Również wizyta w Pałacu Mostowskich do luftu. Albo zmieni się okoliczności albo odtwórca Pańskiej roli w filmie musi posiadać wielką głowę. Już tłumaczę dlaczego. Otóż pisze Pan: ” O ile pamiętam, ostatkiem przytomności umysłu wymogłem na funkcjonariuszach zapis, że zgadzam się na współpracę w celu uniknięcia odpowiedzialności karnej za wyżej wymieniony czyn(...)Kiedy w lipcowe południe wyszedłem z Pałacu Mostowskich, nogi się pode mną ugięły. Pojąłem pułapkę, w którą wpadłem.”.
Tylko wielka głowa, a co za tym idzie ogromna odległość od ucha do mózgu, może tłumaczyć tak późne pojęcie istoty deklaracji Pańskiej współpracy. A może to też zmienić?
Np. wielomiesięczne katowanie i czytanie po nocach „Kapitału” Marxa w ramach znęcania się nad więźniem będzie odpowiednie.
Co do dalszych dziejów, trudności paszportowych i bojów z esbecją, które Pan Stasiński tak zgrabnie, w sposób licealny opisał, po ubarwieniu mogą posłużyć jako istotne tło filmowej epopei.
Wszystko do tej pory było fajne i wesołe. Żartował Stasiński, żartowałem ja. Było rzadko uroczo, ale... się skończyło.
Maciej Stasiński wszystko popsuł, bo w dalszej części swojego wywodu wskoczył na barykadę i dawaj z dyrdymałów strzelać i szabelką wywijać.
Że wszyscy przyjaciele o deklaracji współpracy z SB wiedzieli. Że przełożeni Maciej Pieczyński i Adam Michnik wiedzieli, bo sprawa była szeroko znana i że esbecy kłamią... itd. itp.
Pomijając fakt, że Pieczyński akurat mógł to wiedzieć, może nawet z innych źródeł (sic!), a Michnik w ogóle wie wszystko to nic konkretnego i oczywistego Stasiński nie napisał.
Zamieszczone poniżej jego „daremnych żali”, oświadczenia Zofii Romaszewskiej i Jana Olszewskiego dowodzą tylko, że Maciej Stasiński zgłosił się do nich i opowiedział swoją historię. Tylko to.
Z drugiej strony niejaki Grzegorz Dzikiewicz esbek, twierdzi, że nieszczęsny TW MEGA (Stasiński) informatorem był i basta.
Na zdrowy rozum jedno nie wyklucza drugiego.
Dziwnie się tak plecie, że to już trzecia osoba z zespołu „Gazety Wyborczej”, która ubabrała się w esbeckie szwindle.
Po Maleszce, Skalskim teraz Stasiński. Nie liczę już Ks. Czajkowskiego – zwolennika powołania rabinatu w kościele katolickim, ale on był tylko współpracownikiem.
Aż strach pomyśleć co będzie dalej...
Wracając do genezy całej smutnej historii Macieja Stasińskiego, aż ciśnie się na usta moralizatorski komentarz:
Ludzie nie pijcie taniego wina. Nie pijcie alkoholu w ogóle. Zobaczcie do jakich tragedii prowadzi opilstwo. Gdyby Stasiński zdrowo nie pociągnął wtedy z flaszki – do tragedii by nie doszło. Nie doszło by do zbeszczeszczenia symbolu lewicowego, czego jak mniemam Stasiński do dziś się wstydzi i żałuje – jako zdeklarowany rewolucyjno-lewicowiec.Nie pijcie ludzie, popatrzcie na Stasińskiego, co alkohol robi z ludzi!