„A to się porobiło” - jak mawiał Jan Pietrzak.
A porobiło się i to całkiem niewąsko. Platformowe VIPy okładają się aż miło, przypinając sobie łatki i robią co mogą aby wkraść w łaski „boskiego” Donalda.
Bronisław Komorowski oraz Radosław Sikorski niczym pawie w ogrodzie tańczą godowo-kandydacki taniec przed Panem Premierem, podstawiając sobie wzajemnie nogi. Ubaw po pachy. A wszystko po to aby stać się tym jednym, jedynym namaszczonym przez króla platformy i ubiegać o najwyższy urząd w państwie.
Gra warta świeczki. Obu kandydatów dopadł taki zapał, że zapomnieli o zwykłym zdrowym rozsądku i poczęli pleść nieopisane bzdury ośmieszając się i kompromitując.
Dzień przed epokową debatą, (czyli pierdu-pierdu o niczym) miało miejsce dość zabawne wydarzenie. Otóż niezwykły poliglota Sikorski zarzucił swojemu kontrkandydatowi, że ten nie posiada umiejętności posługiwania się żadnym obcym językiem. Jednym słowem, stanowiło to podstawę do drwin i uszczypliwości wobec Komorowskiego. Biedny Marszałek, przywołany do tablicy zamiast uciąć, bądź zignorować szarżę Sikorskiego, wdał się w przepychanki i w odwecie również wypalił głupotą. „Podczas gdy Radosław Sikorski uczył się języka i studiował w Wielkiej Brytanii, ja siedziałem w więzieniu w Polsce ...” – skonstatował ze sobie tylko właściwym urokiem Komorowski.
W tym miejscu Pan marszałek sejmu nieopatrznie dotknął dość śmierdzącego tematu, a mianowicie własnej przeszłości kombatanckiej. Delikatnie mówiąc, Komorowski herosem nigdy nie był. Owszem kolportował solidarnościowe ulotki i organizował kilka razy demonstracje , ale głównie pochłonięty był działalnością instruktora harcerskiego, tzn. z lubością zdobywał wraz z podopiecznymi, co raz to nowe sprawności. Najwyraźniej umiejętności kolporterskie oraz konspiracyjne nie były najmocniejszą strona harcerza, bo wpadł i został skazany na miesiąc więzienia. I to tyle martyrologii marszałka. W późniejszym okresie (już po 1989 roku) działał w Unii Demokratycznej i Unii Wolności, czyli dołączył do grupy tzn. „koncesjonowanej opozycji”, dygnitarzował i żył wygodnie.
Najwyraźniej ten miesiąc spędzony w więzieniu spowodował, że Komorowski poczuł się niczym Nelson Mandela albo Ronak Safarzadeh i wszelkie życiowe niepowodzenia z ulgą zrzucił na okrucieństwo tiurmy. Jak mawiano niegdyś, miał chłop pod górkę do szkoły. Oczywiście w odróżnieniu od Sikorskiego.
Pan marszałek nieco przecenił zdolności i geniusz swojego kontrkandydata. Był przekonany, że wystarczy miesiąc by nauczyć się języka i ukończyć studia. Co można zrobić w miesiąc i czego się nauczyć, każdy zdrowo myślący człowiek wie znakomicie. W związku z tym albo Sikorski jest niedouczony, albo Pan Marszałek pieprzy głupoty...
Mam wrażenie, ze jedno i drugie po trochu wchodzi w grę. Przekonało mnie do tego dzisiejsze spotkanie obu kandydatów , nazwane debatą. Z jednej strony intelektualista po Oksfordzie, który myli polskich królów i nie wie, że połowa z prezydentów krajów europejskich nie zna żadnego języka po za ojczystym a z drugiej magister historii, który nie zauważa tej „dynastycznej” pomyłki i na dodatek własną niechęć do nauki języków tłumaczy miesiącem pobytu w więzieniu.
Okropność, ale... mimo wszystko to miło, że się trochę pogryźli :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz