niedziela, 20 stycznia 2013

Bajka o Stuleyce zwanej Czerwonym Paskudnym Kapturkiem


Dziś coś dla dzieci... (może być na dobranoc)

Była sobie raz mała brzydka księżniczka o imieniu Stuleyka.
Każdy,  kto na nią spojrzał odwracał wzrok i z obrzydzeniem mówił: „Tfu, jak mogą być dzieci tak paskudne... To chyba tyko kariera zawodowa przed nią, bo życie rodzinne to nie dla niej... “.
Była ulubienicą babuni swej, starej i stetryczałej Krasnoarmiejki, która radaby jej była dać wszystko, co tylko jest na świecie, z wyjatkiem godnej pensji i wybornej fuchy w resorcie, bo takich koneksji już niestety nie posiadała.
Pewnego dnia  babcia podarowała jej aksamitny kapturek, w którym tak pięknie wyglądała, że nie chciała włożyć już innej czapeczki.
Kapturek był czerwony, miał z przodu gwiazdkę i Stuleyka wyglądała w nim jak siostra stada millerowych krasnoludów zamieszkujących „Zgniły Zagajnik“.
Chodziła ciągle w swym czerwonym kapturku i przezwano ją też „Czerwonym (ale Paskudnym) Kapturkiem”.
Razu pewnego powiedziała jej ciotka Platformenia: — Masz tu smaczną pizzę z Biedronki i flaszkę taniego wina oraz umowę zawieszenia broni.
Weźmiesz też ze sobą rękopis mowy oskarżycielskiej i potępiającej opozycję.
Zanieś to babuni. Ma kaca, jest chora i bezsilna, pokrzepi się i wzmocni a co za tym idzie będzie miała siłę wspomóc nas w walce z wrogiem.
Idź, zanim się zrobi gorąco, bądź uważna, nie schodź z drogi, bo biegając mogłabyś stłuc flaszkę, a wówczas babuni nic by się nie dostało. Przyszło by jej chlać paskudny kefir i tylko pieprzyć trzy-po-trzy w programach telewizyjnych drugiej kategorii.
Gdy zaś przyjdziesz, nie rozglądaj się po kątach, co by tu od babuni wydębić ale powitaj grzecznie staruszkę.
Stuleyka przyrzekła ciotce, że wszystko spełni jak należy.
Babka mieszkała w głębi zgniłego zagajnika, o dwadzieścia trzy minuty drogi od Bizancjum ciotki. Gdy dziewczynka znalazła się w lesie, napotkała kota. Nie wiedziała ona, co to za zły zwierz, przeto nie przestraszyła się go wcale.
— Dzień dobry, Stuleyko-Czerwony Pakudny Kapturku! — powiedział kot.
— Dzień dobry, kocie! — odrzekła uprzejmie.
— Pali-kocie — wtrącił kot i zaciągnął się marihuaną — dokąd to zmierzasz tak rano? — dodał.
— Do babuni Krasnoarmiejki.
— Co niesiesz pod fartuszkiem?
— Pizzę z Biedonki i tanie winko. Niosę to babuni. Jest stara, skacowana i wycieńczona, posili się, przetrzeźwieje i orzeźwi.
— A gdzież to mieszka twoja babunia?
— Dobry kawał drogi stąd. Komitet jej stoi pod trzema leninami, wokoło są krzaki dorodnej komuny, trafisz tam łatwo.
Pali-kot pomyślał: „Smaczny to dla mnie kąsek z tej małej, lepszy jeszcze, niż stara babka Krasnoarmiejka. Muszę się wziąć mądrze do rzeczy, by mi obydwie wpadły w zęby.”
Starą wpierw w całości połknę z elektoratem a Stuleykę później.
Będę nią z wnętrza organizmu mojego sterował.
Szedł przez chwilę obok dziewczynki, potem zaś rzekł:
— Spójrzno, jakie piękne zioła wokoło. Czemu na nie nie patrzysz? Zda mi się, że nie słyszysz nawet pisku biedy. Idziesz prosto przed siebie jak leming jaki, a w lesie tak miło, że aż się serce raduje.
Stuleyka podniosła oczy i zobaczywszy drzewa oblane migotliwymi promieniami słońca, oraz mnóstwo ślicznego zioła, pomyślała: „Ucieszyłaby się babunia, gdybym jej przyniosła faję. Jeszcze wcześnie i zdążę na czas.” — Potem zeszła z drogi i ruszyła w las za ziołem. Zerwawszy nieco, spostrzegała zaraz bibułki i gilzy, przeto zagłębiała się w las coraz to dalej. Zaś pali-kot poszedł prosto do domu babki i zapukał.
— Kto tam? — zapytała babka Krasnoarmiejka.
— To ja, Czerwony Paskudny Kapturek, twoja Stuleyka! — rzekł pali-kot. — Przynoszę pizzę z Biedronki i tanie winko, wpuść mnie, babuniu.
— Naciśnij klamkę — powiedziała staruszka, — jestem skacowana, słaba i nie mogę wstać, bo mam helikopter we łbie.
Pali-kot wszedł; nie mówiąc słowa, zbliżył się do starej lewcy i połknął ją. Potem ubrał się w jej odzież i w czapkę budionnówkę, legł w łóżku i zasunął firanki.
Tymczasem Stuleyka biegała za ziołem i dopiero, gdy zebrała go tyle, że ledwo unieść mogła, przypomniała sobie o babce i poszła prędko do niej. Zdziwiło ją bardzo, że zastała drzwi otwarte, gdy zaś weszła, zrobiło jej się jakoś nieswojo.
Pomyślała; „Jakże tu jakoś straszno dzisiaj, chociaż zawsze było mi bardzo wesoło u babuni”. Śmierdzi ziołem, alpagą oraz słychać pedalską muzę.
— Dzień dobry babuniu! — zawołała Stuleyka, ale nikt nie odpowiedział.
Podeszła do łóżka, rozsunęła firanki i zobaczyła, że babunia leży, z czapką  wsuniętą głęboko na twarz. Wyglądała jakoś bardzo dziwnie.
— Babuniu! — powiedziała dziewczynka. — Jakież ty masz wielkie uszy!?
— Bym cię lepiej słyszała, co twoja ciotka kazała mi przekazać, — odparł pali-kot, udając babunię.
— A jakie ogromne oczy!?
— Bym cię lepiej widziała i byś nie mogła mi się schować.
— A jakie ogromne ręce!?
— Bym cię mogła lepiej schwytać i tobą sterować.
— A jaką ogromną paszczę!?
— Bym ci mogła więcej nagadać i nabajdurzyć.
— A jakie wielkie zęby!? A dlaczego ty w ogóle masz zęby babciu Krasnoarmiejko???
— A mam, ale to są sztuczne... Mam, by nikt nie pomylił mojej gęby z tyłkiem...
Rzekłszy to, wyskoczył pali-kot z łóżka i połknął biedną Stuleykę.
Nasyciwszy się kobietami, pali-kot spalił zioło, zeżarł pizzę z Biedronki, wypił tanie winko, położył się z powrotem i zaczął głośno chrapać orz puszczać bąki.
Niezadługo zjawił się pod domem gajowy Bul-Nadzieja i pomyślał; „Coś za głośno chrapie dziś staruszka. Może mocnej się zaprawiła wczoraj? Muszę zobaczyć, czy nie ma delirki”. Wszedł i zbliżywszy się do łóżka, poczuł zapach alpagi oraz zioła.
— Tuś mi stary łotrze! — zawołał gajowy widząc pali-kota w stroju babci. — Dawno cię szukam!
Powiedziawszy to, chciał już wziąć na cel pali-kota, ale wpadło mu do głowy, że może pożarł on Krasnoarmiejkę i że może da się ją jeszcze ocalić. Nie strzelił więc, ale rozpruł nożyczkami brzuch śpiącego zwierzęcia, niczym Zbój Rostowskój domowe budżety Polaków. Po kilku cięciach ujrzał babkę Krasnoarmiejkę, a gdy uczynił jeszcze kilka cięć, wyskoczyła Stuleyka i zawołała: — Ach, jakem się przelękła! Jakże ciemno było w brzuchu Pali-kota! Uratowałeś mnię w ostatneij chwili - już prawie mijałam dwunastnicę...
Także i babka wyszła żywa jeszcze, ale strasznie zdyszana, bo w mieszance pizzy i alpagi sporo czasu pływała.
Tymczasem Stuleyka przyniosła prędko kilka tomów akt oraz oskarżeń i wypełniono nimi brzuch pali-kota.  Ten zerwał się, chciał uciekać, ale akta i oskarżenia były tak ciężkie, że padł na ziemię i miał niestrawności.
Wszyscy troje radowali się bardzo. Gajowy ściągnął z Pali-kota skórę i poszedł z nią do Pałacu, bo właśnie Aniadziadzia na obiad wołała. Babunia zaś zjadła kawałek podgardla  Pali-kota, popiła krwią z aorty i wyzdrowiała.
A Stuleyka pomyślała sobie: „Póki życia, nie zejdę już z drogi wytyczonej przez ciotkę Platformenię i nie dam się przekabacić żadnemu Pali-kotowi .”
Po czym żyła długo i szczęśliwie, dopóki jej jakiś ciućma drzwi od mieszkania nie wymalował... ale to inna bajka.

4 komentarze:

Pelargonia pisze...

Yarroku,

:)))))))))
To ci jebajka!
Tylko w jakim wieku są dzieci, które powinny ją POznać? Może ich sny nie byłyby takie różowe.

Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Czcigodny Yarroku
Szkoda że trafił się w tej bajce ten a nie inny gajowy. Gdyby zamiast bawić się w weterynarza przygrzał z flinty loftkami alibo breneką, byłoby lepiej niż w reklamach szamponu. Bo trzy w jednym.
Pozdrawiam serdecznie.

YARROK pisze...

-> Pelargonia
To jest dla wszystkich dzieci - niech przyzwyczajają się od małego do okrutnego życia :))
W końcu w czasie żywota swojego ludzie mają do czynienia z różną szumowiną... to tak aby nie było później zaskoczenia.
Pozdrawiam serdecznie.

YARROK pisze...

-> Stary Niedźwiedź
A to może w innej bajce da się opisać :)))
Może piękny książe przyłoży z dubeltówki do "Śpiącej Piterówny"? :))
Pozdrawiam.