sobota, 24 kwietnia 2010

"Normalność"

Mówią, że ma teraz wrócić "normalność". Niedługo po smoleńskiej tragedii zapowiedział to jęczącym głosem ostatni komunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki.
Podobno po okresie panoszenia się znienawidzonego przez postępowych platformersów Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nastąpi teraz era ogólnej "normalności".
Gwarancją na to jest przejęcie władzy w kraju przez Bronisława Komorowskiego. Tak wymarzył sobie już kilka godzin po tragedii Mazowiecki, zwany „Mumią Demagogiczną”. Reszta „normalnych” zachowała się bardziej powściągliwie, wzięła udział w festiwalu obłudy po czym dopiero, gdy minęła żałoba, rozpoczęła walkę o „normalność”.

Normalność, jak podaje słownik PWN, to:
1. bycie normalnym, zgodnym z normą
2. zdrowie psychiczne i fizyczne
3. życie toczące się według ustalonych, znanych praw i zwyczajów

Wystarczy sięgnąć pamięcią do ostatniego dwudziestolecia i do norm panujących w tym okresie w naszym kraju. Przykre, że zasady te wytyczali cwaniacy, uzurpatorzy i różnej maści przefarbowani pezetpeerowscy działacze.
Ruch „Solidarności”, który wyniósł na wyżyny władzy wielu swoich tzw. doradców-cwaniaków, musiał wraz ze swoją ideą solidaryzmu ugiąć się pod naporem wszechwładnej cinkciarskiej mamony. To właśnie już na samym początku odrodzonej Rzeczpospolitej kształtowała się owa "normalność" i normy.
Za "normalność" uznać można zapewne „pospieszne” akcje prywatyzacyjne rządu Bieleckiego, „komisję Michnika”, zagubione w Belwederze strony z akt „Bolka”, zamach czerwcowy, inwigilacja prawicy czy wreszcie „normalne” spotkania biznesowe Mira, Zbycha i Rycha.
"Normalnością" był Gawronik, Sekuła, kolejna prywatyzacja w wykonaniu Kaczmarka, pijany Kwaśniewski w Charkowie, blokowanie lustracji esbeków i ich współpracowników...

Od tragedii smoleńskiej minęło zaledwie kilkadziesiąt dni, a symptomy owej "normalność" już są widoczne. Pierwsza „normalność” pojawiła się już trzy godziny po katastrofie prezydenckiego samolotu.
Niejaki Komorowski łamiąc zasady konstytucji mianował się p.o. prezydenta. Mniej więcej w tym samym czasie nasłani przez Bondaryka agenci rozpoczęli prucie sejfów w BBNie. Niewiele później rozpoczęto niuchanie (za zgodą marszałka sejmu) w pokojach poselskich (rzecz jasna posłów z partii opozycyjnej).
Dodając do tego dziwne i zbieżne w czasie włamania do prywatnych mieszkań zmarłych parlamentarzystów, oraz tajemnicze zniknięcia ich osobistych przedmiotów i notatek uzupełniają tylko widmo „normalności” wkraczającej w nasze progi.

"Normalność" dała znać o sobie także w mediach. Jedynie słuszna władza, za pomocą swoich tub propagandowych, jeszcze przed oficjalnymi wynikami śledztwa z katastrofy, ogłosiła, że był to wypadek(?!). Kolejnym krokiem w kierunku "normalności" było usilne bratanie się z Putinem, co może niebawem zaowocować umieszczeniem w konstytucji zapisu o nakazowym braterstwie z Rosją (wzór z epoki „środkowego Gierka”). Normalnością jest także bojaźń przed powołaniem niezależnej, międzynarodowej komisji ds. katastrofy pod Smoleńskiem.

Platforma Obywatelska, a szczególnie jej awangarda, posiadająca niebywałe wręcz parcie na władzę, dla celów PRowych gotowa była poświęcić interes narodowy w imię uścisków z Putinem i „normalnego” wizerunku medialnego. "Normalny" jest też wasalizm w stosunku do dawnego „wielkiego brata”, widać u niektórych zakorzeniony w genach.

Niestety „normalność” objawia się także, w zachowaniach i postawach moralnych, czego byliśmy świadkiem w trudnych dniach żałoby narodowej. Cyrk i obłuda w wykonaniu wielu „normalnych” przekraczała dopuszczalne normy. Łzy i szlochy po Lechu Kaczyńskim w wykonaniu funkcjonariuszy pewnych gazet i telewizyjnych stacji oraz polityków budziły zdziwienie i obrzydzenie tych, w których choć trochę pozostało "nienormalności". Szczególnie zapisała się w pamięci żałobna dama (Monika Olejnik), łkająca po śmierci Prezydenta, tak jakby jej co najmniej Michnik umarł.

Ciężkie czasy nadchodzą. Państwowców, poległych w katastrofie, póki co zastąpili wyfiokowani cinkciarze. Normy wróciły do „normy”.

P.S> Dygresja na koniec. Zastanawiałem się, nad tym co byłoby gdyby... pięć lat temu to Donald Tusk wygrał wybory. Zakładając, że zdarzenia potoczyłyby się w sposób analogiczny do zaistniałych, dziś po zmarnowanych pięciu latach, mielibyśmy nadzieję na lepsze jutro wśród całej palety wartościowych ludzi. Ech...

Brak komentarzy: