środa, 11 sierpnia 2010

Patriotyczna demostracja - widziana z innej perspektywy

Właśnie wraz z Marzenką wróciliśmy spod Pałacu Prezydenckiego.
Piękna inicjatywa upamiętniająca czwartą miesięcznicę tragedii smoleńskiej zgromadziła tłumy warszawiaków. Zarówno ci biorący udział w oficjalnej demonstracji, jak i ci którzy znaleźli się po za barierkami i przyszło im obserwować wiec z odległości, wzięli udział w niezapomnianym wieczorze pełnym patriotycznych haseł, religijnych pieśni i głębokich obywatelskich żądań.
My ulokowaliśmy się vis-a-vis Krzyża za barierką dla widzów.

Oczywiście „sympatycy PO” również byli obecni.
Pozwolę tu sobie poświęcić więcej miejsca napitej hałastrze od Tuska i Palikota.
Przewodnią siłę narodu reprezentowali, jak to bywało dotychczas napici (i napaleni) młodzi , nazwani dla ułatwienia „palikotami”, którzy próbowali zakłócać modlitwy głośną muzyką płynącą z magnetofonu.
Aby poznać nieco tok myślenia zionącej alkoholem hałastry wykonaliśmy rundę w okolicach „palikotów”, bawiących się piłką i wykrzykujących jakieś nieartykułowane wyrazy.
Niestety nasza potrzeba poznania nie została zaspokojona, działania ich wydawały się być „spontanicznie-instynktowne”. Wykonywano coś na wzór Tańca Św. Wita w połączeniu z zawodzeniem jakiegoś monstrum, który kiedyś prawdopodobnie było dziewczyną.

Ponieważ muzyka wydobywająca się z ich magnetofonu stawała się denerwująca i uciążliwa dla ucha, udaliśmy się do stojących przy barierkach policjantów z prośbą o interwencję.
Pan policjant wyższy szarżą (pasek i gwiazdka na nim) nie bardzo mógł zrozumieć, że odtwarzanie muzyki w miejscu publicznym wymaga wniesienia opłaty do ZAIKSU, i że radosne „palikoty” dokonują przestępstwa.
W końcu obiecał zająć się sprawą i skierować tam funkcjonariuszy.

Gdy wróciliśmy do miejsca wśród ludzi normalnych, skupienie w modlitwie próbował zakłócać napity szczupły gość w pasiastej koszulce z telefonem przy uchu. Co chwila bił brawo, wymachiwał łapami i coś wykrzykiwał, rozmawiając przy tym przez „komórkę”.
Przyznam, że po kilu chwilach zaczął działać mi na nerwy i nie tylko mnie. Zachowywał się wyjątkowo prowokująco (może specjalny wysłannik „szabrownika z Biłgoraja”?) wymachiwał rękami tuż przy twarzach wchodzących z nim w dyskusję, głośno wykrzykiwał antykościelne hasła (jednak musiał być od Palikota!).
Na szczęście po chwili oddalił się w stronę radosnej hałastry z plażową piłką.

Pojawił się natomiast inny model.
Gość po pięćdziesiątce (z hakiem) łysiejący z lokowaną fryzurą a la Majcherek próbował wydawać z siebie dźwięki przypominające odgłosy modlitwy arabskiej. Że niby to „Taliban”.
W odróżnieniu o reszty, w końcu dał głos w jakiej sprawie „odstawia cyrk”.
-„To za ten transparent, na którym plujecie na Tuska” – stwierdził (transparent domagający się trybunału stanu dla premiera).
Jakoś nikt nie wdawał się z nim w polemikę, toteż oddalił się szukać szczęścia gdzie indziej.
Aż korciło mnie odpowiedzieć mu, że gdyby tu był „Taliban”, to on byłby krótszy o głowę z racji ewidentnych zachowań w stylu homoseksualnym.

Nie minęło dziesięć minut, a zjawił się powrotnie napity „palikotek” w pasiastej koszulce. Tym razem bardziej pobudzony i agresywny. Ludzie wokoło nie zwracali jednak na niego uwagi, toteż zaczął być bardziej namolny i głośny.
W pewnej chwili stojący za moimi plecami człowiek błysnął w jego kierunku fleszem z aparatu... To rozsierdziło „palikotka”. W jednej chwili wyrwał mu aparat z ręki i rzucił nim w kierunku szpaleru policjantów. Dało się usłyszeć dźwięk rozbijającego się urządzenia.
Właściciel aparatu rzucił się w kierunku łobuza. Ten natomiast rzucił się do ucieczki. Wraz z Marzenką pobiegliśmy za „peowcem”. Goniliśmy go już w cztery osoby, bo dołączył do nas ciemnowłosy człowiek, z którym „palikotek” również miał na pieńku.
Tuż pod dawnym kinem „Kultura” moja Marzena wraz z właścicielem aparatu dopadli gościa. Wraz z ciemnowłosym dobiegliśmy do nich i przyparliśmy faceta do muru. Natychmiast zjawiał się policja.
„Zniszczył mi aparat... wyrzucił” – krzyczał jego właściciel. „Nazwał mnie paskudnym Żydem...” – krzyczał ciemnowłosy – „To antysemita”!
Na wszelki wypadek włączyłem się – „Tak, sam słyszałem, że do tego Pana tak powiedział” –dorzuciłem na wszelki wypadek, gdyby potrzebny był świadek.
Po chwili policja odprowadziła „palikotka” do radiowozu. Świadkowie byli niepotrzebni, więc wróciliśmy do naszego miejsca przy barierkach.

Prowokatorzy peowscy jakoś zmiękli i wyciszyli się. Tylko koło z piłką plażową nadal wznosiło pijackie zawodzenia. Nie przerwało ich nawet w momencie zbiorowego śpiewania Hymnu Narodowego.
Cóż, ludzie od Tuska mogą nawet nie znać melodii ani słów.
Gdyby był to na przykład hymn niemiecki...

Resztę czasu spędziliśmy na głębokiej zadumie i modlitwie.

Demonstracja po woli zbliżała się do końca. Tu za barierkami tłum rzedniał a uwagę moją zwracały postaci przemykające za moimi plecami.
Zadziwiające jak łatwo było rozróżnić uczestników demonstracji od „sympatyków PO”.
Głównie „brałem ich” na węch. Zionie gorzałą – znaczy peowiec.
Jeszcze jedna charakterystyczna rzecz zdradzała „palikotów” - telefon komórkowy przy uchu. Czyżby zdawali relację „na żywo” do KC PO?

W wolnym tempie kierowaliśmy się w stronę domu.

P.S> Proszę nie mieć mi za złe, że tyle uwagi poświęciłem otoczce patriotycznej demonstracji zamiast jej samej, ale zapewne lepiej opisze ją ktoś, kto był tuż pod krzyżem, a takich na pewno wśród naszych blogerów nie brakuje.
















1. Widok z „naszego miejsca”




















2. „Pasiasty” chuligan – sympatyk Palikota, aresztowany przez policję.




















3. „Talib” a la Majcherek – wielbiciel Tuska.















4. Krąg „niedorozwiniętych” bez piłki – słucha co tam grają (hymn grają!).















5. Ten sam krąg już z piłką plażową